11.01.2015

Roh Ji Hoon - Co jest z tobą nie w porządku?


Scenariusz dla Łucj YomiYu Yuuki.

- Powiesz mi w końcu z kim byłaś? – Zapytał patrząc na mnie gniewnie spod ciemnych brwi.
- Mówiłam już, że byłam z ---- w kawiarni… - odparłam jeszcze spokojnie, choć nie lubiłam się powtarzać.
- Kłamiesz.
- Wcale nie.
Uśmiechnął się drwiąco. Później westchnął i zacisnął pięści.
- Dlaczego ciągle mnie oszukujesz? – W jego głosie dało się usłyszeć narastające napięcie.
- Nie oszukuję cię. Naprawdę.
Gdy siedział tak w tym czarnym skórzanym fotelu na samym środku pokoju, specjalnie zresztą na takie „okazje” ustawianym przez niego  w tym miejscu, przypominał mi kogoś. Nie były to najlepsze wspomnienia z mojego dzieciństwa. Nie były one nawet dobre. Czy złe? Zależy jak kto rozumie to pojęcie.

- Czyżby?
- Tak.- Ze zdziwieniem doszłam do wniosku, że trzęsą mi się ręce.
Wstał powoli, jakby od niechcenia. Nawet po samym jego kroku, wiedziałam co się stanie. Często chodził właśnie w ten sposób, niestety. Niby swobodnie, ramiona luźno opuszczone, chód wolny i miękki, cały odprężony, cały, oprócz twarzy. Ściągnięte brwi, zaciśnięte zęby i to nienawistne spojrzenie. W takich chwilach go nie poznawałam, zmieniał się diametralnie. To zawsze trwało tylko moment, tylko sekundy, ale właśnie te krótkie błyski zostawiały największe i najgłębsze rany. Rany, nie tylko te powierzchowne, te widoczne, one się zagajały, po czasie, ale znikały. Te tak, ale te drugie to już zupełnie inna sprawa. Rany, które zostawały w moim umyśle, niezmywalne, niezatarte, nie bladnące i nie zasklepiające się. Były wieczne.
 Postawiłam krok do tyłu i niemal upadłam. Potknęłam się o stolik. Uśmiechnął się szeroko, co niepokojąco kontrastowało z jego przeszywającym mnie wzrokiem.
- Nie rób tego, proszę… Naprawdę nie kłamię – wyjąkałam z trudem.
- Wiesz, że robię to dla nas. Po prostu próbuję ratować nasz związek – mówiąc to pierwszy raz się na mnie zamachnął, pierwszy raz dzisiaj. – Nie mogę znieść tego, że mnie okłamujesz i spotykasz się z kimś innym. – Spoliczkował mnie, poczułam w ustach metaliczny smak.  – Masz mnie, rozumiesz? Mnie, mnie i jeszcze raz mnie. Potrzebujesz jeszcze kogoś? – Milczałam, uderzył mnie ponownie. – Potrzebujesz!? – Podniósł głos, krzyczał mi prosto w twarz. W jego oczach nie było nic ludzkiego, naprawdę nic.
Z grymasem bólu na twarzy pokiwałam przecząco głową. Chciałam mu oddać, ale gdybym to zrobiła, Boże, gdybym to zrobiła, to wylądowałam w szpitalu, po raz drugi. Jak się z tego wytłumaczyłam lekarzowi? „Wie doktor, poślizgnęłam się na schodach i pokoziołkowałam aż na sam dół.” Właśnie tak, bo nic lepszego nie wpadło mi do głowy.
- Dobrze. Teraz wystarczy, że się przyznasz. Okłamałaś mnie?
Potwierdziłam skinieniem głowy.
- Powiedz to. – Zbliżył swoją twarz do mojej.
- Okłamałam cię –wydukałam cicho.
- Wierzę ci i mam nadzieję, że to był ostatni raz. – Czułym gestem pogłaskał mnie po głowie.
Wysiliłam się na blady uśmiech, na nic więcej nie było mnie stać. Ta sytuacja powtarzała się już tyle razy, a ja jeszcze nie nauczyłam się, że powinnam mówić mu to, co chce usłyszeć, a nie to, co jest prawdą, bo w nią i tak nie uwierzy. Jeszcze nigdy go nie okłamałam, ale czy kiedykolwiek to przyjął? Może na samym początku.
 Po paru minutach wyszedł z mieszkania, rzucając przy okazji chyba jeden ze swoich ulubionych tekstów: „Mam nadzieję, że będziesz jak wrócę. Zaraz, ja wiem, że będziesz.” Faktycznie, zawsze byłam. Poniedziałek, wtorek, środa, czwartek, piątek, sobota, niedziela, zawsze. Lepiej nie będę mówić, co działo się, gdy się spóźniałam.
 Poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro wiszące nad umywalką. Na twarzy aktualnie bledszej od papieru, wyraźnie odznaczyły się szkarłatne strumyki i na razie czerwone sińce, nie minie dużo czasu aż staną się sino fioletowe, rano na pewno już takie będą. Starłam krew z brody, płynęła z rozciętej wargi. Później spróbowałam pozbyć się czerwonej rzeczki, której źródłem był rozbity łuk brwiowy. Przycisnęłam do niego gazę i zamknęłam oczy. Ostatnio patrzenie na swoje odbicie nie było dla mnie łatwe. Wiele się zmieniło. Nie pamiętam, kiedy ostatnio nie miałam żadnych ran. Ogólnie słabo wyglądałam, mało spałam, coraz mniej jadłam. Wzięłam do ręki inną gazę i przykleiłam ją plastrem do zranionego miejsca. Powinnam zadzwonić, ale jeśli on się dowie to… Oparłam się plecami o ścianę i powoli osunęłam się na zimne kafelki. Ich chłód i tak był nieporównywalny do lodu, który skuł moje serce. Czy to dlatego nie mogłam odciąć się od niego? Kiedyś, dawno temu, natrafiłam na informację, że ofiary najczęściej nie potrafią odejść od swoich katów. Czy tak było ze mną? Oby nie, przecież to głupie. Gdybym tylko chciała,  mogłabym go zostawić. Schowałam twarz w dłoniach. Przecież chciałam, pragnęłam tego z całego serca. Sięgnęłam do kieszeni po telefon. Musiałam zadzwonić i powiedzieć o tym. Przezwyciężyć lęk, bo niedługo może być już za późno. Odebrał zaledwie po dwóch sygnałach.
- Wszystko w porządku? – Zapytał zmartwiony.
- Nie za bardzo.
- Zrobił ci coś?
- Tak jakby… - odparłam zdławionym głosem.
- Zaraz będę. Daj mi pięć minut. ____?
Rozłączyłam się, gdy rozległ się szczęk otwieranych drzwi. Serce natychmiast podskoczyło mi do gardła. Objęłam rękami kolana, a głowę oparłam na kolanach. Dobrze, że mieliśmy zamek w drzwich do łazienki. W głowie odliczałam sekundy, a w duchu modliłam się, żeby płynęły szybciej niż myślę. Pięć minut? Nie wiem czy tyle mam.
- Kochanie, jestem. Nie chowaj się.
- Nie chowam się, zaraz przyjdę – starałam się brzmieć jak najbardziej wiarygodnie.
- Czekam, a ja nie lubię czekać.
- Tak, wiem – powiedziałam sama do siebie.
Nie miałam siły by wstać, nie miałam siły, żeby to dłużej znosić. Bałam się, że tym razem mogę nie zdążyć ugryźć się w język. Siedziałam tak jeszcze chwilę. Nie trwało długo, kiedy zapukał do drzwi.
- Skarbie, wszystko w porządku? – Jego głos był na pozór troskliwy, ale mimo to usłyszałam tę nutkę złości.
- Tak, tak, jest okey. Zaraz przyjdę.
- Dobrze, tylko się pospiesz.
Spokojnym krokiem oddalił się. Po jakiejś minucie komórka zawibrowała w mojej dłoni.  Przeczytałam wiadomość: „ Mam po ciebie przyjść?”. Sama raczej nie wyjdę, bo jeśli on to zobaczy, to… Mój wzrok zatrzymał się na niedużym oknie. Było dość wysoko, ale może dam radę przez nie przejść. Odpisałam po krótkiej chwili: „Chyba poradzę sobie sama”. Zbliżyłam się do upatrzonego wyjścia. Otworzyłam je. Gdy stanęłam na palcach, mogłam jedynie wystawić przez nie głowę. Podsunęłam pod nie pufę. Niby coś mi to dało, ale niewiele. Wtedy usłyszałam walenie do drzwi.
- ____, wychodź już!
Rozejrzałam się pospiesznie po pomieszczeniu. Szafka, wysoka, ale dość wąska. Najwyżej spadnę. Przysunęłam je w wybrane miejsce.
- Co tak hałasuje? Otwórz!
Stanęłam na pufie, a później na szafce, która mocno się chwiała. Teraz albo nigdy… Z trudem przecisnęłam się przez wąskie okienko i spadłam na trawę rosnącą w ogródku. Ból zaczął rozrywać mi rękę, na którą spadłam, ale dość szybko minął. Gdy wstałam, poczułam kłucie w kostce. Kuśtykając podążyłam do furtki. Byłam już parę metrów od miejsca, gdzie upadłam, ale i tak usłyszałam jak drzwi uderzają w ścianę. Przyspieszyłam kroku, widziałam już samochód mojego dobrego przyjaciela. Do moich uszu dobiegł dźwięk rozbijającego się szkła, a później głośne przekleństwa. Roztrzęsiona wsiadłam do auta w tym samym momencie, w którym on wybiegł z domu.
- Ruszaj już – powiedziałam nadzwyczaj jak na mnie wysokim tonem.
Chłopak posłusznie wcisnął pedał gazu. Odjeżdżaliśmy, a z każdą kolejną sekundą czułam się coraz lepiej, schodziło ze mnie to całe napięcie. Przetarłam dłonią oczy i odwróciłam głowę w stronę szyby znajdującej się po prawej stronie. Wiedziałam, co chciał powiedzieć. Przerabialiśmy to wiele razy, ale nie do końca w ten sposób. Przez telefon. Wiedziałam też o tym, że właśnie teraz starannie dobiera do siebie słowa, bo nie chce mnie zranić, nigdy tego nie chciał, ale kiedyś coś poszło nie tak i miałam dziwne wrażenie, że tym razem też tak będzie.
- Mówiłem ci, że tak będzie. Dlaczego nigdy mnie nie słuchasz? – Zapytał z wyrzutem.
Westchnęłam i nadal patrząc w przestrzeń zaczęłam się naprawdę zastanawiać, dlaczego jeszcze nigdy nie posłuchałam go w tej sprawie.
- Bo przecież on mnie kocha…
- Tak, na pewno. Pewnie uderzył cię też z miłości, co? Zresztą nie pierwszy raz.
Podążyłam wzrokiem do jego twarzy, patrzył przed siebie, na drogę. Ciemna grzywka delikatnie opadała mu na oczy, czyli prawie jak zawsze. Jego dłonie były zaciśnięte na kierownicy tak mocno, że aż zbielały mu kłykcie. 
- Nie mów tak, on po prostu ma problemy.
- Masz rację, ma problemy, ale dlaczego tobie się za to dostaje? Nie rozumiesz, że tak nie może dalej być? Przecież on cię wykańcza. – Spojrzał na mnie zmartwiony, ale też odrobinę zirytowany. – Najchętniej, to zamknąłby cię w klatce i nikomu nie pokazywał. Wtedy byłabyś tylko jego. – Znów zainteresował się prowadzeniem samochodu.
Odwróciłam głowę i zamknęłam oczy.Krople deszczu uderzały o szyby auta. Wolałabym iść na pieszo, bo dzięki tej ulewie nie byłoby widać moich łez, ale przecież nie mogłam teraz wysiąść, to byłoby bez sensu. Jechaliśmy w milczeniu. Co mogłabym mu powiedzieć? Wiedziałam, że miał rację, ale te słowa nie chciały mi przejść przez gardło. Może, dlatego, że w pewnym sensie już przywykłam to tego wszystkiego.
- Dlaczego ciągle w to brniesz?
- Bo inaczej nie potrafię.
Nagle zjechał na pobocze i wyłączył silnik.
- Co ty robisz? – Zapytałam zaskoczona.
- Mówisz, że nie potrafisz inaczej.
- Bo nie potrafię. To nie takie łatwe jak myślisz. Ja po prostu… po prostu przyzwyczaiłam się i w pewnym sensie jest to dla mnie już normą.
Prychnął zdenerwowany.
- Normą… Takie coś nie może być normą. Czy ty słyszysz, co mówisz?
Westchnęłam i odwróciłam wzrok od jego oczu, czasem odnosiłam wrażenie, że samym spojrzeniem potrafił mnie przekonać do mówienia. Zacisnęłam zęby, dlaczego to właśnie on zawsze musiał mieć rację?
-____, - wziął moją dłoń w swoją – jeśli tylko chcesz, to mogę ci pomóc. Wystarczy jedno twoje słowo, naprawdę ci pomogę, ale musisz tego chcieć.
- I tak nigdy się od niego nie uwolnię – wydukałam z trudem.
- Jeśli będziesz tak mówić, to na pewno tak będzie. Dla chcącego nic trudnego – powiedział niemal spokojnie.
- Nie zawsze…
- Przestań być taką pesymistką – przerwał mi szybko.
- Nie jestem pesymistką, jestem realistką – odparłam ledwo panując nad swoim roztrzęsionym głosem.
Wysiadł z samochodu i podszedł do drzwi od strony pasażera, otworzył je.
- Wysiadaj.
- Po co?
- No, już. Wysiadaj.
Posłusznie wyszłam z samochodu i stanęłam na przeciwko niego.
- O co chodzi?
- Rozejrzyj się.
W tej ciemności nie było zbyt wiele widać, za jego plecami jakieś paręnaście metrów od nas zarysy drzew, po mojej lewej stronie światła przejeżdżając samochodów i kawałek drogi, po mojej prawej to samo, na górze rzecz jasna niebo, a pod stopami trawa. Więcej tam było piachu niż trawy.
- Nie ma tu nic nadzwyczajnego. – Wzruszyłam ramionami.
- Nadal nie rozumiesz? – Zapytał delikatnie się uśmiechając.
Pokiwałam przecząco głową. Nie miałam bladego pojęcia.
- Zobacz, nie ma go tu. Nie ma go i nie przyjdzie. Możesz od niego odejść, to nic trudnego. Możesz się go pozbyć, a ja z chęcią ci w tym pomogę.
- Jihoon, to bez sensu.
- Co jest z tobą nie w porządku?
Oparłam się o maskę samochodu i spuściłam głowę. Samo wspomnienie o nim mnie dusiło. Chłopak chwycił mój podbródek i uniósł go.
- Wiesz, masz rację. Lepiej do niego wróć i żyj tak dalej. Nie będę na siłę ci pomagał. Jeśli wolisz to, co masz teraz, to niech tak będzie, ale ja nie mam zamiaru nadal oglądać cię w tym stanie. Proszę cię tylko o jedno. Nie dzwoń do mnie więcej, bo ja tak dłużej nie potrafię. Nawet nie wiesz, że… Nieważne, po prostu nie wiesz – powiedział wyraźnie przybity, ale jego głos był zdecydowany.
Wsiadł do samochodu, a ja się od niego odsunęłam. Widziałam jak odjeżdża. Zostawił mnie tu. Deszcz wybijał nierówny rytm na drodze. Prawie tak nierówny jak mój oddech i puls. Gdy zniknął mi z oczu, poczułam dziwne ukłucie w klatce piersiowej. Nawet nie próbowałam go zatrzymać… Może, dlatego, że wiedziałam, co siedziało w  jego głowie, a może raczej w sercu. Kiedyś już próbowaliśmy, ale nic z tego nie wyszło. Nasz związek nie przetrwał długo, bo uczucie, które było między nami wypaliło się, a przynajmniej ja tak myślałam. Mimo to, te niecałe dwa miesiące, które razem przeżyliśmy, znaczyły dla mnie bardzo dużo, choć nigdy mu tego nie powiedziałam. To on ze mną zerwał. Przyznam, że to było dla mnie duże zaskoczenie, bo prawie się nie kłóciliśmy i rozumieliśmy się bardzo dobrze. Chyba nie zapomnę tego, co wtedy powiedział „ Bardzo cię lubię, ale chyba tylko tyle. Przepraszam, ale poznałem inną dziewczynę… Myślę, że to ona jest ta właściwą. Naprawdę mi przykro, że muszę ci to mówić. Chyba lepiej było, gdy byliśmy tylko przyjaciółmi.” I co było z tą dziewczyną? Wytrzymali ze sobą miesiąc. Ta właściwa… To brzmi absurdalnie, ale zaczęłam chodzić z moim obecnym chłopakiem, bo chciałam zobaczyć, co zrobi Jihoon. Tak było na początku, bo po czasie zrozumiałam, że między nami naprawdę nic już nie będzie. Widziałam jak bardzo bolało go jej odejście. Fakt, zadzwonił do mnie od razu po tym wydarzeniu, przeprosił jeszcze raz i zapytał czy możemy pogadać. Myślałam, że może to moja szansa, ale gdy go zobaczyłam, nie miałam serca, żeby powiedzieć „Ta właściwa, co?”. Później znów byliśmy przyjaciółmi, ale chyba zawsze liczyłam na coś więcej. Teraz miałam go na wyciągnięcie ręki, a nie potrafiłam mu powiedzieć jaki jest dla mnie ważny, bo najzwyczajniej w świecie przyzwyczaiłam się do tego życia, które mam.
 Nie wiem ile czasu minęło, gdy w końcu dotarło do mnie, że jeśli teraz nie spróbuję to już go nie zobaczę. Wyjęłam komórkę z kieszeni i zadzwoniłam do niego, ale odrzucił połączenie. Miałam ochotę rzucić komórką w ziemię. Jeszcze raz wybrałam jego numer, ale znów i jeszcze raz, i kolejny, i następny, i tak już po raz dziesiąty. Nie miałam zamiaru odpuścić, nie teraz. W tych ciemnościach za nic nie trafiłabym do jego mieszkania. Zostało mi tylko jedno… zaczęłam łapać stopa. Udało mi się to nawet szybko. Wsiadłam do ciemnozielonego samochodu.
- Dziękuję, że się pan zatrzymał.
Nie czułam się zbyt pewnie, gdy ruszył, Przecież nie znałam tego człowieka, nie wiedziałam czego mogę się spodziewać.
- Nie ma za co. Gdzie chcesz dojechać?
Podał mu ulicę znajdującą się blisko tej, na której mieszkał Jihoon. Aż ciężko opisać jak bardzo mi ulżyło, gdy usłyszałam za plecami gaworzenie dziecka. Odwróciłam się i uśmiechnęłam się do malca, a on się roześmiał.
- To pana syn? – Zapytałam już całkiem spokojnie.
- Nie. Nie zauważyłem go, gdy kradłem samochód i tak jakoś wyszło, że jesteśmy towarzyszami podróży.
Otworzyłam szerzej oczy ze zdziwienia i przerażenia. Mężczyzna szeroko się uśmiechnął.
- Spokojnie, tylko żartuję. Tak, to mój syn.
Po chwili byliśmy na miejscu. Wysiadłam jeszcze raz dziękując kierowcy. Po dobrych pięciu minutach dotarłam do jego klatki schodowej. Całe szczęście, że domofon był popsuty, a dzięki temu drzwi był otwarte przez cały czas. Pospiesznie weszłam po schodach na drugie piętro i już stałam pod jego drzwiami. Chciałam zapukać, ale się zawahałam. Mimo to po paru sekundach lekko uderzyłam pięścią dwa razy w drzwi. Zawsze pukałam tylko dwa razy, a nie trzy jak większość. Czekałam dość długo zanim usłyszałam jego coraz głośniejsze kroki, a później szczęk zamka. Uchylił drzwi, tak że między nimi a ścianą była tylko mała szpara.
- ____? – Zapytał nadzwyczaj łagodnie, wręcz odrobinę niepewnie.
- Tak, to ja. Wpuścisz mnie?
Bez słowa otworzył szerzej drzwi i zniknął, w którymś z pokoi. Powoli weszłam do środka zamykając za sobą drzwi. Skierowałam się w stronę salonu i dobrze, bo właśnie tam był. Siedział na jasnej kanapie, gdy tylko przeszłam przez próg, poczułam na sobie jego wzrok. Dobrze, że ta kanapa nie stała na środku pokoju i nie była czarnym skórzanym fotelem. Ta sytuacja była co najmniej dziwna. Nie odzywał się, tylko się na mnie patrzył. W oczy rzuciła mi się butelka wódki, która stała na stoliku przed nim. Wzięłam ją do ręki, była otwarta, ale nadal pełna.
- Myślałam, że nie pijesz alkoholu bez okazji.
- Przecież mam okazję.
- Niby jaką?
- Piję za wasz związek – uśmiechnął się kwaśno.
- Przestań. Robisz to specjalnie, nie? – Zapytałam podenerwowana.
- No dobrze. To nie jest moje…
- A czyje? Wróżki Zębuszki? Czekasz aż przyjdzie? No, jeśli wypijesz całą butelkę to pewnie ją zobaczysz.
Westchnął i podszedł do mnie.
- O co ci chodzi? Przecież jest pełna.
- Ale otwarta, czyli pewnie gdybym nie przyszła, to byś sobie nalał.
- Pewnie gdybym po ciebie nie przyszedł, to już bym z tobą nie porozmawiał.
- Co ty sugerujesz?
- Że ten gnojek całkowicie straciłby nad sobą kontrolę – powiedział cicho.
Jego twarz była coraz bliżej mnie. Stopniowo, ale coraz bliżej.
- Jak tu dojechałaś?
- Autostopem.
- Co? Zgłupiałaś? Mogło ci się coś stać…
- Spokojnie, jechałam z gościem, który ukradł samochód, a przy okazji też dziecko, ale ogólnie to był spoko.
- Chyba żartujesz.
- Tak, chyba tak…
- Przepraszam.
- Za co?
- Za to, co teraz zrobię.
Poczułam jego oddech na mojej twarzy. Położyłam dłoń na jego policzku w tym samym momencie, w którym on objął mnie w talii. Drugą rękę wplotłam w jego włosy. Najpierw musnął moje usta, żeby później pogłębić pocałunek, który odwzajemniłam. To trochę zabawne, ale zestresowałam się zupełnie tak jakby był to mój pierwszy pocałunek. Musiałam to przerwać, bo zaczynało mi brakować powietrza. Oparł swoje czoło o moje.
- Myślę, że to był błąd – powiedział spokojnie, miękko.
- Co? – Zapytałam zaskoczona.
- Myślę, że się pomyliłem. Nie powinienem był wtedy z tobą zrywać, bo… Dlaczego tak trudno mi to powiedzieć?
Uśmiechnęłam się delikatnie, żeby dodać mu tym trochę odwagi.
- Bo ten związek z  nią był tylko zauroczeniem, tak myślę. Już od jakiegoś czasu zastanawiam się, czy gdyby nie to, nadal bylibyśmy razem.
- Tego nie wie nikt. Być może nawet byśmy ze sobą nie rozmawiali.
- Chciałbym, żeby było tak jak kiedyś, żeby to wróciło. – Zamknął oczy. – Tak mi przykro. Wrócisz do niego? – Zapytał już zupełnie innym tonem, spiętym.
- A jak myślisz?
-Myślę, że wrócisz – powiedział otwierając oczy i spoglądając  prosto w moje.
- Zależy to od ciebie…
- Ode mnie?
- Od ciebie.
Wziął głęboki oddech i odsunął się ode mnie odrobinę.
- Nie rozumiem.
- Nic nowego.
- Powinnaś się przebrać – szybko zmienił temat.
- W co niby?
- Poczekaj ty chwilę.
Wyszedł z salonu, a ja usiadłam na kanpie. Miałam nadzieję, że w końcu domyśli się o co chodzi. Gdy wrócil wręczył mi szarą bluzkę.
- Cóż, spodni ci nie pożyczę – uśmiechnął się do mnie w taki sposób jak kiedyś.
- I tak bym nie przyjęła.
Poszłam do łazienki się przebrać. Odbicie w lustrze nadal nie wyglądało zbyt dobrze. Powinnam zmienić opatrunek, bo po pierwsze ten całkiem przemókł, a po drugie ledwo się trzymał. Gdy wróciłam do chłopaka, zapytałam czy ma jakieś gazy albo coś podobnego. Na szczęście miał. Kazał mi usiąść na krześle w kuchni i się nie ruszać, bo on się tym zajmie. Sprawiał wrażenie bardzo skupionego, choć to przecież nic trudnego. Gdy skończył uśmiechnął się triumfalnie i pocałował mnie w czoło. Później odsunął się trochę i nadal stał naprzeciw mnie.
- Chcę, żebyś została ze mną. Nie wracaj do niego. W czym on niby jest lepszy ode mnie? – Zapytał odrobinę zdenerwowany.
- Nigdy nie powiedziałam, że jest lepszy od ciebie.
- Czyli to znaczy, że nie jest?
- Brawo, potrafisz słuchać ze zrozumieniem.
Wstałam i podeszłam do niego, żeby móc się do niego przytulić.
- Dlaczego mi nie mówiłaś?
- Bo nie wiedziałam, czy chciałeś to usłyszeć.
Tęskniłam za uściskiem jego ramion i za tym prawdziwym ciepłem, które od niego biło. Za prawdziwym uśmiechem oraz nieskazitelnie szczerym i dobrym głosem. Teraz znów to dostałam. Nie pamiętam kiedy ostatnio czułam się tak szczęśliwa i… bezpieczna. W końcu bezpieczna.
- Kocham cię…
- Ja ciebie też, ale to nic nowego.
Zaczął mówić, ale rozegło się głośne pukanie do drzwi. Odsunęłam się od niego i spojrzałam zaskoczona w stronę, z której doochodził hałas.
- Spodziewasz się kogoś?
- O trzeciej nad ranem raczej nie przyjmuję gości, no chyba, że ciebie. Poczekaj tutaj.
Podszedł do drzwi i odrobinę je uchylił, ale już po ułamku sekundy uderzyły one z hukiem o ścianę. Serce podskoczyło mi do gardła. To, co zobaczyłam przywołało najgorsze uczucie, otwierało rany. Zwarci ramionami, co chwilę uderzali o ściany. Raz jeden boleśnie wpadał na nią plecami, a raz drugi. Przetarłam oczy. Czy to na pewno się działo? Usłyszałam najróżniejsze przekleństwa płynące z ich ust. Gdy wrócił do mnie rozum, spróbowałam ich rozdzielić, ale przez to samo niemal oberwałam, w ostatniej chwili zdążyłam odskoczyć. Wtedy padł naprawdę mocny cios, było słychć dźwięk łamiącej się kości. W pierwszej chwili nie wiedziałam kto komu, co złamał, ale później dostrzegłam strumień krwi płynący z nosa mojego… byłego, tak, już byłego. Problem w tym, że on jeszcze o tym nie wie.
- Jeśli jeszcze raz się do niej zbliżysz, to już nie będę taki delikatny – syknął ze złością Jihoon.
- I… i to jest koniec, rozumiesz? – Wyjąkałam w miarę wyraźnie.
- Obym cię tu więcej nie widział.
Kopniakiem zatrzasnął drzwi, był naprawdę zdenerwowany.
- Cholerny frajer – powiedział cicho.
Wziął mnie w objęcia chyba po to, żeby trochę się uspokoić. Jego dotyk był dla mnie kojący, może to działało też w drugą stronę,
- Oppa?
- Hmm?
- Co z moimi rzeczami?
- Tym się nie przejmuj. Pojadę po nie jutro, znaczy dzisiaj, ale później – odparł gładząc moje włosy.
- To chyba nie jest dobry pomysł.
- Ciebie na pewno tam nie puszczę. Spokojnie, nic się nie stanie. Obiecuję.
Koniec, po prostu koniec. Zakończyłam tamten akt, teraz czas na nowy, lepszy, który już się rozpoczął. 


Długo nic nie dodawałam, ale wiecie najpierw przerwa świąteczna, a później znowu szkoła. Przepraszam, że na początku jest tak mało Jihoona, ale tak jakoś wyszło. Gniewacie się za to? Sama nie wiem, dlaczego taka tematyka, po prostu tak mnie wzięło. Chciałam "stworzyć" coś trochę innego, ale nie umiem. Dziwna końcówka, ale jest już późno, a ja nie mam już pomysłu. Mam nadzieję, że nie jest najgorzej i wszystko jest zrozumiale napisane. Generalnie to pisałam to tylko dwa dni, więc chyba nie jest tak źle. Ehh nie wiem, co tu jeszcze dodać. Po prostu zostawcie mi swoje komentarze, pewnie będą tam jakieś uwagi.

5 komentarzy:

  1. Genialny scenariusz. A końcówka bardzo dobra. Tematyka też ciekawa. Czekałam, aż ktoś w końcu coś takiego napisze. Nie wiem, co tu jeszcze napisać. Po prostu super :D Życzę weny. Hwaiting!!

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudo :3 uwielbiam twoje scenariusze. :) Hwaiting ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Scenariusz cudowny, zresztą jak zawsze <3 Czasami trzeba poruszyć trudne tematy, a Tobie wyszło to naprawdę doskonale. Pozdrawiam i hwaiting! <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow świetny! Wspaniały tak jak wszystkie czekam na następne scenariusze i życzę dużo weny <3 Pozdrawiam :3

    OdpowiedzUsuń