4.09.2014

Yoseob - To jednak nie był tylko głupi żart...

Na wstępnie chciałam tylko napisać, że jest mi strasznie przykro przez to co stało się z Ladies' Code. Może nie byłam ich wielką fanką, ale ogólnie zespół lubiłam. Mam nadzieję, że rodziny EunBi i RiSe jakoś dadzą sobie radę z tą tragedią... Nie chcę się rozpisywać na ten temat, bo tak naprawdę nie wiem co mam o tym napisać. To naprawdę straszne... Oby reszta zespołu jakoś z tego wyszła. EunBi i RiSe są teraz w lepszym miejscu[*]
Od razu mówię, że scenariusz nie jest wesoły, bo taki miał być. Zresztą wątpię, że mogłabym napisać teraz coś wesołego. Więc może niektórzy lepiej niech na razie nie czytają... Tak tylko chciałam ostrzec.

Scenariusz dla Yolloo.



 Spojrzałam smętnie przez okno. Pogoda była straszna. Niebo przesłaniały ciemne chmury,z których padał deszcz. Duże, ciężkie krople bębniły o parapet. Westchnęłam ciężko i odwróciłam wzrok od szyby.  Podeszłam do kanapy, na której spał Yoseob i usiadłam na jej brzegu. Wbiłam wzrok w podłogę. Oparłam łokcie na kolanach, a brodę na dłoniach. Czekałam aż mój narzeczony się obudzi. Po chwili wyprostowałam się i na niego spojrzałam. Był taki spokojny gdy spał. Ostatnio z byle powodu bardzo szybko się denerwował, niszczyło to nasze niegdyś znakomite relacje.
Na samo wspomnienie naszych kłótni miałam łzy w oczach. On naprawdę się zmienił i niestety nie na lepsze.
 Godzinę później piłam herbatę w kuchni, gdy nagle Yoseob wszedł do pomieszczenia. Nawet nie słyszałam kiedy wstał. Minął mnie bez słowa, wyjął kubek z szafki i włączył ekspres do kawy. Oparł się o blat unikając mojego wzroku. Ta nieustanna cisza panująca między nami już od jakiegoś czasu mnie dobijała. Pragnęłam ją przerwać.
- Kochanie, może wieczorem gdzieś pójdziemy? – Zapytał tak spokojnie jak tylko potrafiłam.
- Pada. Chyba nie chcesz zmoknąć. – Powiedział to całkowicie beznamiętnie.
- To może obejrzymy jakiś film?
- Nie mam ochoty nic oglądać.
- Dlaczego?
- Bo mam już plany.
- Jakie?
- Wychodzę z kumplami do baru.
- Przecież sam mówiłeś, że pada. – Odparłam zirytowana.
- Nie boję się zmoknąć.
Miałam ochotę powiedzieć, że ja też nie, ale wiedziałam, że to i tak niczego nie zmieni. Szkoda słów. Nie potrafiłam się z nim dogadać. Zastanawiałam się czy wina leży po mojej stronie, ale wydawało mi się, że nie.
 Wypił kawę i wyszedł z mieszkania zostawiając mnie samą. Nawet nie wiem, który to już raz. Przez moją głowę przemknęła myśl, że może on mnie zdradza, ale szybko ją od siebie oddaliłam. Nie był taki, nie zrobiłby mi tego. Kiedyś nie, ale teraz? Jaką mogłam mieć pewność, że był wobec mnie uczciwy? Żadną i w tym problem. Kiedyś powiedziałabym, że ufam mu bezgranicznie, ale na dzień dzisiejszy sytuacja wyglądała inaczej. O wiele inaczej. Przypomniałam sobie dzień, w którym mi się oświadczył. Wydawało mi się, że od tej cudownej chwili minęła cała wieczność.  Poczułam ukłucie w sercu, a po moich policzkach spłynęły łzy. Wycierałam je, ale one nadal uparcie płynęły. Pociągnęłam nosem. Nie mogłam uwierzyć, że stał się zupełnie innym człowiekiem i to bez konkretnego powodu. Kompletnie mnie ignorował. Byłam mu niepotrzebna, więc chyba bezsensowne męczenie się ze sobą nie było nic warte. Wszystko to wiedziałam, a mimo to nie umiałam go zostawić. Nie chciałam zostać sama. Może po prostu się do niego przyzwyczaiłam, a może naprawdę bardzo go kochałam i byłam gotowa cierpieć za tę miłość. Po głębszym zastanowieniu obie opcje były niepokojące. Jeśli to przyzwyczajenie to po prostu spróbowałabym się odzwyczaić, ale jeśli to ta druga wersja to powinnam uważać, bo ten związek mógł stać się toksycznym. Może już się takim stał, a ja tego nie spostrzegłam. Może, a może nie. Szczerze mówiąc ciężko to stwierdzić.
