Od razu mówię, że scenariusz nie jest wesoły, bo taki miał być. Zresztą wątpię, że mogłabym napisać teraz coś wesołego. Więc może niektórzy lepiej niech na razie nie czytają... Tak tylko chciałam ostrzec.
Scenariusz dla Yolloo.
Spojrzałam smętnie
przez okno. Pogoda była straszna. Niebo przesłaniały ciemne chmury,z których
padał deszcz. Duże, ciężkie krople bębniły o parapet. Westchnęłam ciężko i
odwróciłam wzrok od szyby. Podeszłam do
kanapy, na której spał Yoseob i usiadłam na jej brzegu. Wbiłam wzrok w podłogę.
Oparłam łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach. Czekałam aż mój narzeczony się
obudzi. Po chwili wyprostowałam się i na niego spojrzałam. Był taki spokojny
gdy spał. Ostatnio z byle powodu bardzo szybko się denerwował, niszczyło to
nasze niegdyś znakomite relacje.
Na samo wspomnienie naszych kłótni miałam łzy
w oczach. On naprawdę się zmienił i niestety nie na lepsze.
Godzinę później
piłam herbatę w kuchni, gdy nagle Yoseob wszedł do pomieszczenia. Nawet nie
słyszałam kiedy wstał. Minął mnie bez słowa, wyjął kubek z szafki i włączył
ekspres do kawy. Oparł się o blat unikając mojego wzroku. Ta nieustanna cisza
panująca między nami już od jakiegoś czasu mnie dobijała. Pragnęłam ją
przerwać.
- Kochanie, może wieczorem gdzieś pójdziemy? – Zapytał
tak spokojnie jak tylko potrafiłam.
- Pada. Chyba nie chcesz zmoknąć. – Powiedział to
całkowicie beznamiętnie.
- To może obejrzymy jakiś film?
- Nie mam ochoty nic oglądać.
- Dlaczego?
- Bo mam już plany.
- Jakie?
- Wychodzę z kumplami do baru.
- Przecież sam mówiłeś, że pada. – Odparłam zirytowana.
- Nie boję się zmoknąć.
Miałam ochotę powiedzieć, że ja też nie, ale wiedziałam,
że to i tak niczego nie zmieni. Szkoda słów. Nie potrafiłam się z nim dogadać.
Zastanawiałam się czy wina leży po mojej stronie, ale wydawało mi się, że nie.
Wypił kawę i
wyszedł z mieszkania zostawiając mnie samą. Nawet nie wiem, który to już raz.
Przez moją głowę przemknęła myśl, że może on mnie zdradza, ale szybko ją od
siebie oddaliłam. Nie był taki, nie zrobiłby mi tego. Kiedyś nie, ale teraz?
Jaką mogłam mieć pewność, że był wobec mnie uczciwy? Żadną i w tym problem.
Kiedyś powiedziałabym, że ufam mu bezgranicznie, ale na dzień dzisiejszy
sytuacja wyglądała inaczej. O wiele inaczej. Przypomniałam sobie dzień, w
którym mi się oświadczył. Wydawało mi się, że od tej cudownej chwili minęła
cała wieczność. Poczułam ukłucie w
sercu, a po moich policzkach spłynęły łzy. Wycierałam je, ale one nadal uparcie
płynęły. Pociągnęłam nosem. Nie mogłam uwierzyć, że stał się zupełnie innym
człowiekiem i to bez konkretnego powodu. Kompletnie mnie ignorował. Byłam mu
niepotrzebna, więc chyba bezsensowne męczenie się ze sobą nie było nic warte.
Wszystko to wiedziałam, a mimo to nie umiałam go zostawić. Nie chciałam zostać sama.
Może po prostu się do niego przyzwyczaiłam, a może naprawdę bardzo go kochałam i
byłam gotowa cierpieć za tę miłość. Po głębszym zastanowieniu obie opcje były
niepokojące. Jeśli to przyzwyczajenie to po prostu spróbowałabym się
odzwyczaić, ale jeśli to ta druga wersja to powinnam uważać, bo ten związek
mógł stać się toksycznym. Może już się takim stał, a ja tego nie spostrzegłam.
Może, a może nie. Szczerze mówiąc ciężko to stwierdzić.
Wrócił parę minut
po pierwszej. Martwiłam się, bo kiedy wychodził na tak długo to zawsze dzwonił,
żeby mnie o tym poinformować. Tym razem nawet nie raczył odebrać telefonu.
Próbował przemknąć obok mnie nie zauważony, ale ciężko było go nie usłyszeć
siedząc w całkowitej ciszy tylko z książką.
- Cześć. – Rzuciłam zimno.
- Nie śpisz? – Zapytał wyraźnie zdziwiony.
- Jak widać nie.
Wstałam i skierowałam się w jego stronę, a on wtedy
cofnął się w głąb korytarza, w mrok. Prawie jakby się mnie bał albo jakby miał
coś do ukrycia. Przyspieszyłam kroku. Zapaliłam światło, a on w tym samym
momencie zamknął się w łazience.
- Yoseob, wszystko w porządku?
- Tak, jest okay.
- To otwórz.
- Aniyo (nie).
Chwyciłam za klamkę i weszłam do pomieszczenia. Z jego
miny wywnioskowałam, że żałował iż nie zamknął drzwi na klucz. Dopiero po chwili
zrozumiałam dlaczego. Byłam niemal pewna, że wyczuję od niego damskie perfumy
albo, że na kołnierzyku jego koszuli znajdę ślady szminki, ale zamiast tego
zobaczyłam podbite oko i krew – najprawdopodobniej z nosa – na białej koszuli.
Na kilka sekund odebrało mi mowę. Wyglądało na to, że z kimś się pobił. Jeszcze
nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Co ci się stało?
- To nic takiego. Nawet nie boli. – Odpowiedział
nadzwyczaj spokojnie.
- Kto ci to zrobił? – Pytałam nadal zszokowana.
- Nie znam ich, naprawdę.
- Ale…
- Nie przejmuj się tym.
Zbliżył się do mnie, chwycił moją twarz w dłonie i
pocałował. Dawno nie zrobił nic tak czułego i szczerego. Dobrze, że nie
wiedział o co go podejrzewałam. Przytuliłam się do niego. Nigdy w nikogo
ramionach nie czułam się tak bezpiecznie jak w tych. Ostatnio rzadko miałam
okazję czuć się tak jak teraz. Całym sercem wierzyłam, że między nami będzie
jeszcze tak dobrze jak kiedyś.
- Dlaczego ktoś ci to zrobił?
- Nie wiem. To był zwykły napad.
- Okradli cię?
- Chcieli, ale przechodził jakiś mężczyzna i uciekli.
- Byłeś w szpitalu? – Mocniej się w niego wtuliłam, ale
poczułam, ze zesztywniał, więc się odsunęłam. – Coś jeszcze cię boli, prawda?
- Nie, oczywiście, że nie. – Mówił mi to prosto w oczy, a
ja wiedziałam, że kłamał.
Podciągnęłam jego koszulkę. Na żebrach widniało parę
fioletowych siniaków.
- Byłeś w szpitalu? – Zapytałam ponownie jeszcze bardziej
zmartwiona.
- Nie, to nic takiego, już ci mówiłem.
Delikatnie dotknęłam jednego z krwiaków, a chłopak cicho
jęknął z bólu.
- Musisz iść do lekarza. Możliwe, że są złamane.
- Co? Aż tak źle to raczej nie jest.
- Może i nie, ale byłabym spokojniejsza gdybyś jednak
udał się z tym do specjalisty.
- Jutro pójdę. – Powiedział po chwili zastanowienia.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
Staliśmy przez
jakiś czas w ciszy i patrzyliśmy sobie w oczy. Niby tak niewiele , ale jeśli
chodzi o ukochaną osobę to i tak dużo. Szczególnie, że ostatnio byliśmy od
siebie jakby odcięci. Byłam ciekawa czy on też choć trochę cieszył się z tej
rozmowy.
- Idę spać. – Wymamrotałam sennym głosem.
- Dobranoc, Skarbie. Ja jeszcze trochę posiedzę.
- Arasso(dobrze, zgoda).
Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Cały czas
zastanawiałam się czy ten napad to prawda czy kolejne kłamstwo.
Gdy rano się
obudziłam mojego narzeczonego już nie było. Pewnie poszedł do pracy, o ile
jeszcze miał pracę. Zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam przy stole. Gdy zjadłam
wzięłam do ręki telefon i napisałam wiadomość do Yoseob’a, żeby pamiętał o
odwiedzeniu lekarza, choć wiedziałam, że i tak jej nie odczyta. W pracy zawsze
miał wyłączoną komórkę i najczęściej włączał ją dopiero po powrocie do domu.
Nie lubiłam tego, ponieważ jakby coś się stało to nawet nie mogłabym się z nim
skontaktować. Ale to normalne, przecież był zajęty.
Wrócił do
mieszkania nawet o normalnej porze.
- Cześć. Jak ci
minął dzień? – Zapytał chyba tylko po to by uśpić moją czujność.
- Dobrze. Zrobiłeś to co mi obiecałeś?
- Jeszcze nie.
- Przecież obiecałeś… - Powiedziałam z wyrzutem.
- Przebiorę się i pojadę. Nadal uważam, że to niepotrzebne,
ale skoro tak ci na tym zależy to pojadę.
- A może ty się kogoś boisz, co? – Spytałam
niespodziewanie.
- Nie. Skąd ta myśl?
- Boisz się dlatego nie chcesz iść do lekarza.
- Masz rację, wiesz. Mam na karku bandę zbirów, którzy
tylko czyhają na moje życie. – Odparł sarkastycznym tonem.
Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Nigdy nie uwierzyłabym w
coś takiego.
- No dobrze, przepraszam. Po prostu się martwię. – Wbiłam
wzrok w podłogę.
- Nie przepraszaj. To nie twoja wina. Idę się przebrać.
Gdy odszedł
westchnęłam i obiecałam sobie, że
przestanę o tym wszystkim myśleć. Uwierzę w napad i skończę ten temat.
Zamierzałam się tego trzymać.
Okazało się, że
miałam racje. Yoseob miał złamane dwa żebra. Mówiłam mu, żeby poszedł na
policję, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Ciągle powtarzał, że to tylko
strata czasu. Funkcjonariusze zapiszą to w papierach i na tym się skończy.
Przestałam drążyć ten temat.
Następne dni
mijały spokojnie i zaczęliśmy na nowo budować nasze relacje. Cieszyło mnie to i
wydawało mi się, że mój ukochany też stał się pogodniejszy. Wszystko z każdą
kolejną chwilą stawało się łatwiejsze. Nawet zaczęliśmy planować ślub. Powoli,
ale zaczęliśmy. Znów miał dla mnie czas i znów pokazywał, że jestem dla niego
najważniejszą osobą.
I tak minął nam
dobry miesiąc. Wszystko już było ustalone, wszystko łącznie z datą. Zostało nam
tylko wysłanie zaproszeń i potwierdzenie liczby gości w lokalu. Czułam się
prawie jak w bajce. Moje, a raczej nasze szczęście trwało do pewnego czwartku.
Od tego dnia już nigdy nic nie miało być takie samo, nawet nie miało być
podobne. Życie miało się ulotnić, oddech miał po raz ostatni z trudem wydobyć
się z piersi by później na wieki w niej utknąć, a całe ciało miała zalać fala
bólu. Podobno tak miało być, taki był zamysł, ale czy tak się stanie? Pytanie
kogo to spotka. Mnie, jego, a może kogoś jeszcze innego?
Czwartkowy
wieczór, typowa pora na zjedzenie kolacji, z pozoru zwyczajny wieczór, ale
tylko z pozoru. Usłyszałam pukanie to drzwi, więc to chyba logiczne, że poszłam
je otworzyć. Zapomniałam spojrzeć przez wizjer i to chyba był największy błąd w
moim życiu. Odkluczyłam, a później otworzyłam drzwi. Jedyne co zapamiętałam to
to, że barczysty mężczyzna w kominiarce władował mi się do domu, szybko zaszedł
mnie od tyłu i zanim zdążyłam krzyknąć przyłożył mi do ust i nosa jakąś szmatę.
Szarpałam się rozpaczliwie, ale straciłam przytomność, a teraz siedziałam w tej
norze.
Otworzyłam oczy i
zaczęłam się rozglądać. Niepotrzebnie, bo tam gdzie się znalazłam panował mrok.
Czerń niezagłuszona żadnym promykiem światła. Siedziałam na krześle, poruszałam
rękoma, ale miałam związane je za plecami, a na usta przyklejony duży kawał
grubej taśmy klejącej, najprawdopodobniej szarej lub brązowej. Zastanawiałam się dlaczego się tu znalazłam,
przecież nie miałam bogatych rodziców, więc raczej nie chodziło o okup.
Przypomniały mi się słowa Yoseob’a gdy uparcie wypytywałam czy czegoś się boi.
Wtedy odpowiedział mi sarkastycznie, ale to mogła być prawda. Jednak miałam
nadzieję, że to tylko głupi żart jego kolegów. Chciałam w to wierzyć, ale jak
pomyślałam o szybkości działania tego mężczyzny to jakoś moje nadzieje jeszcze
bardziej zmalały. Nagle w kącie, który wydawał się bardzo odległy, zobaczyłam
światło i zobaczyłam sylwetkę jakiegoś człowieka, raczej płci przeciwnej. Chyba
jednak wolałam siedzieć w ciemności i po prostu oczekiwać na pomoc, której
nadejście było bardzo wątpliwe, niż wiedzieć dlaczego tu jestem, co mnie czeka
i czuć chwytające za gardło, dławiące przerażenie.
Nie miałam pewności
czy mężczyzna stał przodem do mnie, ale przypuszczałam, że tak. Po chwili
mocniej uchylił drzwi, a przez to światło dosięgnęło mojej twarzy.
Zastanawiałam się czy udało mu się wyczytać z moich oczu jak bardzo się bałam.
Zgadywałam, że tak. Bez żadnego słowa
odszedł zabierając przy tym moje światło. Wokół znów panował mrok, w którym
wszystko było takie samo, bo tak naprawdę niczego w nim nie było. Jedyne czego teraz chciałam to zobaczyć
swojego narzeczonego i powiedzieć mu, że kocham go tak samo mocno jak na samym
początku. Być może to byłoby nasze ostatnie spotkanie. Odrzuciłam tę myśl w kąt
mojego umysłu, bo nie potrafiłam całkowicie jej wymazać.
Ciekawe ile tu
wytrzymam, raczej niezbyt długo. Nagle do moich uszu dobiegło ciche
popiskiwanie. Prawie podskoczyłam na krześle. Ponownie zaczęłam się wiercić i
próbowałam się uwolnić. Niestety to na nic. Poddałam się, bo tylko
niepotrzebnie raniłam sobie nadgarstki i kostki.
Nie wiem ile czasu
minęło, nie wiem czy spałam. W końcu nastąpił jakiś przełom, niestety nie taki
jakiego pragnęłam. Do pomieszczenia weszło paru typków w kominiarkach.
Widziałam ich, bo zapalili światło. Szybko je zgasili i włączyli latarki. Pięć
przeraźliwie białych promieni skierowanych na mnie raniło moje oczy. Musiałam
je zmrużyć. Wcześniej zauważyłam, że jedne z nich niósł kamerę. Podeszli do
mnie spokojnie, można powiedzieć, że na luzie. Dwóch stanęło obok, dwóch
naprzeciwko, w tym ten z kamerą. Ten drugi przestawił latarkę na inny tryb, a
dzięki temu było widać mnie i dwóch zbirów. Jednego gościa brakowało, gdzieś
zniknął. Nagle poczułam lodowaty dotyk ostrza no mojej szyi.
- A teraz będziesz grzecznie siedzieć, bo inaczej będę
musiał tego użyć. – Trochę mocniej przycisnął nóż do mojej skóry.
Teraz już nikogo
nie brakowało. Dwóch z boku, dwóch z przodu i jeden za plecami. Domyśliłam się
co chcieli zrobić. Nagrali film, w którym grozili, że jeśli Yoseob nie zjawi
się o umówionym czasie, w podanym miejscu odzyska mnie… w kawałkach. Yoseob,
ale co on ma z nimi wspólnego? Najbardziej w pamięć zapadły mi dwa zdania:
„Mówiliśmy ci, żebyś uważał na swoją panienkę. Jeśli się nie zjawisz, będę
musiał ją pokroić, to samo stanie się jeśli zawiadomisz gliny.” Ostrzegali go
więc musiał ich znać.
Ostrze odsunęło
się od mojej szyi i nagle, niby przypadkiem musnęło mój prawy policzek. Czułam
jak ciepły strużek krwi zaczyna spływać w dół, niektóre krople kończyły swoje
istnienie spadając z brody, a niektóre wędrowały jeszcze po szyi. Paląca rana
na pewno postara się, żebym nie straciła świadomości. Później mężczyźni wyszli
zostawiając mnie w mroku. Wydawało mi się, że słyszę ten ukochany głos
dobiegający gdzieś z oddali. Kazał mi nie zasypiać, ale moje powieki i tak
nieubłaganie opadały. Tak naprawdę to nie słyszałam niczego, to był tylko
wytwór mojej wyobraźni. Powoli zapadałam w błogi sen. Nadchodził spokój, który
być może miał stać się wiecznym.
Chłodna woda dotykała naszych stóp, a z
nieba lał się żar.Było tak gorąco, że można było się rozpłynąć, szczególnie u
boku tak czarującego towarzysza. Opierałam głowę na jego ramieniu, a on
obejmował mnie w tali. Podmuch wiatru bawił się kosmykami moich włosów. Dla
mnie ta cudowna chwila mogła trwać wiecznie. Zamknęłam oczy.
-____… - chłopak
czule wyszeptał moje imię.
- Ne(tak)? –
Zapytałam również cicho, ale nie szeptem.
- Nic, nic.
Sprawdzałem czy śpisz.
Wyprostowałam się,
żeby po chwili położyć się na piasku. Zmrużyłam oczy, bo niebo było bezcmurne,
a słońce świeciło dziś nadzwyczaj intensywnie. Odetchnęłam głęboko.
Wsłuchiwałam się w szum fal. Poczułam dotyk jego ust na mojej szyi. Zaśmiałam
się głośno.
- Yoseob, przestań.
– Powiedziałam nadal się śmiejąc.
Położył się obok
mnie. Przekręciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się
szeroko., można powiedzieć, że od ucha do ucha.
- Nadal nie
powiedziałeś mi z jakiego powodu tu przyjechaliśmy.
- Czy musi być
jakiś powód, żeby pojechać na wakacje?
- Nie, chyba nie. –
Odpowiedziałam po chwili.
- No właśnie.
Położyłam się z
powrotem, a głowę oparłam na jego klatce piersiowej.
- ____, wiesz, że cię
kocham, prawda? – Zapytał nieśmiało.
- Tak, wiem. Ja
ciebie też kocham.
- Nie sądzisz, że
moglibyśmy przenieść nasz związek na inny poziom?
Z wrażenia, aż
musiałam wstać. Przez chwilę miałam ochotę uciec.
- Co masz na myśli?
– Zapytałam niemal niesłyszalnie.
Chłopak uklęknął i
wyjął z kieszeni małe pudełeczko, otworzył je, a wtedy moim oczom ukazał się
śliczny pierścionek.
- Wyjdziesz za
mnie? – Spytał prawie łamiącym się głosem.
Już miałam
wzruszona odpowiedzieć „Tak wyjdę za ciebie. To chyba najlepszy dzień w moim
życiu.” gdy nagle poczułam mocne uderzenie w ramię, a obraz zaczął się
rozmazywać.
I znów byłam w tej
dziurze. To jednak najgorszy dzień w moim życiu.
- Pobudka śpiąca królewno. Zobaczymy czy twój książę na
białym koniu się zjawi. – Oznajmił ostrym, drażniącym uszu tonem, któryś z
porywaczy.
Jeszcze ani razu
nie widziałam żadnego z nich bez kominiarki, ale to dobrze. Być może chcieli
mnie wypuścić. Próbowałam trzymać się tej myśli. Pewności nie mam żadnej, ale
nadzieję owszem. Najgorsza była świadomość, że nie mogłam nic zrobić. Nawet nie
mogłam krzyczeć. Nie miałam jak wyładować swojej energii, która jednak jeszcze
tkwiła wewnątrz mnie, Schowana głęboko, ale tkwiła. Może i byłam wrażliwą
osobą, ale w sytuacjach kryzysowych potrafiłam całkowicie się zmienić, zmienić
się w osobę bezwzględną i potrafiącą walczyć o swoje bezpieczeństwo i bezpieczeństwo najbliższych. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że gdyby to
życie Yoseob’a było w jakiś sposób zagrożone, a mogłabym go uratować albo chociaż
spróbować to zrobić to spróbowałabym, ale nie wymagałam tego od niego. Nie
chciałam żyć bez niego dlatego tak uparcie, a czasem nawet ślepo walczyłam o
nasz związek. Nie poradziłabym sobie sama ze sobą, nie potrafiłam żyć sama, a
z nikim innym nie chciałam. On był dla mnie całym światem i nie wybaczyłabym
sobie jeśli przeze mnie coś by mu się stało. Najbardziej jednak bałam się, że
nie zdążę mu tego powiedzieć.
Znów zaczęłam się
wiercić. Przypuszczałam, że raczej długo już tu nie pozostanę. Nie pamiętam kiedy
w ogóle coś jadłam, ostatnio jak byłam w domu. Co do picia to od czasu do czasu
dawali mi wodę przez słomkę, w taśmie klejącej była malutka dziurka, dzięki której
mogłam pić właśnie w ten sposób. Ile można wytrzymać bez jedzenia? Gdzieś
czytałam, że nawet osiem tygodniu, ale to wtedy gdy ktoś jest dobrze
nawodniony, a ja przypuszczałam, że może dają mi pić raz dziennie.To i tak
zależy od osoby. Zresztą wątpiłam, żeby
trzymali mnie tu tyle czasu, bo nawet dla nich mogłoby to okazać się
niebezpieczne. Raczej chcieli się mnie pozbyć jak najszybciej. Już i tak
czułam się zmęczona i osłabiona, a to dopiero dwa z objawów braku pożywienia w organizmie. Zauważyłam też, że czasami brakuje mi śliny, czyli raczej byłam
odwodniona. To wszystko nie wyglądało dobrze, ale nie powinnam o tym myśleć, bo
to w niczym mi nie pomagało.
Wierciłam się, ale nadal nie przynosiło to żadnego
skutku. Powinnam pomyśleć jak się wydostać, a nie tracić siły. Najlepiej byłoby
cofnąć czas, ale tak się nie da. Życie toczy się dalej i nie ma powrotu do
przeszłości. Przestałam w ogóle się
ruszać, a wtedy usłyszałam jakieś szmery. Wydawało mi się, że ktoś z kimś
rozmawia, ale to znowu mógł być wytwór mojej wyobraźni. Mógł nim być, ale nie
był.
- PRZYNIOSŁEM TO CO CHCIELIŚCIE, A TERAZ POWIEDŹCIE MI
GDZIE ONA JEST!
Moje serce momentalnie znalazło się w gardle, a po
policzkach spłynęły łzy. Nie powinnam płakać, to działało na moją niekorzyść,
ale co innego mogłam zrobić gdy mój narzeczony znajdował się tak blisko mnie, a
jednak tak daleko? Wpadłam może nie na błyskotliwy, ale jakiś pomysł.
Postanowiłam, że przewrócę się razem z krzesłem, a pomieszczenie prawdopodobnie
jest puste, więc powinnam narobić trochę hałasu, a echo mi w tym pomoże.
Rozhuśtanie się i obalenie zajęło mi dłuższą chwilę, ale uzyskałam pożądany
efekt. Zaledwie po paru sekundach, które dla mnie były wiecznością, drzwi
otworzyły się z hukiem. Przez łzy nie widziałam zbyt dokładnie, ale wiedziałam,
że to Yoseob. Podszedł do mnie bardzo szybko. Co ja gadam, podbiegł. Rozwiązał
mi ręce, nogi i odkleił taśmę klejącą.
- Tak bardzo mi przykro. Nie chciałem, żeby do tego
doszło. – Mówił cicho prawie bezgłośnie, ale i tak zrozumiałam, że on też
płacze.
Wziął mnie na ręce. Czułam się strasznie. Nogi i ręce
całkowicie mi zdrętwiały, a nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ból.
Pocieszające było to, że nie musiałam iść o własnych siłach. Ten koszmar już
się skończył, teraz będzie dobrze. Wyjdziemy stąd i dalej będziemy żyć jakby
nigdy nic się nie stało, długo i szczęśliwie. Jakaż ja byłam naiwna… Naiwna jak
pięciolatka.
Szedł ostrożnie,
ale szybko. Mocno przyciskał mnie do siebie. W końcu wyszliśmy z tego mrocznego
pomieszczenia. Moja głowa kiwała się nieznacznie. Przeszliśmy obok wszystkich
bandytów, wydawało mi się, że było ich pięciu, a nie czterech, ale to nie
ważne. Ostatni pociągnął Yoseob’a za ramię, a ja poczułam jak mięśnie mojego
ukochanego się napinają.
- I żebyś następnym razem nie próbował robić żadnych
numerów, bo nie będziemy już tak delikatni.
Wszystkie te słowa słyszałam jakby zza mgły.
- To są sprawy między tobą, a mną. Nie powinieneś
wciągać do nich mojej rodziny. – Mówił twardym i stanowczym tonem, którego
nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
- Bo co mi zrobisz chłopaczku? – Zapytał tamten drwiącym
głosem.
- Nie prowokuj mnie. Oddałem ci to co chciałeś, więc
zostaw nas w spokoju.
- Myślisz, że możesz tak szybko z nami skończyć, co? Z
tego biznesu nie tak łatwo się wyplątać.
- Może i nie łatwo, ale nie chcę tak dłużej.
Odwrócił się od tego gościa i ruszył do wyjścia. Tak
naprawdę to nie zapamiętałam żadnych szczegółów tego wydarzenia. Żadnych oprócz
jednego,oprócz tego przeraźliwego huku, który prawie rozsadził moją głowę, a
dokładniej to zdruzgotał, któreś z moich żeber. Fala bólu nadeszła dopiero po
paru setnych sekundy, ale dla mnie wydawały się one przynajmniej minutami, na
początku byłam zszokowana hałasem. Gdy zaczęłam odczuwać rwący ból znów
ogłuszył mnie dźwięk wystrzału, tym razem dochodzący zza pleców. Ciężko mi się oddychało.
Myślałam, że nie będę wstanie ponownie wypuścić powietrza z płuc, albo, że nie
będę mogła go nabrać. Gdy powoli odpływałam, nagle Yoseob z wrzaskiem padł na
kolana, ale nadal przyciskał mnie do siebie. Co było dalej… nie pamiętam.
Obudziłam się
mając nadzieję, że to wszystko było tylko koszmarem. Ale trudności w oddychaniu
pozostały, a ból nadal im towarzyszył. Otworzyłam oczy, ale nie byłam pewna czy
to zrobiłam, bo nadal tonęłam w ciemności. Nie siedziałam, leżałam. Myślałam,
że jak wstanę to będę mogła uciec. Podniosłam się z trudem, a wtedy poczułam,
że do jednej kostki mam przymocowany zimny łańcuch. Szarpnęłam nogą, ale przez
to się przewróciłam. Nie miałam siły by krzyczeć. Do pomieszczenia wdarło się
światło.
- No dzieciarnia wstawać.
Znów ten przeklęty bandzior. W całym pomieszczeniu
zrobiło się jasno. Miałam rację, że było puste. Tam gdzie siedziałam wcześniej
ja, siedział teraz Yoseob. Był ranny, ale starał się uwolnić.
- Mówiliśmy ci, że oszukiwanie nas jest niebezpieczne.
- Nie oszukałem was. – Mówił przez zaciśnięte zęby.
- Gdzie reszta towaru?
- Zamknij się. Nie jestem wam nic winien.
- Zamknij się? Tak to się odzywaj do swoich znajomych, a
nie do mnie. Mam rozumieć, że twoja panienka nie wie skąd masz tyle kasy?
Nie odpowiedział, ale nie musiał, żebym zrozumiała.
Zrozumiałam, ale nie mogłam uwierzyć. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Yoseob’a z
narkotykami, a tym bardziej handlującego tym świństwem.
- Chyba trochę zostawiłeś dla siebie, co?
- Nie, oddałem wszystko.
- Przestań ściemniać, bo źle skończysz. Mów gdzie jest
ten towar. – Mężczyzna zaczął tracić cierpliwość.
- Nie wiem gdzie jest…
- Co? Nie wiesz? Jesteś pewien? Lepiej jeszcze raz
pomyśl. Pamiętaj, że nie jesteś tu sam.
Oboje spojrzeli w moją stronę, ale na twarz porywacza
nawet nie miałam zamiaru spoglądąć, bo i tak była zamaskowana. Wolałam po raz
ostatni upajać się widokiem mojego ukochanego, który nie był już tak pewny
siebie.
- Dobrze, powiem gdzie jest reszta, ale pod warunkiem, że
ją wypuścicie…
- Ty chcesz nam dyktować warunki?
- Po co wam ona? Możecie ją wypuścić, a ja was zaprowadzę
do tego miejsca.
- Nie ma mowy. Ona się nam przyda, żeby cię zmobilizować.
Yoseob znów
spojrzał na mnie. Pragnęłam znaleźć się bliżej niego i skryć się w jego
ramionach. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciał powiedzieć gdzie ukrył te
narkotyki. Czy według niego one były ważniejsze od życia nas obojga? Czy były
ważniejsze? Mogłam zapytać, ale tego nie zrobiłam.
Po dłuższej chwili wyjawił kryjówkę, a ten
bandzior wysłał tam pozostałą czwórkę ludzi. Zostaliśmy z nim sami. Nagle
zachciało mi się kaszleć i nie byłoby w tym nic podejrzanego gdybym nie była
ran i gdybym nie czuła metalicznego posmaku w buzi. Nie kaszlałam normalnie,
kaszlałam krwią. Ile czasu mi zostało? Odłamki kości musiały w jakiś sposób
dostać się do dróg oddechowych… Starałam
się oddychać płytko.
- Proszę wypuść ją. Musi jechać do szpitala.
- Spokojnie. Jeśli powiedziałeś prawdę to niedługo oboje
stąd wyjdziecie.
- Ale wtedy może być już za późno…
- Trzeba było myśleć o tym wcześniej. – Powiedział tamten
kompletnie wyluzowany.
- To chociaż mnie rozwiąż, żebym mógł obok niej usiąść. Z
kulą w nodze i tak nie ucieknę.
Porywacz i najprawdopodobniej diler zastanowił się.
- Niech ci będzie.
Najpierw uwolnił jego kostki, a dopiero później dłonie.
Yoseob podniósł się z większym trudem niż to wymagało. Wiedziałam, że coś
kombinuje. Zbyt dobrze go znałam, żeby tego nie wiedzieć. Znałam go tak dobrze,
a nie wiedziałam, że był zamieszany w ciemne interesy. Odwrócił się i skierował
w moją stronę. Zauważyłam, że zbir wyjął spluwę, Yoseob też to zauważył. Nadal szedł
w moją stronę kuśtykając. Bandyta najwidoczniej go nie doceniał, bo trzymał
pistolet luźno w jednej dłoni, nawet nie miał palca na spuście. Chłopak nagle
wytrącił mu broń z ręki i z całej siły uderzył go w brzuch, a tamten zgiął się
w pół. Spluwa wylądowała pod moimi nogami. Była blisko, a jednak daleko.
Słyszałam jakieś krzyki, ale nie mogłam ich zrozumieć. Połowa mnie bujała
gdzieś w obłokach, a druga nie mogła odpłynąć przez poziom adrenaliny we krwi.
Dostrzegłam jedynie, że ten bandzior wyjął nóż i, że to narzędzie było
niebezpiecznie blisko mojego narzeczonego. To wszystko działo się tak szybko,
że nawet nie wiem kiedy wstałam i wzięłam pistolet do ręki. W tej chwili nie
czułam kompletnie niczego, byłam jak w transie. Zacisnęłam palec na spuście, a
wtedy broń wystrzeliła. Czyli była odbezpieczona, był gotowy na taką sytuacje,
ale nas zlekceważył i to był jego błąd. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a gdy
zrozumiałam co zrobiłam nagle powróciły do mnie wszystkie zmysły. Zobaczyłam
kałużę krwi i leżącego na ziemi porywacza, a obok leżał Yoseob całkowicie
oszołomiony i zszokowany. Moje nogi zrobiły się jak z waty, ale nie upadłam.
Upuściłam pistolet, który spadł na ziemię z głuchym trzaskiem. Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka
telefonicznego, obudził nas oboje. Chłopak wstał i podszedł do mnie. Spojrzałam
na swoje dłonie, a po chwili ukryłam w nich twarz.
- Czy… Czy ja go zabiłam? – Zapytałam szlochając, choć to
zadawało mi jeszcze większy ból.
- To nieważne. Uratowałaś nas. – Powiedział biorąc mnie
na ręce. – Musimy stąd spadać.
- Ale ja go naprawdę zabiłam. – Cały czas byłam
zszokowana swoim czynem.
- Gdybyś tego nie zrobiła to on zabiłby nas. – Odparł
rozbity.
- Skąd wiesz? Może by nas wypuścił.
- Wiesz, że nie. W dodatku nie podałem im prawdziwej
kryjówki, bo nie mogłem.
- Dlaczego? – Szeptałam.
- Później ci wyjaśnię. Musisz szybko znaleźć się w
szpitalu.
Wyszliśmy z tego
budynku, a raczej on mnie wyniósł. Świeże powietrze mnie orzeźwiło. Odstawił
mnie na ziemię, ale cały czas opierałam się o niego ramieniem. Z telefonu tego
gościa zadzwonił po karatkę. Zapytałam dlaczego nie dzwoni na policję,
powiedział, że nie musi, bo oni już wiedzą. Uznał, że później mi to wyjaśni.
Później przyjechała karetka, a ja oprócz słów ratownika „Niech
Pani nie zasypia. Proszę nie zamykać oczu.” nie pamiętałam nic więcej, a to
dlatego, bo zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia w szpitalu.
- Jak się czujesz? – Zapytał zatroskany nim uświadomiłam
sobie, że to jednak nie był głupi żart jego kolegów i to wszystko wydarzyło się
naprawdę.
- Źle…
- Zawołam doktora.
Wyszedł z sali. Lekarz zjawił się niemal natychmiast.
Leżałam tam parę dni, a później leżałam w domu. Yoseob cały czas był przy mnie.
Uznałam, że już mogę zapytać.
- Dlaczego ty to robiłeś?
- Co robiłem? – Spytał zdziwiony.
- Dlaczego ty… No wiesz. Handlowałeś narkotykami…
Zaśmiał się cicho.
- To nie jest śmieszne. Mówię całkiem poważnie.
- Nie handlowałem nimi. Chyba, że pomoc policji i
donoszenie im uważasz za handlowanie.
- Nie rozumiem. – Powiedziałam skołowana.
- Bo ja kiedyś zgodziłem się na przemyt narkotyków i
miałem je sprzedać, ale gdy pomyślałem co może stać się komuś gdy je
przedawkuje to od razu chciałem zrezygnować, ale nie było odwrotu. Poszedłem na
policje i przekazałem im informacje. Szczegółowo mnie przesłuchali i z nimi
współpracowałem, bo obiecali mi pomoc.
- Czyli jesteś czysty? Nic nie przeskrobałeś?
- Nie. Oczywiście, że nie. Nie podałem tym porywaczom
prawdziwego miejsca ukrycia narkotyków, bo przecież nie mogłem im powiedzieć,
że są na komisariacie, zresztą już wcześniej ustaliłem z policjantami, że jakby
coś poszło nie tak to naśle ich właśnie tam, ale mogli uciec i o wszystkim
poinformować swojego szefa i chyba właśnie tak było skoro zadzwonili, ale
spokojnie, oni siedzą już za kratkami.
- Myślisz, że ja też pójdę do więzienia?
- Co? Nie… Przecież tylko się broniłaś, a zresztą nie
myśl już o tym.
- To nie takie łatwe.
- Pomyśl lepiej o naszym ślubie.
Wiem, że miał być bez happy endu, ale nie mogłabym go skończyć w ten sposób. Yolloo mam nadzieję, że się za to nie pogniewasz. Ogólnie to miałam trochę inny pomysł, ale wyszło jak wyszło, nic specjalnego, ale mam nadzieję, że nie jest jakoś tragicznie. Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Nie miałam pomysłów. To do następnego scenariusza i trzymajcie się jakoś...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz