Scenariusz dla Love Lali.
Po piątym sprawdzeniu, czy wszystko
spakowałam, w końcu definitywnie zamknęłam walizkę. Taksówka zaraz powinna tu
być. Odchyliłam głowę do tyłu i zamknęłam oczy, biorąc głęboki wdech. Przez
chwilę przetrzymałam powietrze w płucach. Po mojej głowie nieustannie chodziła
myśl, że na pewno o czymś zapomniałam. Nieważne. Już nie zdążę przeszukać
całego swojego bagażu.
Wyjęłam telefon z kieszeni i go odblokowałam.
Zero wiadomości, zero nieodebranych połączeń, czyli nic nowego. Słyszałam, że
nie powinno się palić za sobą mostów, ale co gdy to nie ty odpalasz lont?
Przynajmniej nie bezpośrednio. Może w tej sprawie to ja byłam ładunkiem
wybuchowym, ale to nie ja ciągle zaogniałam sytuację. Zrobię to, co
postanowiłam. Już za późno, by się wycofać. Gdybym jeszcze chciała zrezygnować…
Pierwszy raz byłam tak pewna swej decyzji.
Pojazd zaparkował tuż przy mnie. Uśmiechnęłam
się lekko do kierowcy, który wyręczył mnie we włożeniu dużej walizki do
bagażnika. Ulokowałam się na tylnym siedzeniu. Było dość wygodne, ale nie
spędziłam na nim zbyt wiele czasu. Po niecałych piętnastu minutach dotarłam na
dworzec. Zapłaciłam mężczyźnie i życzyłam mu miłego dnia. Sprawnie wyciągnęłam
moją własność z bagażnika. Chwyciłam za wysuwaną rączkę i trochę niepewnie
ruszyłam w stronę odpowiedniego peronu, bo bilet miałam już dawno kupiony przez
internet. Miałam wrażenie, że wraz z odjeżdżającą taksówką znikają moje
wspomnienia, a narastają wątpliwości. Nieprawda. Wszystko jest w porządku. Nadal
jestem pewna, że tego chcę. Nie mogłabym zmarnować takiej szansy.
Pociąg spóźnił się kilka minut. Bez większego
problemu znalazłam swoje miejsce. Było przy oknie. Miałam jechać około trzy
godziny. Niby to dość długo, ale biorąc pod uwagę to, że tam zacznie się dla
mnie zupełnie nowe życie, naprawdę krótko. Właściwie to dopiero moja druga
wizyta w stolicy. Tak, stresuję się. Muszę to przyznać.
Wyszłam z pojazdu na trzęsących się nogach, a
to dopiero początek.Tak naprawdę dopiero jutro wszystko się zacznie. Powinnam
się ogarnąć. Tak łatwo o tym pomyśleć, a tak trudno to wykonać, a później
będzie jeszcze trudniej. Wydostanie się z tłumu nie należało do najłatwiejszych
zadań, ale w końcu jakoś mi się to udało. Chłodne podmuchy wiatru smagały mnie
po twarzy, gdy czekałam na postoju taksówek. Mijały minuty, a żadna się nie
pojawiała. Słońce zaczynało chylić się ku zachodowi. Niebo szarzało, choć
zegarek wskazywał trochę po siedemnastej. Cóż, była już połowa listopada.
W końcu ujrzałam upragniony widok. Lekko
drżącymi z zimna dłońmi włożyłam walizkę do bagażnika. Już po chwili byłam w
ciepłym wnętrzu pojazdu. Mimowolnie lekko się uśmiechnęłam, podając adres
hotelu. Minęło kolejne dwadzieścia minut, nim dotarłam na miejsce. Przed
wyjściem, powtórzyłem te same czynności, co przy jeździe tego typu pojazdem w
moim mieście. Znów trzymałam mój bagaż za wysuwaną rączkę. Nie myśląc zbyt
wiele, weszłam do hotelu. Miejsce miałam zarezerwowane przez ekipę filmową.
Recepcjonistka podała mi kartę magnetyczną, służącą do otwarcia drzwi mojego
pokoju, z szerokim uśmiechem. Nie miałam siły, by zastanawiać się na ile jest
on szczery. Odebrałam swoistego rodzaju klucz z cichym „dziękuję” i ruszyłam w
stronę windy. Podświadomie chciałam, żeby wiozła mnie w górę bez końca. To
głupie, wiem. Ogólnie czułam się głupio. Docierało do mnie, że tu nie pasuje,
ale nie chciałam przyjąć tego do wiadomości. Jeszcze nie. Najpierw spróbuję.
Nie wszystko przychodzi łatwo, w moim przypadku chociażby aklimatyzacja.
Ósme piętro. Koniec. To już tutaj. Wyszłam z
metalowej puszki, w której przez moment czułam się nawet bezpiecznie. W pewien
sposób nietykalna. Szłam długim korytarzem. Ciągle prosto. Zatrzymałam się dopiero
przed drzwiami z numerem 87. Prawie na końcu. Przeciągnęłam kartę przez czytnik
i weszłam do środka. Stałam w drzwiach lekko zamroczona. Pokój przede mną był
sporych rozmiarów, ściany w kolorze écru, a na
podłodze dość ciemne panele. Duże dwuosobowe łóżko ustawione było tak, że
dojście do niego było z obu stron. Obok stała niewielka szafka nocna wykonana z
ciemnego drewna. W jednym z rogów stał fotel, naprzeciw niego komoda, a na niej
płaski telewizor. Oprócz tego w pokoju była jeszcze dość duża szafa, małych
rozmiarów lodówka, lustro i kilka obrazów.
Postawiłam walizkę obok łóżka,
po czym usiadłam na wygodnym materacu. Przejechałam dłonią po
miękkiej pościeli. Westchnęłam ciężko, zauważając, że nadal nie dostałam żadnej wiadomości. To niezbyt miłe uczucie, gdy twoi przyjaciele i rodzina odwracają się od ciebie, bo chcesz spełniać swoje marzenia. Rodziny się nie wybiera, ale przyjaciół widocznie znalazłam słabych. Może lepiej, że poznałam się na nich teraz, a nie później. Lepiej, żeby zniknęli z
mojego życia, a nie udawali, że kiedykolwiek coś dla nich znaczyłam. Mogli w ogóle się nie pojawiać, skoro to wszystko było tylko kłamstwem. Tia… szkoda tylko, że nie było mnie stać na
powiedzenie im tego prosto w twarz. Chyba jestem tchórzem.
Leżałam przez przez chwilę na łóżku, wpatrując się nieruchomym wzrokiem w sufit. Tak ważny moment w moim życiu, a ja przejmuję się ludźmi, którzy tylko namieszali mi w głowie. Nonsens.
Wzięłam się za rozpakowywanie rzeczy, żeby zająć czymś umysł. Dość szybko mi się to znudziło. Właściwie nie wiadomo, ile tu zabawię. Może zaraz będę musiała, gdzieś się przenieść. Westchnęłam i na powrót przełożyłam rzeczy z łóżka do walizki.
Nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Nie czułam się swobodnie w tym pokoju. Brakowało mi czegoś. Czegoś nieuchwytnego. W pewnym sensie się tutaj dusiłam. Pewnie po jutrzejszym spotkaniu mi przejdzie, zejdzie ze mnie trochę stresu. W końcu poszłam do łazienki, żeby wziąć gorący prysznic i umyć zęby, po czym położyłam się spać, choć było jeszcze stosunkowo wcześnie. Oddanie się w objęcia Morfeusza zajęło mi dłuższą chwilę.
Oczywiście, obudziłam się w środku nocy. Próby wygodniejszego ułożenia się na łóżku, spełzły na niczym. Zrezygnowana włożyłam rękę pod poduszkę i zaczęłam szukać telefonu. Po odblokowaniu go, musiałam zmrużyć
na chwilę oczy. Było kilka minut po trzeciej. Zero wiadomości. Zero nieodebranych połączeń.
- Gońcie się - burknęłam, chowając telefon na poprzednie miejsce.
Drugi raz obudziłam się trochę po szóstej. Tym razem wstałam. Jakiś gość, który miał mnie zawieźć na spotkanie, miał tu był około dziewiątej, więc miałam pełno czasu. Ogarnęłam się, a później powiedziałam trochę w internecie. W końcu rozległo się pukanie do drzwi. Zamknęłam laptopa i szybko dopadłam klamki, ale zanim ją nacisnęłam, wzięłam jeszcze głęboki oddech. Otworzyłam z nieśmiałym uśmiechem wymalowanym na twarzy. Mężczyzna był średniego wzrostu i wyglądał na jakieś czterdzieści lat. Nie był Azjatą. W pierwszym momencie zdziwił mnie jego strój, ale po chwili zorientowałam się, że przecież właśnie tak wyglądają szoferzy. Garnitur i ta charakterystyczna czapka.
- Dzień dobry. Panna ----? - zwracając się do mnie po nazwisku, brzmiał łagodnie, choć wzrok miał chłodny.
- Dzień dobry. Tak, to ja - odparłam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.
- Przysłał mnie pan Yi.
Ubrałam buty, kurtkę i wzięłam torebkę. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam za mężczyzną w stronę wyjścia. Szliśmy w milczeniu przez całą drogę do samochodu. Szofer otworzył mi drzwi z tyłu czarnej Toyoty.
- Ile będziemy jechać? - zapytałam, gdy odpalił silnik.
- Piętnaście minut. - Krótka i rzeczowa odpowiedź.
Wbiłam wzrok na przestrzeń za boczną szybą. Droga minęła mi dość szybko. Zatrzymaliśmy się przed sporych rozmiarów budynkiem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale pewnie o to właśnie chodziło.
Sama otworzyłam sobie drzwi, co niezbyt podobało się szoferowi, a przynajmniej tak wnioskowałam po jego minie. Poprowadził mnie do wejścia i chciał tam zostać, ale powiedziałam, że nie wiem, gdzie mam iść, więc wszedł ze mną do środka. Szliśmy szerokim korytarzem najpierw prosto, później skręciliśmy w lewo, następnie schodami w górę, znów prosto w prawo i pierwsze drzwi po lewej. I ja miałabym sama tu trafić? Mężczyzna uśmiechnął się lekko, życząc mi powodzenia, a ja w odpowiedzi podziękowałam za pokazanie drogi.
Głęboki wdech, jeszcze jeden. No dalej, dasz radę. Zapukałam trzykrotnie i otworzyłam drzwi.
- Annyonghaseyo - powiedziałam na wejściu, po czym zdębiałam. Nie spodziewałam się zobaczyć takiej ilości ludzi. Przy półokrągłym stole rozciągającym się prawie na całej przestrzeni pomieszczenia siedziało co najmniej trzydzieści osób. Serce na moment mi stanęło. Pomyślałam, że się spóźniłam, ale zobaczyłam kilka pustych krzeseł, a nie tylko jedno.
- A oto właśnie jest odtwórczyni naszej drugiej głównej roli - rzekł mężczyzna w średnim wieku, wstając i swobodnym gestem wskazując na mnie. Reżyser, widziałam go już wcześniej. Pokazał mi moje miejsce.
Ruszyłam na trochę chwiejnych nogach do odpowiedniego krzesła. Po mojej lewej stronie siedziała jakaś kobieta, a po prawej jeszcze nikogo nie było. Minęło jakieś dziesięć minut, zanim pojawiła się ostatnia osoba.
- Jak zwykle modnie spóźniony -rzucił reżyser, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.
Szatyn, który właśnie przyszedł, tylko się przywitał, po czym rozsiadł się wygodnie obok mnie. Wiedziałam kto, to był. Nie mogłoby być inaczej. Po mojej prawej stronie miejsce zajmował Lee Minki. Czułam na sobie jego wzrok, a poza tym kątem oka widziałam, że przyglądał mi się badawczo. Wyglądał na rozluźnionego i to bardzo. Odważyłam się jawnie zerknąć w jego stronę. Nawet nie drgnął. Dalej patrzył mi w oczy z nonszalancją wymalowaną na twarzy. Nie wytrzymałam tego spojrzenia, odwróciłam głowę w stronę reżysera, który siedział po drugiej stronie stołu prawie naprzeciwko mnie, jednak ON cały czas się gapił.
To spotkanie spokojnie mogłam nazwać organizacyjnym. Dowiedziałam się kilku przydatnych rzeczy, jak np. to, że na wykonanie zdjęć mamy jakiś miesiąc, może trochę więcej, a zaczynamy od jutra. Dobrze, że znałam już prawie cały scenariusz na pamięć.
Pierwsze sceny były kręcone w studiu, tam był "zbudowany"dom bohaterki, którą grałam, i nie tylko on. Nie miałam problemu z odnalezieniem się przed kamerą. Nie, dopóki nie pojawił się Minki. Daje to efekt taki, że przez trzy dni szło mi świetnie, bo nawet, gdy występowaliśmy w jednej scenie, to nie prowadziliśmy ze sobą zbyt długich rozmów ani nic z tych rzeczy. Czwartego dnia trochę się pozmieniało, ale to i tak było jeszcze nic. Po prostu czasami częściej niż dotychczas trzeba było powtarzać jeden moment, ale akurat to się zdarza. "Załamanie" nastąpiło po tygodniu od rozpoczęcia zdjęć. Scena na ulicy, na świeżym powietrzu.
Słabe światła pobliskich latarni tylko szczątkowo oświetlały to miejsce, ale o to właśnie chodziło. Podmuchy wiatru, które zrywały się od czasu do czasu raczej nie pomagały, nawet bez tego było zimno. Początek wypadł dobrze. Przeszłam obok grupki mężczyzn z rękami skrzyżowanymi na piersi i przyciśniętymi do tułowia. Szłam bez kurtki, bo według scenariusza przez silne emocje, które targały mną przed wybiegnięciem z mieszkania, zapomniałam o niej. Rozległo się wołanie, ale zamiast się odwrócić, przyspieszyłam kroku. To było łatwe. Ostre śmiechy, które przyprawiły mnie o prawdziwą gęsią, przeszyły ciszę, a następnie do odgłosu moich kroków dołączyły jeszcze inne. Cztery pary.
Cięcie, przerwa. Teraz miało zrobić się trudniej.
Skręciłam w inną ulicę. Tam poczułam silny uścisk na nadgarstku i szarpnięcie. Plecami stykałam się ze ścianą. Mężczyzna nachylił się nade mną. Wyjął z ust papierosa, po czym dmuchnął mi dymem w twarz. Mimowolnie się skrzywiłam.
- Cięcie! - usłyszałam niemal natychmiast. Spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. - Nie reagujesz na to - poinstruował mnie. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. - Akcja!
Wyjął z ust papierosa, po czym dmuchnął mi dymem w twarz. Pozostałam niewzruszona, choć zaczęło drapać mnie w gardle.
- Już nie witasz się ze starymi znajomymi? - zapytał szatyn niby zdziwiony, uśmiechając się przy tym wrednie.
- Brawo za spostrzegawczość - rzuciłam, uciekając na moment od jego oczu. Cholera...
- Cięcie! - Znowu... - Ciągle na niego patrzysz i więcej wiary w to, co mówisz. - Po tej wskazówce nastąpiło słowo "akcja".
- Już nie witasz się ze starymi znajomymi? - Minki brzmiał i wyglądał identycznie, jak poprzednio.
- Brawo za spostrzegawczość - odparłam z mieszanką zgryźliwości i arogancji w głosie, ciągle wpatrując się w jego prawie czarne oczy.
Nakręcił sobie kosmyk moich włosów na palec i zbliżył się jeszcze odrobinę.
- Grzeczniej - warknął nagle. Tego chyba nie było w scenariuszu. Prawie się wzdrygnęłam. - Bo będę niemiły - dodał łagodniej z miną niewiniątka.
- To nie byłoby nic nowego - odparłam chłodno.
- Cięcie! - Zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam ochotę wrzasnąć "co znowu". - Wszystko dobrze. Możecie trochę improwizować, ale ____ daj z siebie więcej. - Oczywiście, znowu ja. Zdążyłam jeszcze odchrząknąć, nim wznowiliśmy grę.
- To nie byłoby nic nowego - powiedziałam mocnym głosem, lekko unosząc jedną brew.
- Doprawdy? - Jego usta rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu. Odsunął się trochę i ciągle patrząc mi w oczy, zaciągnął się papierosem.
Próbowałam sobie przypomnieć, co dalej miałam robić. Popchnęłam mężczyznę tak niespodziewanie, że prawie się przewrócił, ale to było zapisane w scenariuszu. Oddaliłam się już spokojniejszym krokiem, odwracając się tylko jeden raz.
- Odwal się w końcu ode mnie - krzyknęłam na pożegnanie.
Reżyser przerwał akcję, powiedział, że na dzisiaj to koniec zdjęć i dodał, iż nie spodziewał się, że tak dobrze wypadnie nam częściowa improwizacja. W duchu cieszyłam się z tych słów jak dziecko.
Udaliśmy się jeszcze do studia, żeby omówić kilka rzeczy i przebrać się w swoje ciuchy. Dzisiaj wyjątkowo wyszłam tylnym wyjściem, bo stamtąd bliżej było na przystanek. Wracałam do hotelu komunikacją miejska, bo szofer się rozchorował, a ekipa filmowa nie mogła mi akurat nikogo przydzielić i tak miałam szczęście, że w ogóle myśleli o takich rzeczach.
Gdy znalazłam się na zewnątrz o mało nie wpadłam na mojego filmowego partnera. Siedział zgarbiony na schodkach - liczyły aż trzy stopnie. Musiał wiedzieć, że ktoś wyszedł, bo przez otwarte drzwi wylewało się światło, jednak mimo to nie drgnął ani o milimetr. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy poza planem filmowym i, co tu dużo mówić, był dość znaną osobistością. Odchrząknęłam, ale to nic nie dało. Umyślnie zamknęłam drzwi w taki sposób, że wydały dość głośny dźwięk. Nic. Tak, jakby był nieprzytomny. Może nawet, bym uznała to za prawdopodobne, gdyby nie fakt, że co jakiś czas w powietrze wylatywała kolejna porcja dymu. Wzięłam się w garść, zeszłam po schodach i stanęłam przed nim, ale w bezpiecznej odległości. Leniwie podniósł wzrok.
- Czego chcesz? - warknął, po kolejnym zaciągnięciu się. Przez jego ostry ton prawie odrzuciło mnie do tyłu. Zabawne, jak nagle cała pewność siebie może wyparować w jednej chwili. Może nigdy nie należałam do osób nadzwyczaj odważnych czy śmiałych, ale zazwyczaj nie miałam problemów z wysłowieniem się. - No? - ponaglił mnie.
- Właściwie nic takiego - odparłam, zgrabnie utrzymując ton w ryzach, choć nie było to łatwe.
- Więc czemu tak się gapisz? - zapytał już trochę spokojniej, choć jego głos nadal ociekał jadem. Co ja mu zrobiłam?
- Pomyślałam, że coś się stało - wypaliłam niezbyt mądrze.
Zaśmiał się bez cienia radości. Miałam wrażenie, że tak naprawdę był bardzo podobny do bohatera, którego grał. Dopiero teraz zorientowałam się, że ten dym nie śmierdział jak zwykły papierosowy, tylko miał lekko słodkawy i intensywny zapach, wręcz ziołowy. To oznaczało tylko jedno. Spojrzałam uważniej na to, co trzymał w palcach prawej ręki. Zauważył to i uśmiechnął się z lekka niebezpiecznie.
- Chcesz? - Nagły błysk w jego oku nie świadczył o niczym dobrym.
- Nie palę trawki, dzięki - odburknęłam, prawie niewidocznie się krzywiąc.
- Nigdy?
- Nigdy.
- Tak myślałem - stwierdził, gasząc resztkę skręta o ziemię i wyrzucając ją do pobliskiego śmietnika. Podszedł do mnie tak blisko, że oprócz tego, co palił, mogłam wyczuć coś jeszcze, ale właściwie nie wiem co. Teoretycznie mogłam się cofnąć, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. - To jeszcze nie koniec moich spostrzeżeń. Myślę, a raczej jestem pewien, że nie nadajesz się do tej branży. - Skłamałabym mówiąc, że mnie to nie zabolało. Słyszałam to już miliony razy od moich rodziców i osób, które wcześniej uważałam za przyjaciół. - Nie chodzi mi o twoje umiejętności, bo z tym nie jest znowu tak źle. Po prostu jesteś zbyt grzeczna, a ten biznes to bagno - w jego głosie ciągle pobrzmiewała lekceważąca nuta. Mimowolnie zacisnęłam pięści. Nienawidziłam, gdy ktoś mówił mi, że nie mogę czegoś zrobić.
- Nie znasz mnie - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- To prawda, ale znam branżę, do której chcesz się wkręcić. Imprezy, mocny alkohol, narkotyki, przekręty, rozbierane sceny i wiele innych, to chyba nie twoje klimaty, hmm? - Wkurzał mnie ten jego prowokacyjny uśmieszek. - Ja nie mam tego problemu, ale kilka moich znajomych dostało rolę nie poprzez casting, ale przez przespanie się z odpowiednimi osobami. Może ty też? - Ta bezczelna twarz prosiła się o uderzenie z liścia, ale powstrzymałam się, choć już cała trzęsłam się ze złości.
- Nie jestem dziwką, żebym musiała zarabiać za pomocą swojego ciała - odparowałam tak ostro, jak nigdy.
Prychnął rozbawiony i chwycił mój podbródek w dwa palce, unosząc go. Gdyby był normalny, to mogłabym powiedzieć, że podobają mi się jego oczy i ogólnie jest strasznie przystojny.
- A myślisz, że któraś z nich marzyła o tym?
- Niektórzy mają więcej godności i silnej woli niż inni - odparłam trochę spokojniej.
- Jesteś cholernie naiwna. Myślisz, że przebicie się tutaj jest takie proste? - warknął z taką złością, jakbym co najmniej zabiła mu matkę. - Raz udało ci się dostać rolę, ale co dalej? Na razie mieszkasz w hotelu, ale jak tylko skończymy robić zdjęcia, to cię z niego wywalą, a zanim dostaniesz forsę jeszcze trochę minie. Co wtedy? - O tym nie pomyślałam, ale nie mogłam się przyznać. Zawsze istniała opcja powrotu do mojego rodzinnego miasteczka na jakiś czas.
- Tym będę się martwić później.
- Błąd. Nad tym powinnaś się zastanowić w pierwszej kolejności.
Zacisnęłam zęby. Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Na przemian ogarniały mnie złość i zwątpienie.
- Nie będziesz mówił mi, jak mam żyć - wyrzuciłam w końcu z siebie. - To, że ty jarasz i pewnie jeszcze ćpasz, nie znaczy, że ja też muszę się stoczyć - dodałam, ruszając w swoją stronę.
- Coś ty powiedziała? - wrzasnął za mną. Słyszałam jego kroki, ale się nie odwróciłam. Złapał mnie za ramię i zatrzymał, odwracając w swoją stronę. - Najprawdopodobniej nigdy nie osiągniesz tyle co ja - wysyczał z pewną dozą szaleństwa w ciemnych oczach.
- Być może - przyznałam - ale wolałabym zrezygnować z aktorstwa, niż się sprzedać. - Jeszcze kilkanaście sekund patrzyłam w te prawie czarne, prawie puste tęczówki. - Jesteś zepsuty.
Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę przystanku.
Nie spałam prawie całą noc przez targające mną emocje. Pytanie, co zrobię po zakończeniu zdjęć, nie dawało mi spokoju, ale było coś jeszcze. Coś, co miało spotkać mnie już niedługo, a mianowicie: jak po takich ostrych słowach będzie nam się razem pracowało? Może trochę przesadziłam... Nie, wcale nie. Powiedziałam prawdę.
Moje obawy okazały się niepotrzebne. Minki był profesjonalistą. Nie łączył pracy z życiem osobistym, dlatego nawet gdy graliśmy sceny, w których odzywaliśmy się do siebie, wręcz uprzejmie, brzmiał całkiem szczerze. Po skończonej pracy oraz w czasie przerw unikaliśmy siebie jak ognia i nie rozmawialiśmy ze sobą, gdy nie było takiej konieczności. Do czasu. Po ponad tygodniu od tamtej sprzeczki na po wyjściu ze studia zdarzył się wypadek.
Szłam ulicą dobre osiem metrów za nim i pisałam wiadomość do starej znajomej, że mam gdzieś jej przeprosiny. Świetnie, wiem. W pierwszej chwili nie zauważyłam, że coś się stało. Dopiero, gdy uniosłam wzrok znad wyświetlacza, zorientowałam się, że przede mną już nikt nie idzie, choć droga po drodze nigdzie nie skręcała. Lekko skonsternowana przystanęłam. Nie spostrzegłam od razu, że leżał na ziemi, bo był ubrany na czarno, a oświetlenie tutaj było co najmniej beznadziejne. Nadal trzymając telefon w dłoni, rozejrzałam się wokół i w końcu natrafiłam wzrokiem na jego sylwetkę. W jednej sekundzie oddech mimowolnie ugrzązł mi w gardle, a serce przyspieszyło dwukrotnie. Nie myśląc zbyt wiele, podbiegłam do niego i kucnęłam obok. Sprawnie przewróciłam go z brzucha na plecy. Był nieprzytomny i przerażająco blady. Poklepałam go lekko po policzku, po czym trochę mocniej, ale wciąż ostrożnie, potrząsnęłam go za ramię.
- Minki, słyszysz mnie?
Nic. Dotarło do mnie coś jeszcze. Klatka piersiowa mężczyzny nie unosiła się. Sprawnie udrożniłam jego drogi oddechowe. Szybki telefon na pogotowie. Ustawiłam się w dogodniejszej pozycji i przyłożyłam odpowiednio splecione dłonie do klatki piersiowej. Trzydzieści uciśnięć na wyprostowanych rękach. Zatkałam mu nos i wykonałam dwa wdechy. Gdzieś w połowie trzeciej serii uciśnięć zaczął kaszleć. Pomogłam mu obrócić się na bok.
- No dawaj, wywal z siebie to świństwo. - Nie musiałam być geniuszem, żeby domyślić się, skąd wzięła się ta strata przytomności i zatrzymanie pracy serca.
Chłopak zwrócił zawartość żołądka na bruk. Kilka sekund później usłyszałam syreny ambulansu. Ratownicy wpakowali go do na nosze, a następnie do pojazdu. Stałam w tym samym miejscu jeszcze przez kilka minut. Wszystko zadziało się tak szybko. Przetarłam czoło, nadal drżącą dłonią.
Następnego dnia nie było go na planie, ale to chyba logicznym. Reżyser o wszystkim wiedział. Też o tym, że w organizmie mojego filmowego partnera wykryto obecność narkotyków. Jego stan podobno był dobry i stabilny, ale będzie musiał iść na odwyk i tak naprawdę nie wiadomo na jak długo.
Na plan wrócił dopiero po miesiącu. Wszystkie sceny, w których nie występował, były już nakręcone. Ja sama w międzyczasie zagrałam jeszcze w kilku reklamach. Odegranie wszystkiego nie zajęło nam znowu zbyt długo. Kilka dni. Relacje między nami nie uległy żadnej zmianie. Dopiero ostatniego dnia odezwaliśmy się do siebie.
- Nie odwiedziłaś mnie ani razy w szpitalu - wypalił nagle, łapiąc mnie za nadgarstek i odwracając w swoją stronę tuż przy wyjściu.
- Uratowałam ci życie, to nie wystarczy? - zapytałam spokojnie, nie dając się sprowokować.
- Wystarczy - przyznał.
- I nie usłyszałam, za to żadnego "dziękuje" - dodałam oskarżycielsko.
- Nie jestem dobry w tych sprawach - rzucił trochę zakłopotany, wolną dłonią pocierając kark.
- Szkoda.
Puścił mnie, a ja się odwróciłam, ale nie zdążyłam przejść pięciu metrów, gdy znów zostałam siłą zmuszona do odwrócenia się. Jego ciemne teraz dość łagodne oczy, świdrowały mnie na wylot. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął.
- No? - popędziłam go.
- Dziękuję - wydusił wreszcie, lekko się rumieniąc.
- Takie trudne to było? - zapytałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Tak. Może gdzieś pójdziemy?
- Wybacz, ale się spieszę. - Podarowałam mu jeszcze jeden uśmiech i wyswobodziłam rękę z jego uścisku.
- Czy ty właśnie dałaś mi kosza? - wydukał, zrównując swój krok z moim.
- Możliwe.
- Właśnie, że nie. Żadna mi się nigdy nie oparła. - Na jego twarzy malowała się konsternacja.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.
- ____...
Zadrżałam na dźwięk mojego imienia. Wypowiedział je pierwszy raz.
- Co? - Szybko się otrząsnęłam.
- Może jednak?
- Nie ma mowy - odparłam, cicho się śmiejąc. Przyspieszyłam kroku, zostawiając za sobą mężczyznę. - Spotkamy się na premierze, Minki - rzuciłam, nie odwracając się.
- To może chociaż dasz mi swój numer telefonu? - zawołał za mną z nadzieję w głosie. Powstrzymałam odruch zaśmiania się.
- Nie dzisiaj, skarbie - rzuciłam na pożegnanie i otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry. Panna ----? - zwracając się do mnie po nazwisku, brzmiał łagodnie, choć wzrok miał chłodny.
- Dzień dobry. Tak, to ja - odparłam tak spokojnie, jak tylko potrafiłam.
- Przysłał mnie pan Yi.
Ubrałam buty, kurtkę i wzięłam torebkę. Zatrzasnęłam za sobą drzwi i ruszyłam za mężczyzną w stronę wyjścia. Szliśmy w milczeniu przez całą drogę do samochodu. Szofer otworzył mi drzwi z tyłu czarnej Toyoty.
- Ile będziemy jechać? - zapytałam, gdy odpalił silnik.
- Piętnaście minut. - Krótka i rzeczowa odpowiedź.
Wbiłam wzrok na przestrzeń za boczną szybą. Droga minęła mi dość szybko. Zatrzymaliśmy się przed sporych rozmiarów budynkiem. Nie wyróżniał się niczym szczególnym, ale pewnie o to właśnie chodziło.
Sama otworzyłam sobie drzwi, co niezbyt podobało się szoferowi, a przynajmniej tak wnioskowałam po jego minie. Poprowadził mnie do wejścia i chciał tam zostać, ale powiedziałam, że nie wiem, gdzie mam iść, więc wszedł ze mną do środka. Szliśmy szerokim korytarzem najpierw prosto, później skręciliśmy w lewo, następnie schodami w górę, znów prosto w prawo i pierwsze drzwi po lewej. I ja miałabym sama tu trafić? Mężczyzna uśmiechnął się lekko, życząc mi powodzenia, a ja w odpowiedzi podziękowałam za pokazanie drogi.
Głęboki wdech, jeszcze jeden. No dalej, dasz radę. Zapukałam trzykrotnie i otworzyłam drzwi.
- Annyonghaseyo - powiedziałam na wejściu, po czym zdębiałam. Nie spodziewałam się zobaczyć takiej ilości ludzi. Przy półokrągłym stole rozciągającym się prawie na całej przestrzeni pomieszczenia siedziało co najmniej trzydzieści osób. Serce na moment mi stanęło. Pomyślałam, że się spóźniłam, ale zobaczyłam kilka pustych krzeseł, a nie tylko jedno.
- A oto właśnie jest odtwórczyni naszej drugiej głównej roli - rzekł mężczyzna w średnim wieku, wstając i swobodnym gestem wskazując na mnie. Reżyser, widziałam go już wcześniej. Pokazał mi moje miejsce.
Ruszyłam na trochę chwiejnych nogach do odpowiedniego krzesła. Po mojej lewej stronie siedziała jakaś kobieta, a po prawej jeszcze nikogo nie było. Minęło jakieś dziesięć minut, zanim pojawiła się ostatnia osoba.
- Jak zwykle modnie spóźniony -rzucił reżyser, ale nie wyglądał na zdenerwowanego.
Szatyn, który właśnie przyszedł, tylko się przywitał, po czym rozsiadł się wygodnie obok mnie. Wiedziałam kto, to był. Nie mogłoby być inaczej. Po mojej prawej stronie miejsce zajmował Lee Minki. Czułam na sobie jego wzrok, a poza tym kątem oka widziałam, że przyglądał mi się badawczo. Wyglądał na rozluźnionego i to bardzo. Odważyłam się jawnie zerknąć w jego stronę. Nawet nie drgnął. Dalej patrzył mi w oczy z nonszalancją wymalowaną na twarzy. Nie wytrzymałam tego spojrzenia, odwróciłam głowę w stronę reżysera, który siedział po drugiej stronie stołu prawie naprzeciwko mnie, jednak ON cały czas się gapił.
To spotkanie spokojnie mogłam nazwać organizacyjnym. Dowiedziałam się kilku przydatnych rzeczy, jak np. to, że na wykonanie zdjęć mamy jakiś miesiąc, może trochę więcej, a zaczynamy od jutra. Dobrze, że znałam już prawie cały scenariusz na pamięć.
Pierwsze sceny były kręcone w studiu, tam był "zbudowany"dom bohaterki, którą grałam, i nie tylko on. Nie miałam problemu z odnalezieniem się przed kamerą. Nie, dopóki nie pojawił się Minki. Daje to efekt taki, że przez trzy dni szło mi świetnie, bo nawet, gdy występowaliśmy w jednej scenie, to nie prowadziliśmy ze sobą zbyt długich rozmów ani nic z tych rzeczy. Czwartego dnia trochę się pozmieniało, ale to i tak było jeszcze nic. Po prostu czasami częściej niż dotychczas trzeba było powtarzać jeden moment, ale akurat to się zdarza. "Załamanie" nastąpiło po tygodniu od rozpoczęcia zdjęć. Scena na ulicy, na świeżym powietrzu.
Słabe światła pobliskich latarni tylko szczątkowo oświetlały to miejsce, ale o to właśnie chodziło. Podmuchy wiatru, które zrywały się od czasu do czasu raczej nie pomagały, nawet bez tego było zimno. Początek wypadł dobrze. Przeszłam obok grupki mężczyzn z rękami skrzyżowanymi na piersi i przyciśniętymi do tułowia. Szłam bez kurtki, bo według scenariusza przez silne emocje, które targały mną przed wybiegnięciem z mieszkania, zapomniałam o niej. Rozległo się wołanie, ale zamiast się odwrócić, przyspieszyłam kroku. To było łatwe. Ostre śmiechy, które przyprawiły mnie o prawdziwą gęsią, przeszyły ciszę, a następnie do odgłosu moich kroków dołączyły jeszcze inne. Cztery pary.
Cięcie, przerwa. Teraz miało zrobić się trudniej.
Skręciłam w inną ulicę. Tam poczułam silny uścisk na nadgarstku i szarpnięcie. Plecami stykałam się ze ścianą. Mężczyzna nachylił się nade mną. Wyjął z ust papierosa, po czym dmuchnął mi dymem w twarz. Mimowolnie się skrzywiłam.
- Cięcie! - usłyszałam niemal natychmiast. Spojrzałam w stronę, z której dochodził głos. - Nie reagujesz na to - poinstruował mnie. Kiwnęłam głową na znak, że rozumiem. - Akcja!
Wyjął z ust papierosa, po czym dmuchnął mi dymem w twarz. Pozostałam niewzruszona, choć zaczęło drapać mnie w gardle.
- Już nie witasz się ze starymi znajomymi? - zapytał szatyn niby zdziwiony, uśmiechając się przy tym wrednie.
- Brawo za spostrzegawczość - rzuciłam, uciekając na moment od jego oczu. Cholera...
- Cięcie! - Znowu... - Ciągle na niego patrzysz i więcej wiary w to, co mówisz. - Po tej wskazówce nastąpiło słowo "akcja".
- Już nie witasz się ze starymi znajomymi? - Minki brzmiał i wyglądał identycznie, jak poprzednio.
- Brawo za spostrzegawczość - odparłam z mieszanką zgryźliwości i arogancji w głosie, ciągle wpatrując się w jego prawie czarne oczy.
Nakręcił sobie kosmyk moich włosów na palec i zbliżył się jeszcze odrobinę.
- Grzeczniej - warknął nagle. Tego chyba nie było w scenariuszu. Prawie się wzdrygnęłam. - Bo będę niemiły - dodał łagodniej z miną niewiniątka.
- To nie byłoby nic nowego - odparłam chłodno.
- Cięcie! - Zacisnęłam dłonie w pięści. Miałam ochotę wrzasnąć "co znowu". - Wszystko dobrze. Możecie trochę improwizować, ale ____ daj z siebie więcej. - Oczywiście, znowu ja. Zdążyłam jeszcze odchrząknąć, nim wznowiliśmy grę.
- To nie byłoby nic nowego - powiedziałam mocnym głosem, lekko unosząc jedną brew.
- Doprawdy? - Jego usta rozciągnęły się w drapieżnym uśmiechu. Odsunął się trochę i ciągle patrząc mi w oczy, zaciągnął się papierosem.
Próbowałam sobie przypomnieć, co dalej miałam robić. Popchnęłam mężczyznę tak niespodziewanie, że prawie się przewrócił, ale to było zapisane w scenariuszu. Oddaliłam się już spokojniejszym krokiem, odwracając się tylko jeden raz.
- Odwal się w końcu ode mnie - krzyknęłam na pożegnanie.
Reżyser przerwał akcję, powiedział, że na dzisiaj to koniec zdjęć i dodał, iż nie spodziewał się, że tak dobrze wypadnie nam częściowa improwizacja. W duchu cieszyłam się z tych słów jak dziecko.
Udaliśmy się jeszcze do studia, żeby omówić kilka rzeczy i przebrać się w swoje ciuchy. Dzisiaj wyjątkowo wyszłam tylnym wyjściem, bo stamtąd bliżej było na przystanek. Wracałam do hotelu komunikacją miejska, bo szofer się rozchorował, a ekipa filmowa nie mogła mi akurat nikogo przydzielić i tak miałam szczęście, że w ogóle myśleli o takich rzeczach.
Gdy znalazłam się na zewnątrz o mało nie wpadłam na mojego filmowego partnera. Siedział zgarbiony na schodkach - liczyły aż trzy stopnie. Musiał wiedzieć, że ktoś wyszedł, bo przez otwarte drzwi wylewało się światło, jednak mimo to nie drgnął ani o milimetr. Zastanawiałam się, co mam zrobić. Tak naprawdę jeszcze nigdy nie rozmawialiśmy poza planem filmowym i, co tu dużo mówić, był dość znaną osobistością. Odchrząknęłam, ale to nic nie dało. Umyślnie zamknęłam drzwi w taki sposób, że wydały dość głośny dźwięk. Nic. Tak, jakby był nieprzytomny. Może nawet, bym uznała to za prawdopodobne, gdyby nie fakt, że co jakiś czas w powietrze wylatywała kolejna porcja dymu. Wzięłam się w garść, zeszłam po schodach i stanęłam przed nim, ale w bezpiecznej odległości. Leniwie podniósł wzrok.
- Czego chcesz? - warknął, po kolejnym zaciągnięciu się. Przez jego ostry ton prawie odrzuciło mnie do tyłu. Zabawne, jak nagle cała pewność siebie może wyparować w jednej chwili. Może nigdy nie należałam do osób nadzwyczaj odważnych czy śmiałych, ale zazwyczaj nie miałam problemów z wysłowieniem się. - No? - ponaglił mnie.
- Właściwie nic takiego - odparłam, zgrabnie utrzymując ton w ryzach, choć nie było to łatwe.
- Więc czemu tak się gapisz? - zapytał już trochę spokojniej, choć jego głos nadal ociekał jadem. Co ja mu zrobiłam?
- Pomyślałam, że coś się stało - wypaliłam niezbyt mądrze.
Zaśmiał się bez cienia radości. Miałam wrażenie, że tak naprawdę był bardzo podobny do bohatera, którego grał. Dopiero teraz zorientowałam się, że ten dym nie śmierdział jak zwykły papierosowy, tylko miał lekko słodkawy i intensywny zapach, wręcz ziołowy. To oznaczało tylko jedno. Spojrzałam uważniej na to, co trzymał w palcach prawej ręki. Zauważył to i uśmiechnął się z lekka niebezpiecznie.
- Chcesz? - Nagły błysk w jego oku nie świadczył o niczym dobrym.
- Nie palę trawki, dzięki - odburknęłam, prawie niewidocznie się krzywiąc.
- Nigdy?
- Nigdy.
- Tak myślałem - stwierdził, gasząc resztkę skręta o ziemię i wyrzucając ją do pobliskiego śmietnika. Podszedł do mnie tak blisko, że oprócz tego, co palił, mogłam wyczuć coś jeszcze, ale właściwie nie wiem co. Teoretycznie mogłam się cofnąć, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. - To jeszcze nie koniec moich spostrzeżeń. Myślę, a raczej jestem pewien, że nie nadajesz się do tej branży. - Skłamałabym mówiąc, że mnie to nie zabolało. Słyszałam to już miliony razy od moich rodziców i osób, które wcześniej uważałam za przyjaciół. - Nie chodzi mi o twoje umiejętności, bo z tym nie jest znowu tak źle. Po prostu jesteś zbyt grzeczna, a ten biznes to bagno - w jego głosie ciągle pobrzmiewała lekceważąca nuta. Mimowolnie zacisnęłam pięści. Nienawidziłam, gdy ktoś mówił mi, że nie mogę czegoś zrobić.
- Nie znasz mnie - wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
- To prawda, ale znam branżę, do której chcesz się wkręcić. Imprezy, mocny alkohol, narkotyki, przekręty, rozbierane sceny i wiele innych, to chyba nie twoje klimaty, hmm? - Wkurzał mnie ten jego prowokacyjny uśmieszek. - Ja nie mam tego problemu, ale kilka moich znajomych dostało rolę nie poprzez casting, ale przez przespanie się z odpowiednimi osobami. Może ty też? - Ta bezczelna twarz prosiła się o uderzenie z liścia, ale powstrzymałam się, choć już cała trzęsłam się ze złości.
- Nie jestem dziwką, żebym musiała zarabiać za pomocą swojego ciała - odparowałam tak ostro, jak nigdy.
Prychnął rozbawiony i chwycił mój podbródek w dwa palce, unosząc go. Gdyby był normalny, to mogłabym powiedzieć, że podobają mi się jego oczy i ogólnie jest strasznie przystojny.
- A myślisz, że któraś z nich marzyła o tym?
- Niektórzy mają więcej godności i silnej woli niż inni - odparłam trochę spokojniej.
- Jesteś cholernie naiwna. Myślisz, że przebicie się tutaj jest takie proste? - warknął z taką złością, jakbym co najmniej zabiła mu matkę. - Raz udało ci się dostać rolę, ale co dalej? Na razie mieszkasz w hotelu, ale jak tylko skończymy robić zdjęcia, to cię z niego wywalą, a zanim dostaniesz forsę jeszcze trochę minie. Co wtedy? - O tym nie pomyślałam, ale nie mogłam się przyznać. Zawsze istniała opcja powrotu do mojego rodzinnego miasteczka na jakiś czas.
- Tym będę się martwić później.
- Błąd. Nad tym powinnaś się zastanowić w pierwszej kolejności.
Zacisnęłam zęby. Mierzyliśmy się wzrokiem przez dłuższą chwilę. Na przemian ogarniały mnie złość i zwątpienie.
- Nie będziesz mówił mi, jak mam żyć - wyrzuciłam w końcu z siebie. - To, że ty jarasz i pewnie jeszcze ćpasz, nie znaczy, że ja też muszę się stoczyć - dodałam, ruszając w swoją stronę.
- Coś ty powiedziała? - wrzasnął za mną. Słyszałam jego kroki, ale się nie odwróciłam. Złapał mnie za ramię i zatrzymał, odwracając w swoją stronę. - Najprawdopodobniej nigdy nie osiągniesz tyle co ja - wysyczał z pewną dozą szaleństwa w ciemnych oczach.
- Być może - przyznałam - ale wolałabym zrezygnować z aktorstwa, niż się sprzedać. - Jeszcze kilkanaście sekund patrzyłam w te prawie czarne, prawie puste tęczówki. - Jesteś zepsuty.
Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam w stronę przystanku.
Nie spałam prawie całą noc przez targające mną emocje. Pytanie, co zrobię po zakończeniu zdjęć, nie dawało mi spokoju, ale było coś jeszcze. Coś, co miało spotkać mnie już niedługo, a mianowicie: jak po takich ostrych słowach będzie nam się razem pracowało? Może trochę przesadziłam... Nie, wcale nie. Powiedziałam prawdę.
Moje obawy okazały się niepotrzebne. Minki był profesjonalistą. Nie łączył pracy z życiem osobistym, dlatego nawet gdy graliśmy sceny, w których odzywaliśmy się do siebie, wręcz uprzejmie, brzmiał całkiem szczerze. Po skończonej pracy oraz w czasie przerw unikaliśmy siebie jak ognia i nie rozmawialiśmy ze sobą, gdy nie było takiej konieczności. Do czasu. Po ponad tygodniu od tamtej sprzeczki na po wyjściu ze studia zdarzył się wypadek.
Szłam ulicą dobre osiem metrów za nim i pisałam wiadomość do starej znajomej, że mam gdzieś jej przeprosiny. Świetnie, wiem. W pierwszej chwili nie zauważyłam, że coś się stało. Dopiero, gdy uniosłam wzrok znad wyświetlacza, zorientowałam się, że przede mną już nikt nie idzie, choć droga po drodze nigdzie nie skręcała. Lekko skonsternowana przystanęłam. Nie spostrzegłam od razu, że leżał na ziemi, bo był ubrany na czarno, a oświetlenie tutaj było co najmniej beznadziejne. Nadal trzymając telefon w dłoni, rozejrzałam się wokół i w końcu natrafiłam wzrokiem na jego sylwetkę. W jednej sekundzie oddech mimowolnie ugrzązł mi w gardle, a serce przyspieszyło dwukrotnie. Nie myśląc zbyt wiele, podbiegłam do niego i kucnęłam obok. Sprawnie przewróciłam go z brzucha na plecy. Był nieprzytomny i przerażająco blady. Poklepałam go lekko po policzku, po czym trochę mocniej, ale wciąż ostrożnie, potrząsnęłam go za ramię.
- Minki, słyszysz mnie?
Nic. Dotarło do mnie coś jeszcze. Klatka piersiowa mężczyzny nie unosiła się. Sprawnie udrożniłam jego drogi oddechowe. Szybki telefon na pogotowie. Ustawiłam się w dogodniejszej pozycji i przyłożyłam odpowiednio splecione dłonie do klatki piersiowej. Trzydzieści uciśnięć na wyprostowanych rękach. Zatkałam mu nos i wykonałam dwa wdechy. Gdzieś w połowie trzeciej serii uciśnięć zaczął kaszleć. Pomogłam mu obrócić się na bok.
- No dawaj, wywal z siebie to świństwo. - Nie musiałam być geniuszem, żeby domyślić się, skąd wzięła się ta strata przytomności i zatrzymanie pracy serca.
Chłopak zwrócił zawartość żołądka na bruk. Kilka sekund później usłyszałam syreny ambulansu. Ratownicy wpakowali go do na nosze, a następnie do pojazdu. Stałam w tym samym miejscu jeszcze przez kilka minut. Wszystko zadziało się tak szybko. Przetarłam czoło, nadal drżącą dłonią.
Następnego dnia nie było go na planie, ale to chyba logicznym. Reżyser o wszystkim wiedział. Też o tym, że w organizmie mojego filmowego partnera wykryto obecność narkotyków. Jego stan podobno był dobry i stabilny, ale będzie musiał iść na odwyk i tak naprawdę nie wiadomo na jak długo.
Na plan wrócił dopiero po miesiącu. Wszystkie sceny, w których nie występował, były już nakręcone. Ja sama w międzyczasie zagrałam jeszcze w kilku reklamach. Odegranie wszystkiego nie zajęło nam znowu zbyt długo. Kilka dni. Relacje między nami nie uległy żadnej zmianie. Dopiero ostatniego dnia odezwaliśmy się do siebie.
- Nie odwiedziłaś mnie ani razy w szpitalu - wypalił nagle, łapiąc mnie za nadgarstek i odwracając w swoją stronę tuż przy wyjściu.
- Uratowałam ci życie, to nie wystarczy? - zapytałam spokojnie, nie dając się sprowokować.
- Wystarczy - przyznał.
- I nie usłyszałam, za to żadnego "dziękuje" - dodałam oskarżycielsko.
- Nie jestem dobry w tych sprawach - rzucił trochę zakłopotany, wolną dłonią pocierając kark.
- Szkoda.
Puścił mnie, a ja się odwróciłam, ale nie zdążyłam przejść pięciu metrów, gdy znów zostałam siłą zmuszona do odwrócenia się. Jego ciemne teraz dość łagodne oczy, świdrowały mnie na wylot. Otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale zaraz je zamknął.
- No? - popędziłam go.
- Dziękuję - wydusił wreszcie, lekko się rumieniąc.
- Takie trudne to było? - zapytałam, mimowolnie się uśmiechając.
- Tak. Może gdzieś pójdziemy?
- Wybacz, ale się spieszę. - Podarowałam mu jeszcze jeden uśmiech i wyswobodziłam rękę z jego uścisku.
- Czy ty właśnie dałaś mi kosza? - wydukał, zrównując swój krok z moim.
- Możliwe.
- Właśnie, że nie. Żadna mi się nigdy nie oparła. - Na jego twarzy malowała się konsternacja.
- Zawsze musi być ten pierwszy raz.
- ____...
Zadrżałam na dźwięk mojego imienia. Wypowiedział je pierwszy raz.
- Co? - Szybko się otrząsnęłam.
- Może jednak?
- Nie ma mowy - odparłam, cicho się śmiejąc. Przyspieszyłam kroku, zostawiając za sobą mężczyznę. - Spotkamy się na premierze, Minki - rzuciłam, nie odwracając się.
- To może chociaż dasz mi swój numer telefonu? - zawołał za mną z nadzieję w głosie. Powstrzymałam odruch zaśmiania się.
- Nie dzisiaj, skarbie - rzuciłam na pożegnanie i otworzyłam drzwi.
Nie wierzę, że udało mi się to dzisiaj skończyć. Nie wyszło tak, jak chciałam, ale chyba nie jest najgorzej. Wydaję mi się, że jest tu trochę za mało Minkiego, ale na ten temat wy się wypowiecie. Chciałam baaaaaardzo podziękować za ponad sto tysięcy wyświetleń, jesteście naprawdę kochani. Za tydzień drugie urodziny bloga, a ja pewnie znów dodam tylko post podsumowujący. Nie mam pomysłu na żadną niespodziankę, ale chyba mi wybaczycie. Przyzwyczailiście się już xD
Jeszcze raz bardzo dziękuję :)
Awww *.* uwielbiam tego człowieka i tak się cieszę że z nim jest ten scenariusz ^^ świetnie go napisałaś <33 ^^
OdpowiedzUsuńCzy Ty kiedykolwiek napiszesz coś do dupy? Jak zawsze mnie się podoba, ale zaczynam się nudzić ciągłymi miłymi komentarzami, więc napisz coś do niczego :D oczywiście żartuje ;*
OdpowiedzUsuńPowodzenia w dalszym pisaniu :*
http://looking-for-paradise-lost.blogspot.com/
Jak zwykle pomysł, który raczej się nie powtarza na blogach i jak zwykle wyszło ci zajebiście :D Nie wiem, co mogłabym tutaj powiedzieć, bo nie mam żadnych uwag xD A cukrzyć za dużo też nie dobrze xD
OdpowiedzUsuńDużo weny ci życzę kochana <3
Świetne ♥
OdpowiedzUsuńTo jest świetne *-* opisałaś to cudnie do tego uroda Minkiego bardzo pasuje do jego charakteru w tym scenariuszu. Oby takich więcej !;*
OdpowiedzUsuń