 Wrócił parę minut po pierwszej. Martwiłam się, bo kiedy wychodził na tak długo to zawsze dzwonił, żeby mnie o tym poinformować. Tym razem nawet nie raczył odebrać telefonu. Próbował przemknąć obok mnie nie zauważony, ale ciężko było go nie usłyszeć siedząc w całkowitej ciszy tylko z książką.
- Cześć. – Rzuciłam zimno.
- Nie śpisz? – Zapytał wyraźnie zdziwiony.
- Jak widać nie.
Wstałam i skierowałam się w jego stronę, a on wtedy cofnął się w głąb korytarza, w mrok. Prawie jakby się mnie bał albo jakby miał coś do ukrycia. Przyspieszyłam kroku. Zapaliłam światło, a on w tym samym momencie zamknął się w łazience.
- Yoseob, wszystko w porządku?
- Tak, jest okay.
- To otwórz.
- Aniyo (nie).
Chwyciłam za klamkę i weszłam do pomieszczenia. Z jego miny wywnioskowałam, że żałował iż nie zamknął drzwi na klucz. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego. Byłam niemal pewna, że wyczuję od niego damskie perfumy albo, że na kołnierzyku jego koszuli znajdę ślady szminki, ale zamiast tego zobaczyłam podbite oko i krew – najprawdopodobniej z nosa – na białej koszuli. Na kilka sekund odebrało mi mowę. Wyglądało na to, że z kimś się pobił. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie.
- Co ci się stało?
- To nic takiego. Nawet nie boli. – Odpowiedział nadzwyczaj spokojnie.
- Kto ci to zrobił? – Pytałam nadal zszokowana.
- Nie znam ich, naprawdę.
- Ale…
- Nie przejmuj się tym.
Zbliżył się do mnie, chwycił moją twarz w dłonie i pocałował. Dawno nie zrobił nic tak czułego i szczerego. Dobrze, że nie wiedział o co go podejrzewałam. Przytuliłam się do niego. Nigdy w nikogo ramionach nie czułam się tak bezpiecznie jak w tych. Ostatnio rzadko miałam okazję czuć się tak jak teraz. Całym sercem wierzyłam, że między nami będzie jeszcze tak dobrze jak kiedyś.
- Dlaczego ktoś ci to zrobił?
- Nie wiem. To był zwykły napad.
- Okradli cię?
- Chcieli, ale przechodził jakiś mężczyzna i uciekli.
- Byłeś w szpitalu? – Mocniej się w niego wtuliłam, ale poczułam, ze zesztywniał, więc się odsunęłam. – Coś jeszcze cię boli, prawda?
- Nie, oczywiście, że nie. – Mówił mi to prosto w oczy, a ja wiedziałam, że kłamał.
Podciągnęłam jego koszulkę. Na żebrach widniało parę fioletowych siniaków.
- Byłeś w szpitalu? – Zapytałam ponownie jeszcze bardziej zmartwiona.
- Nie, to nic takiego, już ci mówiłem.
Delikatnie dotknęłam jednego z krwiaków, a chłopak cicho jęknął z bólu.
- Musisz iść do lekarza. Możliwe, że są złamane.
- Co? Aż tak źle to raczej nie jest.
- Może i nie, ale byłabym spokojniejsza gdybyś jednak udał się z tym do specjalisty.
- Jutro pójdę. – Powiedział po chwili zastanowienia.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
 Staliśmy przez jakiś czas w ciszy i patrzyliśmy sobie w oczy. Niby tak niewiele , ale jeśli chodzi o ukochaną osobę to i tak dużo. Szczególnie, że ostatnio byliśmy od siebie jakby odcięci. Byłam ciekawa czy on też choć trochę cieszył się z tej rozmowy.
- Idę spać. – Wymamrotałam sennym głosem.
- Dobranoc, Skarbie. Ja jeszcze trochę posiedzę.
- Arasso(dobrze, zgoda).
Odwróciłam się i poszłam do sypialni. Cały czas zastanawiałam się czy ten napad to prawda czy kolejne kłamstwo.
 Gdy rano się obudziłam mojego narzeczonego już nie było. Pewnie poszedł do pracy, o ile jeszcze miał pracę. Zrobiłam sobie śniadanie i usiadłam przy stole. Gdy zjadłam wzięłam do ręki telefon i napisałam wiadomość do Yoseob’a, żeby pamiętał o odwiedzeniu lekarza, choć wiedziałam, że i tak jej nie odczyta. W pracy zawsze miał wyłączoną komórkę i najczęściej włączał ją dopiero po powrocie do domu. Nie lubiłam tego, ponieważ jakby coś się stało to nawet nie mogłabym się z nim skontaktować. Ale to normalne, przecież był zajęty.
 Wrócił do mieszkania nawet o normalnej porze.
- Cześć.  Jak ci minął dzień? – Zapytał chyba tylko po to by uśpić moją czujność.
- Dobrze. Zrobiłeś to co mi obiecałeś?
- Jeszcze nie.
- Przecież obiecałeś… - Powiedziałam z wyrzutem.
- Przebiorę się i pojadę. Nadal uważam, że to niepotrzebne, ale skoro tak ci na tym zależy to pojadę.
- A może ty się kogoś boisz, co? – Spytałam niespodziewanie.
- Nie. Skąd ta myśl?
- Boisz się dlatego nie chcesz iść do lekarza.
- Masz rację, wiesz. Mam na karku bandę zbirów, którzy tylko czyhają na moje życie. – Odparł sarkastycznym tonem.
Przyjrzałam mu się podejrzliwie. Nigdy nie uwierzyłabym w coś takiego.
- No dobrze, przepraszam. Po prostu się martwię. – Wbiłam wzrok w podłogę.
- Nie przepraszaj. To nie twoja wina. Idę się przebrać.
 Gdy odszedł westchnęłam  i obiecałam sobie, że przestanę o tym wszystkim myśleć. Uwierzę w napad i skończę ten temat. Zamierzałam się tego trzymać.
 Okazało się, że miałam racje. Yoseob miał złamane dwa żebra. Mówiłam mu, żeby poszedł na policję, ale nawet nie chciał o tym słyszeć. Ciągle powtarzał, że to tylko strata czasu. Funkcjonariusze zapiszą to w papierach i na tym się skończy. Przestałam drążyć ten temat.
 Następne dni mijały spokojnie i zaczęliśmy na nowo budować nasze relacje. Cieszyło mnie to i wydawało mi się, że mój ukochany też stał się pogodniejszy. Wszystko z każdą kolejną chwilą stawało się łatwiejsze. Nawet zaczęliśmy planować ślub. Powoli, ale zaczęliśmy. Znów miał dla mnie czas i znów pokazywał, że jestem dla niego najważniejszą osobą.
 I tak minął nam dobry miesiąc. Wszystko już było ustalone, wszystko łącznie z datą. Zostało nam tylko wysłanie zaproszeń i potwierdzenie liczby gości w lokalu. Czułam się prawie jak w bajce. Moje, a raczej nasze szczęście trwało do pewnego czwartku. Od tego dnia już nigdy nic nie miało być takie samo, nawet nie miało być podobne. Życie miało się ulotnić, oddech miał po raz ostatni z trudem wydobyć się z piersi by później na wieki w niej utknąć, a całe ciało miała zalać fala bólu. Podobno tak miało być, taki był zamysł, ale czy tak się stanie? Pytanie kogo to spotka. Mnie, jego, a może kogoś jeszcze innego?
 Czwartkowy wieczór, typowa pora na zjedzenie kolacji, z pozoru zwyczajny wieczór, ale tylko z pozoru. Usłyszałam pukanie to drzwi, więc to chyba logiczne, że poszłam je otworzyć. Zapomniałam spojrzeć przez wizjer i to chyba był największy błąd w moim życiu. Odkluczyłam, a później otworzyłam drzwi. Jedyne co zapamiętałam to to, że barczysty mężczyzna w kominiarce władował mi się do domu, szybko zaszedł mnie od tyłu i zanim zdążyłam krzyknąć przyłożył mi do ust i nosa jakąś szmatę. Szarpałam się rozpaczliwie, ale straciłam przytomność, a teraz siedziałam w tej norze.
 Otworzyłam oczy i zaczęłam się rozglądać. Niepotrzebnie, bo tam gdzie się znalazłam panował mrok. Czerń niezagłuszona żadnym promykiem światła. Siedziałam na krześle, poruszałam rękoma, ale miałam związane je za plecami, a na usta przyklejony duży kawał grubej taśmy klejącej, najprawdopodobniej szarej lub brązowej.  Zastanawiałam się dlaczego się tu znalazłam, przecież nie miałam bogatych rodziców, więc raczej nie chodziło o okup. Przypomniały mi się słowa Yoseob’a gdy uparcie wypytywałam czy czegoś się boi. Wtedy odpowiedział mi sarkastycznie, ale to mogła być prawda. Jednak miałam nadzieję, że to tylko głupi żart jego kolegów. Chciałam w to wierzyć, ale jak pomyślałam o szybkości działania tego mężczyzny to jakoś moje nadzieje jeszcze bardziej zmalały. Nagle w kącie, który wydawał się bardzo odległy, zobaczyłam światło i zobaczyłam sylwetkę jakiegoś człowieka, raczej płci przeciwnej. Chyba jednak wolałam siedzieć w ciemności i po prostu oczekiwać na pomoc, której nadejście było bardzo wątpliwe, niż wiedzieć dlaczego tu jestem, co mnie czeka i czuć chwytające za gardło, dławiące przerażenie.
 Nie miałam pewności czy mężczyzna stał przodem do mnie, ale przypuszczałam, że tak. Po chwili mocniej uchylił drzwi, a przez to światło dosięgnęło mojej twarzy. Zastanawiałam się czy udało mu się wyczytać z moich oczu jak bardzo się bałam. Zgadywałam, że tak.  Bez żadnego słowa odszedł zabierając przy tym moje światło. Wokół znów panował mrok, w którym wszystko było takie samo, bo tak naprawdę niczego w nim nie było.  Jedyne czego teraz chciałam to zobaczyć swojego narzeczonego i powiedzieć mu, że kocham go tak samo mocno jak na samym początku. Być może to byłoby nasze ostatnie spotkanie. Odrzuciłam tę myśl w kąt mojego umysłu, bo nie potrafiłam całkowicie jej wymazać.
 Ciekawe ile tu wytrzymam, raczej niezbyt długo. Nagle do moich uszu dobiegło ciche popiskiwanie. Prawie podskoczyłam na krześle. Ponownie zaczęłam się wiercić i próbowałam się uwolnić. Niestety to na nic. Poddałam się, bo tylko niepotrzebnie raniłam sobie nadgarstki i kostki.
 Nie wiem ile czasu minęło, nie wiem czy spałam. W końcu nastąpił jakiś przełom, niestety nie taki jakiego pragnęłam. Do pomieszczenia weszło paru typków w kominiarkach. Widziałam ich, bo zapalili światło. Szybko je zgasili i włączyli latarki. Pięć przeraźliwie białych promieni skierowanych na mnie raniło moje oczy. Musiałam je zmrużyć. Wcześniej zauważyłam, że jedne z nich niósł kamerę. Podeszli do mnie spokojnie, można powiedzieć, że na luzie. Dwóch stanęło obok, dwóch naprzeciwko, w tym ten z kamerą. Ten drugi przestawił latarkę na inny tryb, a dzięki temu było widać mnie i dwóch zbirów. Jednego gościa brakowało, gdzieś zniknął. Nagle poczułam lodowaty dotyk ostrza no mojej szyi.
- A teraz będziesz grzecznie siedzieć, bo inaczej będę musiał tego użyć. – Trochę mocniej przycisnął nóż do mojej skóry.
 Teraz już nikogo nie brakowało. Dwóch z boku, dwóch z przodu i jeden za plecami. Domyśliłam się co chcieli zrobić. Nagrali film, w którym grozili, że jeśli Yoseob nie zjawi się o umówionym czasie, w podanym miejscu odzyska mnie… w kawałkach. Yoseob, ale co on ma z nimi wspólnego? Najbardziej w pamięć zapadły mi dwa zdania: „Mówiliśmy ci, żebyś uważał na swoją panienkę. Jeśli się nie zjawisz, będę musiał ją pokroić, to samo stanie się jeśli zawiadomisz gliny.” Ostrzegali go więc musiał ich znać.
 Ostrze odsunęło się od mojej szyi i nagle, niby przypadkiem musnęło mój prawy policzek. Czułam jak ciepły strużek krwi zaczyna spływać w dół, niektóre krople kończyły swoje istnienie spadając z brody, a niektóre wędrowały jeszcze po szyi. Paląca rana na pewno postara się, żebym nie straciła świadomości. Później mężczyźni wyszli zostawiając mnie w mroku. Wydawało mi się, że słyszę ten ukochany głos dobiegający gdzieś z oddali. Kazał mi nie zasypiać, ale moje powieki i tak nieubłaganie opadały. Tak naprawdę to nie słyszałam niczego, to był tylko wytwór mojej wyobraźni. Powoli zapadałam w błogi sen. Nadchodził spokój, który być może miał stać się wiecznym.
 Chłodna woda dotykała naszych stóp, a z nieba lał się żar.Było tak gorąco, że można było się rozpłynąć, szczególnie u boku tak czarującego towarzysza. Opierałam głowę na jego ramieniu, a on obejmował mnie w tali. Podmuch wiatru bawił się kosmykami moich włosów. Dla mnie ta cudowna chwila mogła trwać wiecznie. Zamknęłam oczy.
-____… - chłopak czule wyszeptał moje imię.
- Ne(tak)? – Zapytałam również cicho, ale nie szeptem.
- Nic, nic. Sprawdzałem czy śpisz.
Wyprostowałam się, żeby po chwili położyć się na piasku. Zmrużyłam oczy, bo niebo było bezcmurne, a słońce świeciło dziś nadzwyczaj intensywnie. Odetchnęłam głęboko. Wsłuchiwałam się w szum fal. Poczułam dotyk jego ust na mojej szyi. Zaśmiałam się głośno.
- Yoseob, przestań. – Powiedziałam nadal się śmiejąc.
Położył się obok mnie. Przekręciłam się na bok, żeby móc na niego spojrzeć. Uśmiechał się szeroko., można powiedzieć, że od ucha do ucha.
- Nadal nie powiedziałeś mi z jakiego powodu tu przyjechaliśmy.
- Czy musi być jakiś powód, żeby pojechać na wakacje?
- Nie, chyba nie. – Odpowiedziałam po chwili.
- No właśnie.
Położyłam się z powrotem, a głowę oparłam na jego klatce piersiowej.
- ____, wiesz, że cię kocham, prawda? – Zapytał nieśmiało.
- Tak, wiem. Ja ciebie też kocham.
- Nie sądzisz, że moglibyśmy przenieść nasz związek na inny poziom?
Z wrażenia, aż musiałam wstać. Przez chwilę miałam ochotę uciec.
- Co masz na myśli? – Zapytałam niemal niesłyszalnie.
Chłopak uklęknął i wyjął z kieszeni małe pudełeczko, otworzył je, a wtedy moim oczom ukazał się śliczny pierścionek.
- Wyjdziesz za mnie? – Spytał prawie łamiącym się głosem.
Już miałam wzruszona odpowiedzieć „Tak wyjdę za ciebie. To chyba najlepszy dzień w moim życiu.” gdy nagle poczułam mocne uderzenie w ramię, a obraz zaczął się rozmazywać.
 I znów byłam w tej dziurze. To jednak najgorszy dzień w moim życiu.
- Pobudka śpiąca królewno. Zobaczymy czy twój książę na białym koniu się zjawi. – Oznajmił ostrym, drażniącym uszu tonem, któryś z porywaczy.
 Jeszcze ani razu nie widziałam żadnego z nich bez kominiarki, ale to dobrze. Być może chcieli mnie wypuścić. Próbowałam trzymać się tej myśli. Pewności nie mam żadnej, ale nadzieję owszem. Najgorsza była świadomość, że nie mogłam nic zrobić. Nawet nie mogłam krzyczeć. Nie miałam jak wyładować swojej energii, która jednak jeszcze tkwiła wewnątrz mnie, Schowana głęboko, ale tkwiła. Może i byłam wrażliwą osobą, ale w sytuacjach kryzysowych potrafiłam całkowicie się zmienić, zmienić się w osobę bezwzględną i potrafiącą walczyć o swoje bezpieczeństwo i bezpieczeństwo najbliższych. Nie miałam najmniejszych wątpliwości, że gdyby to życie Yoseob’a było w jakiś sposób zagrożone, a mogłabym go uratować albo chociaż spróbować to zrobić to spróbowałabym, ale nie wymagałam tego od niego. Nie chciałam żyć bez niego dlatego tak uparcie, a czasem nawet ślepo walczyłam o nasz związek. Nie poradziłabym sobie sama ze sobą, nie potrafiłam żyć sama, a z nikim innym nie chciałam. On był dla mnie całym światem i nie wybaczyłabym sobie jeśli przeze mnie coś by mu się stało. Najbardziej jednak bałam się, że nie zdążę mu tego powiedzieć.
 Znów zaczęłam się wiercić. Przypuszczałam, że raczej długo już tu nie pozostanę. Nie pamiętam kiedy w ogóle coś jadłam, ostatnio jak byłam w domu. Co do picia to od czasu do czasu dawali mi wodę przez słomkę, w taśmie klejącej była malutka dziurka, dzięki której mogłam pić właśnie w ten sposób. Ile można wytrzymać bez jedzenia? Gdzieś czytałam, że nawet osiem tygodniu, ale to wtedy gdy ktoś jest dobrze nawodniony, a ja przypuszczałam, że może dają mi pić raz dziennie.To i tak zależy od osoby.  Zresztą wątpiłam, żeby trzymali mnie tu tyle czasu, bo nawet dla nich mogłoby to okazać się niebezpieczne. Raczej chcieli się mnie pozbyć jak najszybciej. Już i tak czułam się zmęczona i osłabiona, a to dopiero dwa z objawów braku pożywienia w organizmie. Zauważyłam też, że czasami brakuje mi śliny, czyli raczej byłam odwodniona. To wszystko nie wyglądało dobrze, ale nie powinnam o tym myśleć, bo to w niczym mi nie pomagało.
Wierciłam się, ale nadal nie przynosiło to żadnego skutku. Powinnam pomyśleć jak się wydostać, a nie tracić siły. Najlepiej byłoby cofnąć czas, ale tak się nie da. Życie toczy się dalej i nie ma powrotu do przeszłości.  Przestałam w ogóle się ruszać, a wtedy usłyszałam jakieś szmery. Wydawało mi się, że ktoś z kimś rozmawia, ale to znowu mógł być wytwór mojej wyobraźni. Mógł nim być, ale nie był.
- PRZYNIOSŁEM TO CO CHCIELIŚCIE, A TERAZ POWIEDŹCIE MI GDZIE ONA JEST!
Moje serce momentalnie znalazło się w gardle, a po policzkach spłynęły łzy. Nie powinnam płakać, to działało na moją niekorzyść, ale co innego mogłam zrobić gdy mój narzeczony znajdował się tak blisko mnie, a jednak tak daleko? Wpadłam może nie na błyskotliwy, ale jakiś pomysł. Postanowiłam, że przewrócę się razem z krzesłem, a pomieszczenie prawdopodobnie jest puste, więc powinnam narobić trochę hałasu, a echo mi w tym pomoże. Rozhuśtanie się i obalenie zajęło mi dłuższą chwilę, ale uzyskałam pożądany efekt. Zaledwie po paru sekundach, które dla mnie były wiecznością, drzwi otworzyły się z hukiem. Przez łzy nie widziałam zbyt dokładnie, ale wiedziałam, że to Yoseob. Podszedł do mnie bardzo szybko. Co ja gadam, podbiegł. Rozwiązał mi ręce, nogi i odkleił taśmę klejącą.
- Tak bardzo mi przykro. Nie chciałem, żeby do tego doszło. – Mówił cicho prawie bezgłośnie, ale i tak zrozumiałam, że on też płacze.
Wziął mnie na ręce. Czułam się strasznie. Nogi i ręce całkowicie mi zdrętwiały, a nawet najmniejszy ruch sprawiał mi ból. Pocieszające było to, że nie musiałam iść o własnych siłach. Ten koszmar już się skończył, teraz będzie dobrze. Wyjdziemy stąd i dalej będziemy żyć jakby nigdy nic się nie stało, długo i szczęśliwie. Jakaż ja byłam naiwna… Naiwna jak pięciolatka.
 Szedł ostrożnie, ale szybko. Mocno przyciskał mnie do siebie. W końcu wyszliśmy z tego mrocznego pomieszczenia. Moja głowa kiwała się nieznacznie. Przeszliśmy obok wszystkich bandytów, wydawało mi się, że było ich pięciu, a nie czterech, ale to nie ważne. Ostatni pociągnął Yoseob’a za ramię, a ja poczułam jak mięśnie mojego ukochanego się napinają.
- I żebyś następnym razem nie próbował robić żadnych numerów, bo nie będziemy już tak delikatni.
Wszystkie te słowa słyszałam jakby zza mgły.
- To są sprawy między tobą, a mną. Nie powinieneś wciągać do nich mojej rodziny. – Mówił twardym i stanowczym tonem, którego nigdy wcześniej u niego nie słyszałam.
- Bo co mi zrobisz chłopaczku? – Zapytał tamten drwiącym głosem.
- Nie prowokuj mnie. Oddałem ci to co chciałeś, więc zostaw nas w spokoju.
- Myślisz, że możesz tak szybko z nami skończyć, co? Z tego biznesu nie tak łatwo się wyplątać.
- Może i nie łatwo, ale nie chcę tak dłużej.
Odwrócił się od tego gościa i ruszył do wyjścia. Tak naprawdę to nie zapamiętałam żadnych szczegółów tego wydarzenia. Żadnych oprócz jednego,oprócz tego przeraźliwego huku, który prawie rozsadził moją głowę, a dokładniej to zdruzgotał, któreś z moich żeber. Fala bólu nadeszła dopiero po paru setnych sekundy, ale dla mnie wydawały się one przynajmniej minutami, na początku byłam zszokowana hałasem. Gdy zaczęłam odczuwać rwący ból znów ogłuszył mnie dźwięk wystrzału, tym razem dochodzący zza pleców. Ciężko mi się oddychało. Myślałam, że nie będę wstanie ponownie wypuścić powietrza z płuc, albo, że nie będę mogła go nabrać. Gdy powoli odpływałam, nagle Yoseob z wrzaskiem padł na kolana, ale nadal przyciskał mnie do siebie. Co było dalej… nie pamiętam.
 Obudziłam się mając nadzieję, że to wszystko było tylko koszmarem. Ale trudności w oddychaniu pozostały, a ból nadal im towarzyszył. Otworzyłam oczy, ale nie byłam pewna czy to zrobiłam, bo nadal tonęłam w ciemności. Nie siedziałam, leżałam. Myślałam, że jak wstanę to będę mogła uciec. Podniosłam się z trudem, a wtedy poczułam, że do jednej kostki mam przymocowany zimny łańcuch. Szarpnęłam nogą, ale przez to się przewróciłam. Nie miałam siły by krzyczeć. Do pomieszczenia wdarło się światło.
- No dzieciarnia wstawać.
Znów ten przeklęty bandzior. W całym pomieszczeniu zrobiło się jasno. Miałam rację, że było puste. Tam gdzie siedziałam wcześniej ja, siedział teraz Yoseob. Był ranny, ale starał się uwolnić.
- Mówiliśmy ci, że oszukiwanie nas jest niebezpieczne.
- Nie oszukałem was. – Mówił przez zaciśnięte zęby.
- Gdzie reszta towaru?
- Zamknij się. Nie jestem wam nic winien.
- Zamknij się? Tak to się odzywaj do swoich znajomych, a nie do mnie. Mam rozumieć, że twoja panienka nie wie skąd masz tyle kasy?
Nie odpowiedział, ale nie musiał, żebym zrozumiała. Zrozumiałam, ale nie mogłam uwierzyć. Nie potrafiłam sobie wyobrazić Yoseob’a z narkotykami, a tym bardziej handlującego tym świństwem.
- Chyba trochę zostawiłeś dla siebie, co?
- Nie, oddałem wszystko.
- Przestań ściemniać, bo źle skończysz. Mów gdzie jest ten towar. – Mężczyzna zaczął tracić cierpliwość.
- Nie wiem gdzie jest…
- Co? Nie wiesz? Jesteś pewien? Lepiej jeszcze raz pomyśl. Pamiętaj, że nie jesteś tu sam.
Oboje spojrzeli w moją stronę, ale na twarz porywacza nawet nie miałam zamiaru spoglądąć, bo i tak była zamaskowana. Wolałam po raz ostatni upajać się widokiem mojego ukochanego, który nie był już tak pewny siebie.
- Dobrze, powiem gdzie jest reszta, ale pod warunkiem, że ją wypuścicie…
- Ty chcesz nam dyktować warunki?
- Po co wam ona? Możecie ją wypuścić, a ja was zaprowadzę do tego miejsca.
- Nie ma mowy. Ona się nam przyda, żeby cię zmobilizować.
 Yoseob znów spojrzał na mnie. Pragnęłam znaleźć się bliżej niego i skryć się w jego ramionach. Nie rozumiałam, dlaczego nie chciał powiedzieć gdzie ukrył te narkotyki. Czy według niego one były ważniejsze od życia nas obojga? Czy były ważniejsze? Mogłam zapytać, ale tego nie zrobiłam.
  Po dłuższej chwili wyjawił kryjówkę, a ten bandzior wysłał tam pozostałą czwórkę ludzi. Zostaliśmy z nim sami. Nagle zachciało mi się kaszleć i nie byłoby w tym nic podejrzanego gdybym nie była ran i gdybym nie czuła metalicznego posmaku w buzi. Nie kaszlałam normalnie, kaszlałam krwią. Ile czasu mi zostało? Odłamki kości musiały w jakiś sposób dostać się do dróg oddechowych…  Starałam się oddychać płytko.
- Proszę wypuść ją. Musi jechać do szpitala.
- Spokojnie. Jeśli powiedziałeś prawdę to niedługo oboje stąd wyjdziecie.
- Ale wtedy może być już za późno…
- Trzeba było myśleć o tym wcześniej. – Powiedział tamten kompletnie wyluzowany.
- To chociaż mnie rozwiąż, żebym mógł obok niej usiąść. Z kulą w nodze i tak nie ucieknę.
Porywacz i najprawdopodobniej diler zastanowił się.
- Niech ci będzie.
Najpierw uwolnił jego kostki, a dopiero później dłonie. Yoseob podniósł się z większym trudem niż to wymagało. Wiedziałam, że coś kombinuje. Zbyt dobrze go znałam, żeby tego nie wiedzieć. Znałam go tak dobrze, a nie wiedziałam, że był zamieszany w ciemne interesy. Odwrócił się i skierował w moją stronę. Zauważyłam, że zbir wyjął spluwę, Yoseob też to zauważył. Nadal szedł w moją stronę kuśtykając. Bandyta najwidoczniej go nie doceniał, bo trzymał pistolet luźno w jednej dłoni, nawet nie miał palca na spuście. Chłopak nagle wytrącił mu broń z ręki i z całej siły uderzył go w brzuch, a tamten zgiął się w pół. Spluwa wylądowała pod moimi nogami. Była blisko, a jednak daleko. Słyszałam jakieś krzyki, ale nie mogłam ich zrozumieć. Połowa mnie bujała gdzieś w obłokach, a druga nie mogła odpłynąć przez poziom adrenaliny we krwi. Dostrzegłam jedynie, że ten bandzior wyjął nóż i, że to narzędzie było niebezpiecznie blisko mojego narzeczonego. To wszystko działo się tak szybko, że nawet nie wiem kiedy wstałam i wzięłam pistolet do ręki. W tej chwili nie czułam kompletnie niczego, byłam jak w transie. Zacisnęłam palec na spuście, a wtedy broń wystrzeliła. Czyli była odbezpieczona, był gotowy na taką sytuacje, ale nas zlekceważył i to był jego błąd. Zaczęło kręcić mi się w głowie, a gdy zrozumiałam co zrobiłam nagle powróciły do mnie wszystkie zmysły. Zobaczyłam kałużę krwi i leżącego na ziemi porywacza, a obok leżał Yoseob całkowicie oszołomiony i zszokowany. Moje nogi zrobiły się jak z waty, ale nie upadłam. Upuściłam pistolet, który spadł na ziemię z głuchym trzaskiem.  Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka telefonicznego, obudził nas oboje. Chłopak wstał i podszedł do mnie. Spojrzałam na swoje dłonie, a po chwili ukryłam w nich twarz.
- Czy… Czy ja go zabiłam? – Zapytałam szlochając, choć to zadawało mi jeszcze większy ból.
- To nieważne. Uratowałaś nas. – Powiedział biorąc mnie na ręce. – Musimy stąd spadać.
- Ale ja go naprawdę zabiłam. – Cały czas byłam zszokowana swoim czynem.
- Gdybyś tego nie zrobiła to on zabiłby nas. – Odparł rozbity.
- Skąd wiesz? Może by nas wypuścił.
- Wiesz, że nie. W dodatku nie podałem im prawdziwej kryjówki, bo nie mogłem.
- Dlaczego? – Szeptałam.
- Później ci wyjaśnię. Musisz szybko znaleźć się w szpitalu.
 Wyszliśmy z tego budynku, a raczej on mnie wyniósł. Świeże powietrze mnie orzeźwiło. Odstawił mnie na ziemię, ale cały czas opierałam się o niego ramieniem. Z telefonu tego gościa zadzwonił po karatkę. Zapytałam dlaczego nie dzwoni na policję, powiedział, że nie musi, bo oni już wiedzą. Uznał, że później mi to wyjaśni. Później przyjechała karetka, a ja oprócz słów ratownika  Niech Pani nie zasypia. Proszę nie zamykać oczu.” nie pamiętałam nic więcej, a to dlatego, bo zasnęłam. Obudziłam się następnego dnia w szpitalu.
- Jak się czujesz? – Zapytał zatroskany nim uświadomiłam sobie, że to jednak nie był głupi żart jego kolegów i to wszystko wydarzyło się naprawdę.
- Źle…
- Zawołam doktora.
Wyszedł z sali. Lekarz zjawił się niemal natychmiast. Leżałam tam parę dni, a później leżałam w domu. Yoseob cały czas był przy mnie. Uznałam, że już mogę zapytać.
- Dlaczego ty to robiłeś?
- Co robiłem? – Spytał zdziwiony.
- Dlaczego ty… No wiesz. Handlowałeś narkotykami…
Zaśmiał się cicho.
- To nie jest śmieszne. Mówię całkiem poważnie.
- Nie handlowałem nimi. Chyba, że pomoc policji i donoszenie im uważasz za handlowanie.
- Nie rozumiem. – Powiedziałam skołowana.
- Bo ja kiedyś zgodziłem się na przemyt narkotyków i miałem je sprzedać, ale gdy pomyślałem co może stać się komuś gdy je przedawkuje to od razu chciałem zrezygnować, ale nie było odwrotu. Poszedłem na policje i przekazałem im informacje. Szczegółowo mnie przesłuchali i z nimi współpracowałem, bo obiecali mi pomoc.
- Czyli jesteś czysty? Nic nie przeskrobałeś?
- Nie. Oczywiście, że nie. Nie podałem tym porywaczom prawdziwego miejsca ukrycia narkotyków, bo przecież nie mogłem im powiedzieć, że są na komisariacie, zresztą już wcześniej ustaliłem z policjantami, że jakby coś poszło nie tak to naśle ich właśnie tam, ale mogli uciec i o wszystkim poinformować swojego szefa i chyba właśnie tak było skoro zadzwonili, ale spokojnie, oni siedzą już za kratkami.
- Myślisz, że ja też pójdę do więzienia?
- Co? Nie… Przecież tylko się broniłaś, a zresztą nie myśl już o tym.
- To nie takie łatwe.
- Pomyśl lepiej o naszym ślubie.

Wiem, że miał być bez happy endu, ale nie mogłabym go skończyć w ten sposób. Yolloo mam nadzieję, że się za to nie pogniewasz. Ogólnie to miałam trochę inny pomysł, ale wyszło jak wyszło, nic specjalnego, ale mam nadzieję, że nie jest jakoś tragicznie. Przepraszam, że tak długo nic nie dodawałam. Nie miałam pomysłów. To do następnego scenariusza i trzymajcie się jakoś...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz