Scenariusz dla Joy Tucii Clifford.
Wszyscy zapomnieli o uczuciach i emocjach.Naszym światem rządzi technologia, a oprócz niej Zasady oraz ciągła potrzeba osiągania sukcesów. Od dziecka wmawiano nam, że musimy być najlepsi, nawet jeśli wiąże się to z zasadą: „po
trupach do celu”. Rodzice przekazywali swoim pierworodnym to, co otrzymali od własnych opiekunów. Wpajali swoim pociechom, że te nie mogą okazywać słabości. Nigdy. Po prostu nigdy. Gniew, radość, smutek, ból to emocje, a emocje przeszkadzają w pracy i logicznym myśleniu. Są złe. Krzyk, śmiech, płacz to słabości, a my nie możemy być słabi. Pierwsze lekcje głosiły mniej więcej to. Nie ma czegoś takiego jak przyjaźń. Nazwy innej równie silnej więzi nawet nikt nie wypowiadał. Ufasz tylko sobie, a polegać możesz tylko na własnych umiejętnościach. Masz jedynie albo aż siebie. Rozrywka nie istnieje, jest tylko praca. Tylko ona sprawi, że będziesz miał AŻ siebie a nie JEDYNIE siebie. Powiedzenie, że każdy jest kowalem własnego losu jest dość trafne, jednak tu nie da się obijać, więc ty wybierasz tylko w jak dużym stopniu się zaangażujesz.
Na okrągło wbijają nam to wszystko do głów. Po jakimś czasie widzisz tylko Zasady i sam już nie wiesz czy urodziłeś się będąc ich świadom, czy się ich nauczyłeś. One są tak samo prawdziwe jak płynąca w tobie krew. Są tak samo realne, a ty dobrze o tym wiesz. One są ważniejsze niż my, niż ty. Niejedno życie zostało stracone właśnie przez nie i zapewne jeszcze niejedno przez nie przepadnie. Praca i Zasady. To wszystko.
Niebo było dzisiaj wyjątkowo przejrzyste. Niczym nieprzysłaniane słońce słało gorące promienie. Temperatura wahała się w granicach trzydziestu stopni Celsjusza. Przez brak jakiegokolwiek wiatru pogoda była prawie nie do wytrzymania. Większość uczniów kończyła lekcje o piętnastej, w tym ja. Wszyscy od razu wracali do swoich domów. Zawsze tak było. Zapewne nigdy nikomu nawet przez głowę nie przeszło, by po zajęciach z kimś porozmawiać albo coś w tym stylu. Zasady wyraźnie mówiły, że dzieci i młodzież od razu po szkole mają wracać do swoich domów. Tu nie było żadnych buntów i nieposłuszeństwa. Wszyscy robili to, co powinni.
Właśnie rozwiązywałam zadane ćwiczenie z matematyku, gdy do pokoju wszedł mój ojciec. Spojrzałam na niego pytająco. Zazwyczaj rozmawialiśmy tylko po szkole i to przy obiedzie, który już był, więc jego wizyta co najmniej mnie zdziwiła.
- ____, dzwonili do mnie z Rady - powiedział spokojnie, choć w jego oczach dostrzegalne były iskry podekscytowania.
Wciągnęłam gwałtownie powietrze. W Radzie zasiadały najważniejsze osobistości naszego kraju. Zajmowała się ona dosłownie wszystkim, a od jej decyzji najczęściej nie było odwołania. Nie zrobiłam nic, co mogłoby się jej nie spodobać, więc nawet nie domyślałam się powodu tego telefonu.
- Chłopak z klasy równoległej do twojej uciekł.
- Uciekł? - zapytałam, ledwo kryjąc zdziwienie. Stąd nie dało się uciec.
- Tak - odparł krótko.
- Ale co to ma wspólnego ze mną?
- Rada uznała, że do tego chłopaka lepiej dotrze ktoś młody, a z racji tego, że radzisz sobie świetnie w szkole, postanowili wysłać ciebie. Jeśli ci się uda, przyniesiesz chwałę naszej rodzinie, a Rada będzie z ciebie dumna - mówił to wszystko spokojnie z twarzą wypraną z emocji.
Ja tylko siedziałam całkiem zbita z tropu. Słyszałam o Świecie Zewnętrznym, ale nigdy nie pomyślałam, że mogłabym się tam znaleźć, a już na pewno nie w tym wieku. Miałam dopiero osiemnaście lat, a jeśli już kogoś wysyłano Na Zewnątrz , to ta osoba musiała mieć co najmniej dwadzieścia lat. Rada będzie z ciebie dumna. Te słowa nadal dzwoniły mi w głowie.
- Zaraz jedziemy na spotkanie z nimi - oznajmił nagle. - Za dziesięć minut widzę cię w salonie - dodał i wyszedł z mojego pokoju.
Trochę osłupiała przebrałam się w ubrania, które zakładali wszyscy uczniowie, gdy stawali przed Radą.
Niecałe pół godziny później stałam całkiem sama na środku wielkiej sali przed najważniejszymi osobami w kraju. Za plecami zaciskałam lekko pięści. Denerwowałam się i to bardzo, ale nie mogłam dać niczego po sobie poznać, bo wtedy uznaliby, że jestem niegodna podjęcia się takiego zadania, a mój ojciec by mnie wtedy znienawidził. Trafiła mi się szansa, by być najlepszą, a przecież o to chodziło w życiu każdego mieszkańca tego miejsca. Nie mogłam zmarnować tej okazji.
Dowiedziałam się,że wyruszam już jutro po południu i nie zabieram ze sobą niczego prócz specjalnie przystosowanego telefonu, pieniędzy, strzykawek z substancją usypiającą, zdjęcia poszukiwanego, kliku ciuchów i jakiejś dziwnej przepustki. Podobno w komórce zapisane były numery ludzi takich jak my, którzy mieszkają Na Zewnątrz, żeby obserwować tamtejszy świat. Przestrzeżono mnie przed mówieniem komukolwiek skąd jestem i ogólnie przed zadawaniem się z tamtejszymi ludźmi. Miałam kierować się Zasadami. W końcu po coś się ich uczyłam, prawda?
Wzięłam głęboki oddech i ze ściśniętym żołądkiem, weszłam w krąg światła. Stałam w nim całkowicie wyprostowana z torbą przewieszoną przez ramię, zatrzymując powietrze w płucach. Po dłuższej chwili smugi światła wystrzeliły w górę z głośnym świstem, zasłaniając mi przy tym dotychczasowy widok. Obraz przed moimi oczami nagle zaczął się rozmazywać, a nogi ugięły mi się w kolanach. Coś wycisnęło ze mnie całe powietrze w momencie, gdy zakręciło mi się w głowie.
Chciwie brałam chłodne wdechy jeden po drugim. Leżałam na miękkiej i mokrej trawie. Deszcz moczył moją twarz i ubranie, prawie przyprawiając mnie tym o dreszcze, ale nie ruszyłam się nawet o milimetr. Nie miałam siły i trochę się bałam. W końcu podniosłam się do siadu i rozejrzałam wokół. W oddali za sobą widziałam zarys niższych budynków i wysokie wieże. Trochę oszołomiona niecodziennym widokiem i podróżą, pospiesznie ruszyłam w tamtą stronę.
Delikatny wiatr muskał moją twarz i lekko rozwiewał włosy. Nieznane miasto rosło w oczach niebezpiecznie szybko. Stawiałam kolejne kroki nie do końca świadomie. Zdezorientowana rozglądałam się na wszystkie strony. Otoczona wysokimi prawie całkowicie oszklonymi wieżami czułam się co najmniej dziwnie. Na ulicy panował ogromny harmider, od którego pękała mi głowa. Chyba nigdy wcześniej nie słyszałam takiego hałasu. Co chwilę mijały mnie jakieś nieznajome twarze, a ja we wszystkich z nich starałam się dostrzec poszukiwanego chłopaka. Nigdy nie znajdę go w takim tłumie, to niemożliwe.
Krążyłam wśród roześmianych , rozgniewanych i załamanych ludzi przez dobre trzy godziny z marnym skutkiem. W końcu postanowiłam coś zjeść, bo niemal padała z głodu. na dodatek było było mi zimno, bo kompletnie przemokłam. Na szczęście restauracje wyglądały tu mniej więcej tak jak u mnie. Usiadłam przy wolnym stoliku, a po chwili pojawił się przy mnie kelner z kartą dań. Później przyszedł jeszcze raz, żeby odebrać zamówienie, a wtedy przyjrzałam mu się trochę dokładniej. Miał czerwone włosy wpadające w brąz, a grzywka sięgała mu do wyraźnych brwi. Jego oczy były czekoladowe i radosne. Nos miał prosty i nieduży. Usta z wyraźnie zaznaczonym Łukiem Kupidyna miały lekko różowy odcień. Wyglądał naprawdę łagodnie, a oprócz tego miał radosny i przyjemny dla ucha głos. Nie wspominajmy już o całkowicie szczerym uśmiechu, którym obdarzył mnie, gdy życzył mi smacznego. Dla mnie uśmiech był czymś niecodziennym, bo w moim świecie traktowano go jako słabość i ja też zwykłam go tak traktować, ale muszę przyznać, że akurat temu chłopakowi naprawdę pasował. Odgoniłam od siebie te dziwne myśli i skupiłam się na jedzeniu.
Kolejne godziny krążenia po mieście również nie wniosły nic do sprawy. Podupadałam na duchu, bo nie sądziłam, że to będzie aż takie trudne. Wyczerpana usiadłam na ławce w parku. Słońce już prawie zaszło. Obracałam w dłoniach telefon, zastanawiając się przy tym, który właściwie numer powinnam wybrać i czy w ogóle powinnam do kogoś dzwonić. Musiałam gdzieś przenocować. Nie wiem, ile dokładnie czasu tak siedziałam, ale nagle ktoś się nade mną pochylił, a wtedy odruchowo podniosłam wzrok. Jego czekoladowe oczy patrzyły na mnie ciekawsko.
- Nie powinnaś siedzieć tu sama o tak późnej godzinie - powiedział wyraźnie zmartwiony. Na jego twarzy malowały się różne emocje, których w większości nie potrafiłam odczytać. Wychowywałam się przy zimnych i nieruchomych maskach, dlatego ta mieszanka uczuć, którą widziałam, była dla mnie niepojęta. - Coś może ci się stać. Nigdy nie wiadomo kogo spotka się na zakręcie. - Przez cały czas patrzył mi w oczy.
- Jak to coś może mi się stać? - zapytałam według Zasad, beznamiętnie.
Moje pytanie trochę go zdziwiło. Podrapał się po głowie i usiadł obok mnie.
- No, ktoś może cię napaść, okraść - odparł zbity z tropu.
Napaść? Okraść? Co ona za głupoty gadał?
- To dziwne.
Patrzył na mnie z ukosa i przez dłuższą chwilę się nie odzywał.Chyba się nad czymś zastanawiał.
- Lepiej idź do domu. Już prawie północ - rzucił niepewnie, wstając z ławki.
Tylko, że ja nie wiem, gdzie jest mój dom. Patrzyłam na niego chłodno z twarzą bez wyrazu, podczas gdy w głębi jego oczu widziałam wyraźne zdziwienie i zakłopotanie. Zastanawiałam się, co właściwie wprowadziło go w taki stan.
- Jeśli chcesz, to odprowadzę cię kawałek.
- Chyba pierwszy raz ktoś mówi do mnie: "jeśli chcesz". - Różnica między naszymi głosami była ogromna. Jego wyrażał każdą emocję i nie krył zawahań, niepewności a mój był zimny i niewzruszony. Ciekawiło mnie, jak wychowywani są ludzie ze Świata Zewnętrznego.
- Naprawdę?
Kiwnęłam głową.
- Skąd jesteś? - zapytał, przestępując z nogi na nogę.
- Z... - urwałam w ostatnim momencie. - Nie wiem.
Usiadł z powrotem na swoje poprzednie miejsce. Tym razem patrzył na mnie bardzo uważnie. Chyba trochę zbladł.
- Jak masz zna imię?
- ____.
- Okay. - Z ulgą wypuścił powietrze. - Ja jestem Ilhoon. Byłaś może w szpitalu?
- W czym? - zapytałam zdziwiona, unosząc brwi. Trwało to tylko krótki moment, ale w domu już musiałabym słuchać godzinnych wyrzutów rodziców.
Oczy chłopaka zrobiły się okrągłe.
- takie miejsce, w którym leżą chorzy ludzie i... - zaczął całkiem zszokowany.
- Chodzi ci o *hospitium?
- O co? - zapytał, pocierając lewą dłonią kark. Oprócz tego przez moment ruszał uszami.
- Nieważne. - Machnęłam ręką zniecierpliwiona. - Nie byłam. Dlaczego cię to interesuję?
- Bo... bo dziwnie się zachowujesz.
- Ja? To ty się dziwnie zachowujesz.
Pokręcił głową na znak protestu, ale najwyraźniej nie chciał już ciągnąć tego tematu, bo słownie nie zaprzeczył.
- Masz jakieś zwierzęta? - zapytał niespodziewanie.
- Nie.
- A rodzeństwo?
- Też nie.
- Pamiętasz coś jeszcze?
- Pamiętam wszystko - odparłam oburzona, ale zaraz się uspokoiłam. Nie mogłam pozwalać sobie na takie wyskoki.
- To gdzie mieszkasz?
Otworzyłam usta, żeby odpowiedzieć, ale szybko je zamknęłam. No to nieźle się wpakowałam. Nagle przypomniały mi się słowa Rady. Nie rozmawiaj z tamtejszymi ludźmi. Nie zadawaj się z nimi. Wstałam gwałtownie i ruszyłam w kompletnie nieznaną mi drogę.
- Gdzie idziesz? - zawołał za mną Ilhoon.
- Przypomniało mi się, gdzie mieszkam - wypaliłam bez namysłu. Żadne lepsze wytłumaczenie nie wpadło mi do głowy.
Znalazłam jakiś hotel i zameldowałam się w nim na jedną noc. Następnego dnia i tak miałam szukać uciekiniera, a nie wiadomo gdzie mnie te poszukiwania zaprowadzą.
Znów nie trafiłam na nikogo podobnego do mojego celu. W końcu postanowiłam zadzwonić pod któryś z numerów zapisanych w telefonie. Urządzenie wypadło mi z rąk, gdy okazało się, że lista kontaktów jest zupełnie pusta. Jak to możliwe? Nagle wszystko zaczęło składać się w jedną całość i nabierać sensu. Do mojej klasy chodziła córka jednego z dyrektorów Rady i nie była najlepsza. Była druga, tuż za mną. Z takim ojcem powinna być pierwsza, musiała być pierwsza. Żaden chłopak nie uciekł. Nikt z mojego świata tu nie mieszkał, wizytówka nie miała żadnej wartości podobnie jak telefon. Dostałam je, żeby niczego się nie domyślić. Dlatego też dali mi zdjęcie jakiegoś człowieka, pieniądze i strzykawki z przeźroczystą substancją. Pewnie to była zwykła woda. To ja zostałam uciekinierką. Wmówią mojej rodzinie, że uciekłam, gdy tylko nadarzyła się do tego okazja. Potępią mnie. Wszyscy. Nikt nie będzie mnie szukał, bo wszyscy bezgranicznie wierzą Radzie. Tak głoszą Zasady...
Wróciłam do hotelu, w którym ostatnio nocowałam. Tym razem wzięłam pokój na trzy dni. Na razie. Póki mam pieniądze, jakoś sobie poradzę. ale one w końcu się skończą. Przecież nie dostałam jakiejś fortuny. Nie znałam tego świata. Nie wiedziałam, co mogę zrobić, żeby tu przeżyć. Nie wiedziałam nic, byłam całkiem bezbronna, a to wszystko czego się uczyłam, nie miało żadnej wartości. Nie sądziłam, że kiedyś znajdę się w tak beznadziejnej sytuacji. Gdzie iść? Co powiedzieć? Co zrobić? Nie znałam odpowiedzi na żadne z tych pytań.
Następnego dnia chodziłam trochę po mieście, zastanawiając się, jak tu przeżyję, czy dam radę się zaaklimatyzować i wniknąć w to społeczeństwo. Tym razem próbowałam zapamiętać drogę, przecież później musiałam jakoś wrócić. Włóczyłam się w sumie bez celu, nigdzie nie mogłam zgłosić się po pomoc. Nie miałam zielonego pojęcia o funkcjonowaniu tego świata.
Po jedzenie poszłam do jakiegoś dużego, samoobsługowego sklepu. Usiadłam z zakupami na niewysokim murku. Chyba było to dozwolone, bo siedziało na nim jeszcze parę osób. Machałam lekko nogami i gapiłam się w ziemię. Czułam się coraz gorzej.
- Hej, wszystko w porządku? - zapytał znajomy głos.
Podniosłam głowę i obdarzyłam chłopaka obojętnym spojrzeniem.
- ____... Nawet nie wiedziałem, że to ty. - Uśmiechnął się do mnie lekko. - Co to robisz?
- Siedzę - odparłam, wzruszając ramionami.
- Tyle widzę. Coś się stało?
- Nawet jeśli, to co cię to obchodzi? - Jak dotąd nigdy nikogo nie obchodziło, czy coś się stało. Nikt nie pytał o takie rzeczy.
- Staram się być miły... - zaczął powoli.
- Niepotrzebnie - ucięłam krótko.
Na jego delikatnej twarzy malowała się konsternacja. Wziął głęboki oddech i usiadł obok mnie. Nie odrywał wzroku od moich oczu. Było to trochę niezręczne.
- Dlaczego taka jesteś? - zapytał ciszej niż dotychczas.- O co chodzi?
Próbowałam domyślić się, dlaczego tak to go interesuje. Rozszyfrować wyraz jego twarzy, ton głosu, postawę ciała, ale niezbyt mi to wychodziło. Nigdy nie musiałam tego robić. Nadal pozostawał dla mnie jedna wielką zagadką.
- Ktoś cię skrzywdził? - Jego głos naprawdę mi się podobał. - ____, mogę ci jakoś pomóc?
- Nie możesz. - Zawahałam się jeszcze na krótki moment, ale po tym energicznie pokręciłam głową i powtórzyłam. - Nie możesz.
Odskoczyłam jak oparzona, gdy dotknął opuszkami palców wierzchu mojej dłoni. Trochę zmartwiony cofnął rękę i przeczesał palcami włosy.
- Powiedz mi, o co chodzi - nalegał uparcie.
- Nie mogę.
- Dlaczego? Ktoś ci grozi?
- Co robi? - zapytałam zdziwiona.
- Nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. - Przygryzł lekko wargę. Sprawiał wrażenie przejętego całą sytuacją, a to jak dla mnie nie było normalne. Powinien zająć się swoimi sprawami, na pewno miał jakieś swoje problemy. Dlaczego obchodziły go moje?
- Nikt mi nie grozi. Po prostu nie zrozumiesz tego, co ci powiem - odparłam po dłuższej chwili, głosem wypranym z emocji. Nie docierał on nawet do mnie samej, bo pobrzmiewała w nim zimna robotyczna nuta. Już wcześniej czasami odnosiłam wrażenie, że nie mówię różnych rzeczy w sposób jaki ja chcę, tylko kieruje mną surowe wychowanie i czyste przyzwyczajenie, jednak teraz świadomość tego tylko się nasiliła. Nie potrafiłam inaczej. Całe moje życie wyglądało właśnie w ten sposób.
- Skąd wiesz? - Nie dawał za wygraną. - Wiem, że się nie znamy i pewnie to dla ciebie dziwne, że tak cię o wszystko wypytuję, ale chcę ci pomóc... - urwał na moment, żeby wziąć wdech. - Dla mnie to też jest dziwne. Jesteś taka inna.
Inna. Trafne określenie, choć dla mnie wszyscy z tego świata byli jacyś inni.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? - zapytałam, mrużąc oczy. Słońce właśnie wyszło zza chmur.
- Nie umiem tego wytłumaczyć - odparł, wzruszając ramionami. - To taka jakby podskórna potrzeba.
- Aha - mruknęłam cicho. Chyba różniliśmy się od siebie dosłownie wszystkim.
- To jak będzie? Powiesz mi coś?
- Masz rację. Jestem inna. - Starałam się brzmieć normalnie, ludzko. - Tam, gdzie się urodziłam i dorastałam, wszystko jest inne niż tutaj. Tutaj jestem dopiero od kilku dni i wszystko jest dla mnie całkiem nowe. W sumie to nic stąd nie rozumiem. - Czekałam na jakieś słowo z jego strony, ale chyba nie spieszyło mu się z zadawaniem pytań. Westchnęłam i kontynuowałam, uważnie dobierając każdy wyraz. - Tam liczą się tylko sukcesy. Gdy przegrywasz, nie jesteś nic wart. Musisz być najlepszy, własnie to obierasz sobie za cel życia. Życia, w którym kierujesz się Zasadami.
- Zasadami?
- Tak.
- Jakimi? - zapytał, wyraźnie zainteresowany.
- Nie mogę ci powiedzieć. W ogóle nie powinnam ci nic mówić.
Zaczął protestować, ale nie za bardzo go słuchałam. Teoretycznie nie mogłam mu nic powiedzieć, ale jakby nie patrzeć, to zostałam oszukana i wystawiona. Trzymanie się tego, czego uczyłam się w moim świecie, było bezsensowne, bo nie mogłam już do niego wrócić. Nie było już tam dla mnie miejsca. Zostałam skazana na życie w Świecie Zewnętrznym albo na śmierć tutaj. Radzie mój los był obojętny.
- Słuchasz mnie? - Jego poirytowany głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ludzkie emocje zmieniają się naprawdę szybko.
- Nie. - Ścisnęłam palcami grzbiet nosa i zamknęłam oczy. - Powinnam przeprosić? - zapytałam, nadal widząc tylko ciemność.
- Na ogół tak się robi - odparł nadzwyczaj łagodnie.
Zamrugałam parokrotnie i trochę niepewnie spojrzałam na chłopaka.
- Więc przepraszam.
Uśmiechnął się nieznacznie i wstał. Po chwili też zeszłam z murku.
- Przejdźmy się gdzieś. Nie mogę już wysiedzieć w miejscu. - Wyciągnął rękę w moją stronę. - Daj mi reklamówkę. Poniosę.
- Dam sobie radę sama. - Warknęłam i cofnęłam się o dwa kroki. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to zdanie zabrzmiało groźniej niż powinno. - Przepraszam, nie chciałam.
- Nic się nie stało - odparł spokojnie. - Mogę? - zapytał, ponownie wyciągając do mnie rękę.
Po chwili wahania, niepewnie podałam mu zakupy. Czułam się dziwnie. Zawsze mogłam polegać tylko na sobie, więc trudno było mi się przełamać, by pozwolić chłopakowi wyświadczyć mi nawet małą przysługę.
- Czym się interesujesz? - zapytałam, gdy zrównałam swój krok z jego krokiem.
- Naprawdę cię interesuje?
- Szczerze?
Kątem oka zauważyłam, że kiwnął głową.
- Średnio, ale ta cisza jest niezręczna.
Roześmiał się na krótki moment, a później jego twarz przybrała lekko zbolały wyraz.
- Czasami piszę teksty piosenek i trochę komponuję.
- Pewnie to dość ciekawe zajęcie.
- Pewnie tak - odparł cicho, chowając wolną dłoń do przedniej kieszeni spodni.
Rozglądałam się uważnie. Ze zdziwieniem doszłam do wniosku, że kierujemy się w stronę mojego hotelu. To nawet dobrze. Będę mogła pożegnać się z Ilhoonem. Nie miałam już siły na żadne wyjaśnienia, a on pewnie zamierzał dalej mnie wypytywać. Na dodatek byłam głodna.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o niczym. Może to przez to, że właściwie niewiele rozmawialiśmy. Zatrzymałam się przed wejściem do budynku. Gdy chłopak zapytał, co robię, odebrałam od niego reklamówkę i powiedziałam, że idę do domu. Wyjaśniłam mu, że jestem zmęczona i głodna, a ten nagle wyskoczył z propozycją, że zaprowadzi mnie do jakiejś japońskiej knajpy. Odmówiłam, uzasadniając swoją decyzję tym, że chyba się po posiłku się zdrzemnę. Wcale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze przez chwilę mnie namawiał, ale ja obstawiałam przy swoim. W końcu odpuścił. Pożegnaliśmy się zwykłym "do zobaczenia".
Następnego dnia po południu rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju. Podeszłam do nich niespiesznie i otworzyłam je lekkim gestem. Nie zdziwiło mnie to, że zobaczyłam za nimi właśnie Ilhoona. Niby kto inny mógłby mnie odwiedzić?
- Cześć. - Uśmiechnął się i oparł ramieniem o framugę.
Przywitałam się i zaprosiłam go do środka. Oboje usiedliśmy na krzesłach stojących przy niewielkim stoliku.
- To tutaj mieszkasz?
- Chwilowo.
- A gdzie mieszkałaś wcześniej?
- Ilhoon... - Zauważyłam, że lekko drgnął na dźwięk swojego imienia. - Mówiłam ci już, że nie jestem stąd.
- Wiem, więc pytam skąd pochodzisz - odparł sprytnie.
- Nie uwierzysz mi.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał, nachylając się do mnie ponad stolikiem.
Odsunęłam się odruchowo, a wtedy natrafiłam na jego trochę zuchwałe spojrzenie. Nie spodobało mi się to, że nagle stał się taki pewny siebie.
- Dobra, tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Oparłam się łokciami o stolik i zaczęłam opowiadać o moim byłym miejscu zamieszkania. O Zasadach, o Radzie, ogólnie o moim świecie i o tym jak tu trafiłam. Na jego twarzy na początku malowało się rozbawienie. Nawet zasugerował mi, że żartuję, ale gdy kontynuowałam bez mrugnięcia okiem, słuchał dalej uważnie. Później był zdziwiony. Wyjaśnienie wszystkiego zajęło mi trochę czasu. Nawet się nie spostrzegłam, gdy słońce za oknem zaczęło zachodzić.
- Okay... To dziwne - powiedział powoli. Jego wcześniejsza pewność siebie gdzieś się ulotniła. - Gdyby nie to, że podałaś mi pełno szczegółów, to chyba bym ci nie uwierzył. Nie ściemniasz?
- Nie, to wszystko prawda.
Odchylił się na oparcie krzesła i przyłożył sobie dłoń do czoła. Wyglądał jak ktoś, kogo męczą ostre bóle głowy. Na krótki moment skierował swój wzrok na mnie, ale zaraz wbił go w podłogę.
- To chyba niemożliwe, żebyś mogła sobie to wszystko uroić. - Zabrzmiało to, jakby powiedział to do siebie, choć niewątpliwie kierował swoją wypowiedź do mnie. - A może śpię i tylko mi się to śni... - Wyprostował się nagle i spojrzał na mnie udręczonym wzrokiem. - Uderz mnie.
- Chyba żartujesz - odparłam, krzyżując ręce na piersi.
Pokręcił głową, nadal patrząc na mnie w ten sam sposób. Podeszłam do niego z westchnieniem. Od niechcenia wymierzyłam mu mocny policzek. Natychmiast przytknął dłoń do zaczerwienionego miejsca i zaczął je masować.
- Auć. Bolało. Mogłaś mniej się przyłożyć.
- Mogłam.
Przez dobre dwie minuty patrzyliśmy sobie w oczy. Żadne z nas nie wydało z siebie żadnego dźwięku.
- I co? - zapytałam w końcu.
- Co i co?
- Wierzysz mi?
- Pobijesz mnie, jak powiem, że nie? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nie zareagowałam w żaden sposób na jego głupią uwagę. - Wierzę. Albo to prawda, albo uciekłaś z psychiatryka. Wolę pierwszą wersję.
Kąciki moich ust mimowolnie lekko się uniosły. Podczas gdy Ilhoon uradowany tym klasnął w dłonie, ja zszokowana otworzyłam szerzej oczy. Nigdy wcześniej nie stać mnie było na taką słabość.
- Oj, co masz taką minę? - Spojrzał przelotnie na zegarek. - Już późno. Jutro idziemy do tej japońskiej restauracji, jasne?
- Rozkazujesz mi? - zapytałam ostro.
Uniósł ręce w geście uspokajającym i pokręcił głową. Zmęczona przetarłam dłonią oczy.
- Nie chciałam - mruknęłam cicho.
- Wiem, nie musisz się tłumaczyć - odparł głosem pełnym zrozumienia. - Do jutra. Widzimy się o piętnastej przed hotelem.
Wychodząc, cicho zamknął za sobą drzwi. Zjadłam coś na szybko i położyłam się spać. Dobrze, że zanim chłopak mnie odwiedził, przedłużyłam sobie pobyt tutaj o kolejne trzy dni. Akurat pod względem pieniędzy Rada była bardzo hojna, to trzeba przyznać.
Chłopak przyszedł parę minut po czasie. Chyba z piętnaście razy przepraszał mnie za to niewielkie spóźnienie. Byłam przyzwyczajona do punktualności, ale wolałam mu tego nie mówić.
- Jest jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Ta restauracja, do której mieliśmy iść, jest w trakcie remontu. Dowiedziałem się dzisiaj od znajomego z pracy, ale spokojnie, mam plan awaryjny.
- Plan awaryjny? - zapytałam zdziwiona.
- No, taki plan B.
Nadal patrzyłam na niego, nie rozumiejąc za bardzo, o co właściwie mu chodzi. Znów zauważyłam, że jego uszy nieznacznie się ruszają. Zastanawiałam się czy ja tak potrafię, ale chyba nie.
- Nieważne. Wymyśliłem, że pójdziemy do mnie i coś ci ugotuję - rzucił po chwili.
Zgodziłam się na to. Nie sądziłam, że jego dom znajduje się tak blisko mojego chwilowego miejsca zamieszkania. Po niecałych dwudziestu minutach wolnego chodu, jechaliśmy windą do jego mieszkania. Wystrój diametralnie różnił się od tego, do czego przywykłam w swoim świecie. Hotelowy pokój aż tak mnie nie zdziwił.
- Nigdy nie byłam w takim miejscu. - Opuszkami palców dotknęłam kolorowej ściany.
- Domyślam się, że nigdy nie byłaś w moim mieszkaniu. - Zaśmiał się krótko. - Chyba bym o tym wiedział.
Wziął ode mnie kurtkę i powiesił ją na wieszaku w rozsuwanej szafie. Później zaprowadził mnie do salonu, który od kuchni oddzielony był barkiem kuchennym. Nie pytałam, co gotuje, bo nie znałam się na tutejszym jedzeniu, ale to coś nawet mi smakowało. Później siedzieliśmy na kanapie dość sporych rozmiarów. Wtedy powiedział mi coś dziwnego.
- Wiesz, ____, lubię cię. - Jego oczy śmiały się do mnie, gdy to mówił. Przyszło mu to tak łatwo, swobodnie. - Wyglądasz na zmartwioną.
- Bo nie wiem, co odpowiedzieć... Nie wiem, jak to jest kogoś lubić. Co się wtedy czuje? - zapytałam lekko drżącym głosem. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że robię źle. Ciągle wydawało mi się, że powinnam zachowywać się, jak przed teleportem tutaj. Te zachowania i przyzwyczajenia były zakorzenione we mnie naprawdę głęboko.
- Od dzisiaj będziesz Panną Lubię Zadawać Trudne Pytania - rzucił z bladym uśmiechem. Usadowił się trochę inaczej na kanapie i wziął głęboki oddech. - Myślę, że gdy się kogoś lubi, to czuje się przy tej osobie swobodnie i wie się, że można powiedzieć jej prawie o wszystkim. a ona cię wysłucha.
- Dlaczego prawie o wszystkim, a nie o wszystkim?
- Bo... bo o wszystkim można powiedzieć komuś kogo się kocha i ufa mu się w stu procentach, a nie lubi. - Dostrzegłam w jego oczach jakąś dziwną iskrę. - Rodzinę, przyjaciół i partnerów się kocha. Kolegów się lubi. Tak mi się wydaję. Ktoś inny może rozumieć to inaczej. - Opadł na oparcie kanapy. - Ja czuję to chyba w ten sposób. Ciężko jest zdefiniować uczucia. - Jego spojrzenie było przepełnione współczuciem i... sama nie wiem. - To przykre, że odebrano ci możliwość czucia i zastanawiania się nad emocjami...
- Ilhoon, mogę cię o coś zapytać?
- Śmiało.
- Skoro przyjaciele są od przyjaźni, to partnerzy są od czego? - Pewnie od tej drugiej silnej więzi, której nazwy nigdy nie słyszałam.
Chłopak sięgnął swoją dłonią do mojej i lekko ją ujął. Tym razem się nie odsunęłam, bo takie zachowanie nie było już dla mnie tak wielkim zaskoczeniem. Czułam ciepło jego skóry, to było coś nadzwyczajnego.
- Od miłości. ____, partnerzy są od miłości. - W jego oczach czaił się smutek.
- Miłość? - Bałam się, że wymówię to słowo zbyt niechlujnie, bez należytego szacunku.
- Właśnie tak. - Chłopak zamknął oczy i zamilkł.
Moja dłoń nadal spoczywała w jego. Nie ruszałam się przez dobre kilka minut. Próbowałam poukładać sobie w głowie wszystko, co mi powiedział, a to wcale nie było łatwe. Jeszcze trudniejsze okazało się, zrozumienie tego, co czuję do chłopaka. Czy gdybym tylko go lubiła, powiedziałabym mu skąd jestem i jak wygląda życie w tamtym miejscu? Mogłam się z nim zaprzyjaźnić w tak krótkim czasie?
- Ilhoon?
- Tak? - Otworzył oczy, ale nie spojrzał na mnie.
- Ile trzeba się kolegować, żeby się zaprzyjaźnić?
- Nie ma określonego przedziału - odparł miękko. - Możesz kolegować się z kimś przez całe życie, a możesz przyjaźnić się z kimś po, na przykład, trzech miesiącach znajomości. Rozumiesz? - Nasze spojrzenia zwarły się na nowo. Nie sądziłam, że ktoś o tak radosnych czekoladowych oczach i delikatnej chłopięcej twarzy będzie potrafił wyjaśnić mi te trudne kwestie w dość obrazowy sposób.
- Mniej więcej.
- To dobrze. Do końca nie da się tego zrozumieć. - Odchrząknął i wyprostował się. - Co zamierzasz dalej robić?
- Ale w jakim sensie?
- Ogólnie. Musisz znaleźć jakąś pracę, mieszkanie i tak dalej.
Byłam zdziwiona tą szybką zmianą tematu. Powiedziałam mu, że nie wiem, co ze mną będzie. Nie orientuję się, jak działa ten świat. Później rozmawialiśmy na luźne tematy, a wieczorem odprowadził mnie pod sam hotel. Dwa dni później Ilhoon powiedział mi, że w jego pracy zwolniła się jedna kelnerka i szukają kogoś na jej miejsce. Mówiłam mu, że raczej się nie nadaję, ale obiecał, że na początku będzie mi pomagał i wszystko mi wytłumaczy. W końcu poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i jakąś ją przetrwałam. Mając pracę i jeszcze trochę pieniędzy na boku, mogłam wynająć mieszkanie. Szczęśliwie znalazłam takie, od którego do Ilhoona miałam może piętnaście minut drogi. Powoli zaczęłam wkraczać w ten świat, rozumieć go i otwierać się na ludzi. To ostatnie było najtrudniejsze, bo głos w mojej głowie mówił, że mogę ufać tylko sobie, a inni czekają na odpowiedni moment, żeby mnie zranić. Ignorowanie go przychodziło mi czasami łatwo, a czasami ciężko. Częściej niestety ciężko. Z Ilhoonem widywałam się praktycznie codziennie, bo od poniedziałku do piątku pracowaliśmy razem, czasami nawet w soboty, a w weekendy najczęściej spotykaliśmy się u niego albo u mnie. Zdarzało się, że wyciągał mnie na miasto, a wtedy pokazywał mi różne budynki i mówił, co się w nich mieści. Zabierał mnie do swoich ulubionych miejsc. Doszło nawet do tego, że niedawno spotkałam jego rodziców. Przez przypadek, ale spotkałam. Nasza znajomość trwała już dobre dwa miesiące, a my nadal poznawaliśmy się nawzajem. Szczerze mówiąc, to ja jeszcze poznawałam samą siebie. Chyba mogę powiedzieć, że chłopak stał się moim przyjacielem. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o tym, że jak był mały chciał zostać żołnierzem, o swojej pasji do muzyki, o swoich ulubionych filmach, po prostu o wszystkim. Ja mówiłam mu, jak to wszystko wyglądało u mnie. Uczył mnie takich podstawowych rzeczy, jak śmiech. To głupie, ale wcześniej nie potrafiłam się śmiać. Mijały kolejne tygodnie, a ja zaczynałam rozumieć, że uczucia wcale nie są słabościami. Są siłą. Zanim trafiłam do Świata Zewnętrznego, byłam słaba. Zanim poznałam Ilhoona, byłam słaba. W ten sposób dzieliśmy ze sobą już całe pięć miesięcy.
Wracaliśmy z pracy, gdy nagle lunął deszcz. Schowaliśmy się pod daszkiem jakiegoś sklepu, który był otwarty jedynie w godzinach porannych.
- Ilhoon, to trochę głupie pytanie, ale czy to, że mi cię brakuje, jak jestem sama. coś znaczy? - Tak, to brzmiało naprawdę idiotycznie. Po pięciu miesiącach życia tutaj chyba powinnam już wiedzieć, czy to coś znaczy.
Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał na mnie trochę zakłopotany. Jednak po chwili się uśmiechnął.
- To znaczy, że się przyjaźnimy - odparł swoim normalnym głosem, ale pobrzmiewała w nim nutka zwątpienia.
- Naprawdę?
- No, chyba nie do końca.
Podszedł do mnie bliżej i ujął moją twarz w dłonie. Chciałam zapytać, co robi, ale uprzedził mnie.
- Rozluźnij się, to nic strasznego. - Jego usta prawie dotykały moich. - Ufasz mi?
Chyba wyczytał odpowiedź z moich oczu, bo nagle dystans, który dzielił nasze twarze zniknął. Jego miękkie wargi nieśmiało zetknęły się z moimi. To było takie nowe i miłe uczucie. Jego dotyk był delikatny, ale krył za sobą coś jeszcze. Gdy odsunęliśmy się od siebie, musiałam zapytać.
- Co to właściwie było?
- To było pocałunek - odparł wolno, uśmiechając się szeroko.
- A jaki może być pocałunek?
- Czuły - odpowiedział już, gdy wypowiadałam ostatnie słowo. Chyba właśnie o to określenie mi chodziło. Nagle się zaśmiał. - Rumienisz się.
- Co robię? - Szerzej otworzyłam oczy. Trochę piekły mnie policzki, ale czy o to mu chodziło?
- Masz czerwone policzki. - Przez moment wydawało mi się, że czyta mi w myślach. - Ludzie najczęściej rumienią się, gdy są zawstydzeni. - Pieczenie stało się bardziej intensywne. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Przyciągnął mnie do siebie i jeszcze raz pocałował. Miałam wrażenie, że się rozpływam.
- Nikt mi nie grozi. Po prostu nie zrozumiesz tego, co ci powiem - odparłam po dłuższej chwili, głosem wypranym z emocji. Nie docierał on nawet do mnie samej, bo pobrzmiewała w nim zimna robotyczna nuta. Już wcześniej czasami odnosiłam wrażenie, że nie mówię różnych rzeczy w sposób jaki ja chcę, tylko kieruje mną surowe wychowanie i czyste przyzwyczajenie, jednak teraz świadomość tego tylko się nasiliła. Nie potrafiłam inaczej. Całe moje życie wyglądało właśnie w ten sposób.
- Skąd wiesz? - Nie dawał za wygraną. - Wiem, że się nie znamy i pewnie to dla ciebie dziwne, że tak cię o wszystko wypytuję, ale chcę ci pomóc... - urwał na moment, żeby wziąć wdech. - Dla mnie to też jest dziwne. Jesteś taka inna.
Inna. Trafne określenie, choć dla mnie wszyscy z tego świata byli jacyś inni.
- Dlaczego chcesz mi pomóc? - zapytałam, mrużąc oczy. Słońce właśnie wyszło zza chmur.
- Nie umiem tego wytłumaczyć - odparł, wzruszając ramionami. - To taka jakby podskórna potrzeba.
- Aha - mruknęłam cicho. Chyba różniliśmy się od siebie dosłownie wszystkim.
- To jak będzie? Powiesz mi coś?
- Masz rację. Jestem inna. - Starałam się brzmieć normalnie, ludzko. - Tam, gdzie się urodziłam i dorastałam, wszystko jest inne niż tutaj. Tutaj jestem dopiero od kilku dni i wszystko jest dla mnie całkiem nowe. W sumie to nic stąd nie rozumiem. - Czekałam na jakieś słowo z jego strony, ale chyba nie spieszyło mu się z zadawaniem pytań. Westchnęłam i kontynuowałam, uważnie dobierając każdy wyraz. - Tam liczą się tylko sukcesy. Gdy przegrywasz, nie jesteś nic wart. Musisz być najlepszy, własnie to obierasz sobie za cel życia. Życia, w którym kierujesz się Zasadami.
- Zasadami?
- Tak.
- Jakimi? - zapytał, wyraźnie zainteresowany.
- Nie mogę ci powiedzieć. W ogóle nie powinnam ci nic mówić.
Zaczął protestować, ale nie za bardzo go słuchałam. Teoretycznie nie mogłam mu nic powiedzieć, ale jakby nie patrzeć, to zostałam oszukana i wystawiona. Trzymanie się tego, czego uczyłam się w moim świecie, było bezsensowne, bo nie mogłam już do niego wrócić. Nie było już tam dla mnie miejsca. Zostałam skazana na życie w Świecie Zewnętrznym albo na śmierć tutaj. Radzie mój los był obojętny.
- Słuchasz mnie? - Jego poirytowany głos wyrwał mnie z zamyślenia. Ludzkie emocje zmieniają się naprawdę szybko.
- Nie. - Ścisnęłam palcami grzbiet nosa i zamknęłam oczy. - Powinnam przeprosić? - zapytałam, nadal widząc tylko ciemność.
- Na ogół tak się robi - odparł nadzwyczaj łagodnie.
Zamrugałam parokrotnie i trochę niepewnie spojrzałam na chłopaka.
- Więc przepraszam.
Uśmiechnął się nieznacznie i wstał. Po chwili też zeszłam z murku.
- Przejdźmy się gdzieś. Nie mogę już wysiedzieć w miejscu. - Wyciągnął rękę w moją stronę. - Daj mi reklamówkę. Poniosę.
- Dam sobie radę sama. - Warknęłam i cofnęłam się o dwa kroki. Dopiero po chwili zrozumiałam, że to zdanie zabrzmiało groźniej niż powinno. - Przepraszam, nie chciałam.
- Nic się nie stało - odparł spokojnie. - Mogę? - zapytał, ponownie wyciągając do mnie rękę.
Po chwili wahania, niepewnie podałam mu zakupy. Czułam się dziwnie. Zawsze mogłam polegać tylko na sobie, więc trudno było mi się przełamać, by pozwolić chłopakowi wyświadczyć mi nawet małą przysługę.
- Czym się interesujesz? - zapytałam, gdy zrównałam swój krok z jego krokiem.
- Naprawdę cię interesuje?
- Szczerze?
Kątem oka zauważyłam, że kiwnął głową.
- Średnio, ale ta cisza jest niezręczna.
Roześmiał się na krótki moment, a później jego twarz przybrała lekko zbolały wyraz.
- Czasami piszę teksty piosenek i trochę komponuję.
- Pewnie to dość ciekawe zajęcie.
- Pewnie tak - odparł cicho, chowając wolną dłoń do przedniej kieszeni spodni.
Rozglądałam się uważnie. Ze zdziwieniem doszłam do wniosku, że kierujemy się w stronę mojego hotelu. To nawet dobrze. Będę mogła pożegnać się z Ilhoonem. Nie miałam już siły na żadne wyjaśnienia, a on pewnie zamierzał dalej mnie wypytywać. Na dodatek byłam głodna.
Przez całą drogę rozmawialiśmy o niczym. Może to przez to, że właściwie niewiele rozmawialiśmy. Zatrzymałam się przed wejściem do budynku. Gdy chłopak zapytał, co robię, odebrałam od niego reklamówkę i powiedziałam, że idę do domu. Wyjaśniłam mu, że jestem zmęczona i głodna, a ten nagle wyskoczył z propozycją, że zaprowadzi mnie do jakiejś japońskiej knajpy. Odmówiłam, uzasadniając swoją decyzję tym, że chyba się po posiłku się zdrzemnę. Wcale nie zamierzałam tego robić. Jeszcze przez chwilę mnie namawiał, ale ja obstawiałam przy swoim. W końcu odpuścił. Pożegnaliśmy się zwykłym "do zobaczenia".
Następnego dnia po południu rozległo się pukanie do drzwi mojego pokoju. Podeszłam do nich niespiesznie i otworzyłam je lekkim gestem. Nie zdziwiło mnie to, że zobaczyłam za nimi właśnie Ilhoona. Niby kto inny mógłby mnie odwiedzić?
- Cześć. - Uśmiechnął się i oparł ramieniem o framugę.
Przywitałam się i zaprosiłam go do środka. Oboje usiedliśmy na krzesłach stojących przy niewielkim stoliku.
- To tutaj mieszkasz?
- Chwilowo.
- A gdzie mieszkałaś wcześniej?
- Ilhoon... - Zauważyłam, że lekko drgnął na dźwięk swojego imienia. - Mówiłam ci już, że nie jestem stąd.
- Wiem, więc pytam skąd pochodzisz - odparł sprytnie.
- Nie uwierzysz mi.
- Dlaczego tak myślisz? - zapytał, nachylając się do mnie ponad stolikiem.
Odsunęłam się odruchowo, a wtedy natrafiłam na jego trochę zuchwałe spojrzenie. Nie spodobało mi się to, że nagle stał się taki pewny siebie.
- Dobra, tylko później nie mów, że cię nie ostrzegałam.
Oparłam się łokciami o stolik i zaczęłam opowiadać o moim byłym miejscu zamieszkania. O Zasadach, o Radzie, ogólnie o moim świecie i o tym jak tu trafiłam. Na jego twarzy na początku malowało się rozbawienie. Nawet zasugerował mi, że żartuję, ale gdy kontynuowałam bez mrugnięcia okiem, słuchał dalej uważnie. Później był zdziwiony. Wyjaśnienie wszystkiego zajęło mi trochę czasu. Nawet się nie spostrzegłam, gdy słońce za oknem zaczęło zachodzić.
- Okay... To dziwne - powiedział powoli. Jego wcześniejsza pewność siebie gdzieś się ulotniła. - Gdyby nie to, że podałaś mi pełno szczegółów, to chyba bym ci nie uwierzył. Nie ściemniasz?
- Nie, to wszystko prawda.
Odchylił się na oparcie krzesła i przyłożył sobie dłoń do czoła. Wyglądał jak ktoś, kogo męczą ostre bóle głowy. Na krótki moment skierował swój wzrok na mnie, ale zaraz wbił go w podłogę.
- To chyba niemożliwe, żebyś mogła sobie to wszystko uroić. - Zabrzmiało to, jakby powiedział to do siebie, choć niewątpliwie kierował swoją wypowiedź do mnie. - A może śpię i tylko mi się to śni... - Wyprostował się nagle i spojrzał na mnie udręczonym wzrokiem. - Uderz mnie.
- Chyba żartujesz - odparłam, krzyżując ręce na piersi.
Pokręcił głową, nadal patrząc na mnie w ten sam sposób. Podeszłam do niego z westchnieniem. Od niechcenia wymierzyłam mu mocny policzek. Natychmiast przytknął dłoń do zaczerwienionego miejsca i zaczął je masować.
- Auć. Bolało. Mogłaś mniej się przyłożyć.
- Mogłam.
Przez dobre dwie minuty patrzyliśmy sobie w oczy. Żadne z nas nie wydało z siebie żadnego dźwięku.
- I co? - zapytałam w końcu.
- Co i co?
- Wierzysz mi?
- Pobijesz mnie, jak powiem, że nie? - Wyszczerzył zęby w uśmiechu. Nie zareagowałam w żaden sposób na jego głupią uwagę. - Wierzę. Albo to prawda, albo uciekłaś z psychiatryka. Wolę pierwszą wersję.
Kąciki moich ust mimowolnie lekko się uniosły. Podczas gdy Ilhoon uradowany tym klasnął w dłonie, ja zszokowana otworzyłam szerzej oczy. Nigdy wcześniej nie stać mnie było na taką słabość.
- Oj, co masz taką minę? - Spojrzał przelotnie na zegarek. - Już późno. Jutro idziemy do tej japońskiej restauracji, jasne?
- Rozkazujesz mi? - zapytałam ostro.
Uniósł ręce w geście uspokajającym i pokręcił głową. Zmęczona przetarłam dłonią oczy.
- Nie chciałam - mruknęłam cicho.
- Wiem, nie musisz się tłumaczyć - odparł głosem pełnym zrozumienia. - Do jutra. Widzimy się o piętnastej przed hotelem.
Wychodząc, cicho zamknął za sobą drzwi. Zjadłam coś na szybko i położyłam się spać. Dobrze, że zanim chłopak mnie odwiedził, przedłużyłam sobie pobyt tutaj o kolejne trzy dni. Akurat pod względem pieniędzy Rada była bardzo hojna, to trzeba przyznać.
Chłopak przyszedł parę minut po czasie. Chyba z piętnaście razy przepraszał mnie za to niewielkie spóźnienie. Byłam przyzwyczajona do punktualności, ale wolałam mu tego nie mówić.
- Jest jeszcze jeden problem.
- Jaki?
- Ta restauracja, do której mieliśmy iść, jest w trakcie remontu. Dowiedziałem się dzisiaj od znajomego z pracy, ale spokojnie, mam plan awaryjny.
- Plan awaryjny? - zapytałam zdziwiona.
- No, taki plan B.
Nadal patrzyłam na niego, nie rozumiejąc za bardzo, o co właściwie mu chodzi. Znów zauważyłam, że jego uszy nieznacznie się ruszają. Zastanawiałam się czy ja tak potrafię, ale chyba nie.
- Nieważne. Wymyśliłem, że pójdziemy do mnie i coś ci ugotuję - rzucił po chwili.
Zgodziłam się na to. Nie sądziłam, że jego dom znajduje się tak blisko mojego chwilowego miejsca zamieszkania. Po niecałych dwudziestu minutach wolnego chodu, jechaliśmy windą do jego mieszkania. Wystrój diametralnie różnił się od tego, do czego przywykłam w swoim świecie. Hotelowy pokój aż tak mnie nie zdziwił.
- Nigdy nie byłam w takim miejscu. - Opuszkami palców dotknęłam kolorowej ściany.
- Domyślam się, że nigdy nie byłaś w moim mieszkaniu. - Zaśmiał się krótko. - Chyba bym o tym wiedział.
Wziął ode mnie kurtkę i powiesił ją na wieszaku w rozsuwanej szafie. Później zaprowadził mnie do salonu, który od kuchni oddzielony był barkiem kuchennym. Nie pytałam, co gotuje, bo nie znałam się na tutejszym jedzeniu, ale to coś nawet mi smakowało. Później siedzieliśmy na kanapie dość sporych rozmiarów. Wtedy powiedział mi coś dziwnego.
- Wiesz, ____, lubię cię. - Jego oczy śmiały się do mnie, gdy to mówił. Przyszło mu to tak łatwo, swobodnie. - Wyglądasz na zmartwioną.
- Bo nie wiem, co odpowiedzieć... Nie wiem, jak to jest kogoś lubić. Co się wtedy czuje? - zapytałam lekko drżącym głosem. Nie mogłam wyzbyć się wrażenia, że robię źle. Ciągle wydawało mi się, że powinnam zachowywać się, jak przed teleportem tutaj. Te zachowania i przyzwyczajenia były zakorzenione we mnie naprawdę głęboko.
- Od dzisiaj będziesz Panną Lubię Zadawać Trudne Pytania - rzucił z bladym uśmiechem. Usadowił się trochę inaczej na kanapie i wziął głęboki oddech. - Myślę, że gdy się kogoś lubi, to czuje się przy tej osobie swobodnie i wie się, że można powiedzieć jej prawie o wszystkim. a ona cię wysłucha.
- Dlaczego prawie o wszystkim, a nie o wszystkim?
- Bo... bo o wszystkim można powiedzieć komuś kogo się kocha i ufa mu się w stu procentach, a nie lubi. - Dostrzegłam w jego oczach jakąś dziwną iskrę. - Rodzinę, przyjaciół i partnerów się kocha. Kolegów się lubi. Tak mi się wydaję. Ktoś inny może rozumieć to inaczej. - Opadł na oparcie kanapy. - Ja czuję to chyba w ten sposób. Ciężko jest zdefiniować uczucia. - Jego spojrzenie było przepełnione współczuciem i... sama nie wiem. - To przykre, że odebrano ci możliwość czucia i zastanawiania się nad emocjami...
- Ilhoon, mogę cię o coś zapytać?
- Śmiało.
- Skoro przyjaciele są od przyjaźni, to partnerzy są od czego? - Pewnie od tej drugiej silnej więzi, której nazwy nigdy nie słyszałam.
Chłopak sięgnął swoją dłonią do mojej i lekko ją ujął. Tym razem się nie odsunęłam, bo takie zachowanie nie było już dla mnie tak wielkim zaskoczeniem. Czułam ciepło jego skóry, to było coś nadzwyczajnego.
- Od miłości. ____, partnerzy są od miłości. - W jego oczach czaił się smutek.
- Miłość? - Bałam się, że wymówię to słowo zbyt niechlujnie, bez należytego szacunku.
- Właśnie tak. - Chłopak zamknął oczy i zamilkł.
Moja dłoń nadal spoczywała w jego. Nie ruszałam się przez dobre kilka minut. Próbowałam poukładać sobie w głowie wszystko, co mi powiedział, a to wcale nie było łatwe. Jeszcze trudniejsze okazało się, zrozumienie tego, co czuję do chłopaka. Czy gdybym tylko go lubiła, powiedziałabym mu skąd jestem i jak wygląda życie w tamtym miejscu? Mogłam się z nim zaprzyjaźnić w tak krótkim czasie?
- Ilhoon?
- Tak? - Otworzył oczy, ale nie spojrzał na mnie.
- Ile trzeba się kolegować, żeby się zaprzyjaźnić?
- Nie ma określonego przedziału - odparł miękko. - Możesz kolegować się z kimś przez całe życie, a możesz przyjaźnić się z kimś po, na przykład, trzech miesiącach znajomości. Rozumiesz? - Nasze spojrzenia zwarły się na nowo. Nie sądziłam, że ktoś o tak radosnych czekoladowych oczach i delikatnej chłopięcej twarzy będzie potrafił wyjaśnić mi te trudne kwestie w dość obrazowy sposób.
- Mniej więcej.
- To dobrze. Do końca nie da się tego zrozumieć. - Odchrząknął i wyprostował się. - Co zamierzasz dalej robić?
- Ale w jakim sensie?
- Ogólnie. Musisz znaleźć jakąś pracę, mieszkanie i tak dalej.
Byłam zdziwiona tą szybką zmianą tematu. Powiedziałam mu, że nie wiem, co ze mną będzie. Nie orientuję się, jak działa ten świat. Później rozmawialiśmy na luźne tematy, a wieczorem odprowadził mnie pod sam hotel. Dwa dni później Ilhoon powiedział mi, że w jego pracy zwolniła się jedna kelnerka i szukają kogoś na jej miejsce. Mówiłam mu, że raczej się nie nadaję, ale obiecał, że na początku będzie mi pomagał i wszystko mi wytłumaczy. W końcu poszłam na rozmowę kwalifikacyjną i jakąś ją przetrwałam. Mając pracę i jeszcze trochę pieniędzy na boku, mogłam wynająć mieszkanie. Szczęśliwie znalazłam takie, od którego do Ilhoona miałam może piętnaście minut drogi. Powoli zaczęłam wkraczać w ten świat, rozumieć go i otwierać się na ludzi. To ostatnie było najtrudniejsze, bo głos w mojej głowie mówił, że mogę ufać tylko sobie, a inni czekają na odpowiedni moment, żeby mnie zranić. Ignorowanie go przychodziło mi czasami łatwo, a czasami ciężko. Częściej niestety ciężko. Z Ilhoonem widywałam się praktycznie codziennie, bo od poniedziałku do piątku pracowaliśmy razem, czasami nawet w soboty, a w weekendy najczęściej spotykaliśmy się u niego albo u mnie. Zdarzało się, że wyciągał mnie na miasto, a wtedy pokazywał mi różne budynki i mówił, co się w nich mieści. Zabierał mnie do swoich ulubionych miejsc. Doszło nawet do tego, że niedawno spotkałam jego rodziców. Przez przypadek, ale spotkałam. Nasza znajomość trwała już dobre dwa miesiące, a my nadal poznawaliśmy się nawzajem. Szczerze mówiąc, to ja jeszcze poznawałam samą siebie. Chyba mogę powiedzieć, że chłopak stał się moim przyjacielem. Opowiadał mi o swoim dzieciństwie, o tym, że jak był mały chciał zostać żołnierzem, o swojej pasji do muzyki, o swoich ulubionych filmach, po prostu o wszystkim. Ja mówiłam mu, jak to wszystko wyglądało u mnie. Uczył mnie takich podstawowych rzeczy, jak śmiech. To głupie, ale wcześniej nie potrafiłam się śmiać. Mijały kolejne tygodnie, a ja zaczynałam rozumieć, że uczucia wcale nie są słabościami. Są siłą. Zanim trafiłam do Świata Zewnętrznego, byłam słaba. Zanim poznałam Ilhoona, byłam słaba. W ten sposób dzieliśmy ze sobą już całe pięć miesięcy.
Wracaliśmy z pracy, gdy nagle lunął deszcz. Schowaliśmy się pod daszkiem jakiegoś sklepu, który był otwarty jedynie w godzinach porannych.
- Ilhoon, to trochę głupie pytanie, ale czy to, że mi cię brakuje, jak jestem sama. coś znaczy? - Tak, to brzmiało naprawdę idiotycznie. Po pięciu miesiącach życia tutaj chyba powinnam już wiedzieć, czy to coś znaczy.
Chłopak gwałtownie wciągnął powietrze i spojrzał na mnie trochę zakłopotany. Jednak po chwili się uśmiechnął.
- To znaczy, że się przyjaźnimy - odparł swoim normalnym głosem, ale pobrzmiewała w nim nutka zwątpienia.
- Naprawdę?
- No, chyba nie do końca.
Podszedł do mnie bliżej i ujął moją twarz w dłonie. Chciałam zapytać, co robi, ale uprzedził mnie.
- Rozluźnij się, to nic strasznego. - Jego usta prawie dotykały moich. - Ufasz mi?
Chyba wyczytał odpowiedź z moich oczu, bo nagle dystans, który dzielił nasze twarze zniknął. Jego miękkie wargi nieśmiało zetknęły się z moimi. To było takie nowe i miłe uczucie. Jego dotyk był delikatny, ale krył za sobą coś jeszcze. Gdy odsunęliśmy się od siebie, musiałam zapytać.
- Co to właściwie było?
- To było pocałunek - odparł wolno, uśmiechając się szeroko.
- A jaki może być pocałunek?
- Czuły - odpowiedział już, gdy wypowiadałam ostatnie słowo. Chyba właśnie o to określenie mi chodziło. Nagle się zaśmiał. - Rumienisz się.
- Co robię? - Szerzej otworzyłam oczy. Trochę piekły mnie policzki, ale czy o to mu chodziło?
- Masz czerwone policzki. - Przez moment wydawało mi się, że czyta mi w myślach. - Ludzie najczęściej rumienią się, gdy są zawstydzeni. - Pieczenie stało się bardziej intensywne. - Musisz się jeszcze wiele nauczyć. - Przyciągnął mnie do siebie i jeszcze raz pocałował. Miałam wrażenie, że się rozpływam.
Hospitium(łac.) - szpital.
Długo mnie nie było. Miesiąc przerwy to dość sporo. Niby są wakacje, ale właściwie nie mam za bardzo czasu na pisanie. Najpierw byłam u przyjaciółki, później u cioci, akurat teraz jestem w domu, ale niedługo znowu jadę do przyjaciółki. Ogólnie to nie mam wney, dlatego pisanie idzie mi tak wolno. Na ten pomysł musiałam sobie trochę poczekać. Nie wiem, jak ocenicie scenariusz, ale aktualnie nie potrafię wykrzesać z siebie nic więcej. Myślę, że nie wyszło najgorzej. Tak na marginesie, to moja najdłuższa praca. Pod koniec i tak już wszystko skracałam, bo chciałam wrzucić to jeszcze dzisiaj. Mam nadzieję, że jeszcze tu jesteście.
Bardzo ciekawy pomysł :D ten scenariusz jest świetny ♥ Weny
OdpowiedzUsuńILHOON, ILHOON, ILHOON! <3
OdpowiedzUsuńJak zawsze jestem pod wrażeniem. Dobrze Ci zrobił miesiąc przerwy, bo stworzyłaś coś niesamowitego i zupełnie innego od opowiadań, które do tej pory pisałaś. Tak jakby wyszło od kogoś innego. WOW. Podziwiam :*
http://looking-for-paradise-lost.blogspot.com/
Brawo za pomysł! Wyszło ci coś wyjątkowego. Zazwyczaj podobne rzeczy widziałam w filmach, ale nigdy w scenariuszu. Jestem ci bardzo wdzięczna za wniesienie coś nowego w moje wspomnienia z czytania. Szczerze to wczuwałam się nawet trochę w Ilhoona. Nie wiem, jak można wychowywać się bez uczuć.
OdpowiedzUsuńBlog ten mam już od dłuższego czasu w zakładach i teraz postanowiłam się ujawnić. Bo w końcu ile można bawić się w ninja?
Nie będę tego już komentować pod innymi postami, bo internet i tak już ledwo przy mnie zipie, więc powiem także, że dwuczęściowy scenariusz z Ahn JaeHyun'em również bardzo mi się podobał. Był wyjątkowy. Miał w sobie to coś i wściekałam się, gdy ktoś przerywał mi w czytaniu. Był bardzo tajemniczy i wciągający. Dziękuję ci za tyle emocji!
Mam również drobną prośbę. Czy mogłabyś wpaść do mnie i ocenić chociaż jeden scenariusz? Byłabym naprawdę wdzięczna, ponieważ dopiero zaczynam <3
Pozdrawiam i życzę weny!
http://shakeupmyheart.blogspot.com/
Oj tak, też jestem za tym, byś przestała bawić się w ninja. Dziękuję, że się ujawniłaś i skomentowałaś moją pracę, bo to zawsze motywuje.
UsuńObiecuję, że jutro wpadnę na twojego bloga :)
Taka tematyka jaką zastosowałaś w scenariuszu nalezy do moich ulubionych. Lubię czytac wlasnie książki gdzie panują zasady ustawione przez rząd i tak dalej. Podobalo mi się tez tak glowna postać poznaje siebie i uczy się wszystkiego czego nie znala, a pomaga jej w tym cudowny Ilhoon ♥
UsuńDziekuję za scenariusz. W końcu powoli nadrabiam czytanie
Na początku byłam pewna , że to fragment jakiejś książki typu Paranormal Romance. Opisy i całość była obrazowo napisana i przyjemnie się czytało. Muszę przyznac, że dawno nie przeczytałam w całości żadnego długiego scenariusza. Ale od Twojego nie dało się po prostu oderwac. Coś nowego dla mnie. Jedyne co mi przeszkodziło na początku to fragment gdy nagle ją olśniło i wszystko sobie uświadomiła o tym dlaczego ja wysłali do tego świata. Było to troszkę zbyt nagłe. Jednak to nic takiego i być może tylko ja zwracam na takie drobnostki uwagę.
OdpowiedzUsuńBardzo wysoki poziom opowiadania. Spodobało mi się, że zrobiłaś z niej takiego robocika bez uczuć. A szczególnie wyczekiwalam sceny pocałunku, która była idealnym zakończeniem.
aboutourasianlove.blogspot.com