19.03.2015

N - Pamiętasz, jak się poznaliśmy?


Scenariusz dla Łucji YomiYu Yuuki.

- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? – zapytał, odgarniając czarną grzywkę z czoła.
Spojrzałam na niego rozbawiona.
- Jak mogłabym zapomnieć?
Posmutniał na moment, ale zaraz się rozchmurzył. Zamachał lekko naszymi splecionymi dłońmi. Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że jego skóra zawsze jest chłodna. Chłopak cicho westchnął.
- Coś się stało?
- Nie, po prostu wiem jaka pamięć jest ulotna, dlatego wolałem zapytać. – Kąciki jego ust nieznacznie się podniosły.
Szliśmy powoli chodnikiem, zostawiając za sobą coraz więcej ławek i drzew. Wychodziliśmy z zielonego parku na szarą ulicę. Jednak taka zmiana była prawie niezauważalna, gdy byliśmy razem. Z nim wszystko wydawało się być kolorowe i radosne. Zwykła chwila, a jednak tak ważna. Tak ważna dla mnie i szczerze wierzyłam, że dla niego również. Znaliśmy się już od pół roku i już przynajmniej od miesiąca miałam nadzieję, że nie nasza znajomość nie skończy się na przyjaźni.

- To zabawne, że jedno zdanie może zmienić całe życie- rzucił bardziej w przestrzeń niż do mnie. – Gdybyś wtedy nie zapytała mnie o drogę do… dokąd ty szłaś? – zapytał cicho, jakby wstydził się, że mu to umknęło.
- Szłam do koleżanki, która zmieniła adres.
- Faktycznie. Gdybyś mnie nie zapytała, to nigdy bym cię nie odnalazł.
Powiedział to z taką czułością, że prawie ugięły się pode mną nogi. Musiałam się w końcu ogarnąć. Z jednej strony chciałam, żebyśmy przeszli na wyższy poziom, ale z drugiej zaś strony nie miałam odwagi powiedzieć mu, co do niego czuję i tu nawet nie chodzi o stereotyp, że to chłopak powinien wykonać ten pierwszy krok. Może dzisiaj?
 Rozmawialiśmy przez całą drogę do jego domu. Byłam tam zaledwie parę razy. Najczęściej spotykaliśmy się na mieście albo u mnie, ale w moim mieszkaniu też rzadko, bo zawsze rodzice „przez przypadek” do nas zaglądali. Chyba powinnam się już wyprowadzić. Zawsze tylko przypadki… Czasami mam wrażenie, że całym moim życiem kierują przypadki. Szczególnie, gdy pytam rodziców o moje dzieciństwo. Kilka razy powiedzieli coś, co zupełnie nie zgadzało się z ich wcześniejszymi wyznaniami i to za każdym razem mnie niepokoiło. Przypadkiem też poznałam Hakyeona, choć za pierwszym razem, gdy go zobaczyłam, przez krótki moment wydawało mi się, że już kiedyś się spotkaliśmy, ale to przecież całkiem możliwe. Mogłam kiedyś go gdzieś zobaczyć albo kogoś podobnego do niego.
 Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. To o programach telewizyjnych, o muzyce, o tańcu, o pogodzie, o życiu… Po prostu o wszystkim. Za każdym razem, gdy się na niego spojrzałam, albo się uśmiechał, albo robił głupie miny. Co by było gdybyśmy spotykali się codziennie? Co by było gdybyśmy bardziej się zaangażowali? Te myśli były nie na miejscu. Zaraz… miałam prawo zadawać sobie te pytania. Lubiłam go, nawet bardzo. Wydawało mi się, że on też mnie lubił, więc dlaczego by nie spróbować?
- Pójdę się czegoś napić – powiedziałam, wstając z kanapy.
- Poczekaj, przyniosę ci – odparł i przeszedł obok mnie, ale zaraz się cofnął. – Czego się napijesz?
- Naprawdę mogę iść sama… - odrzekłam i nawet ruszyłam w stronę kuchni, ale zatrzymał mnie w dość nietypowy sposób. Objął mnie w talii i przyciągnął bliżej siebie.
- Przecież powiedziałem, że pójdę. – Przybliżył trochę swoją twarz do mojej i widząc moją zaskoczoną minę, uśmiechnął się szeroko. – Zaraz wracam.
Odsunął się i wyszedł z pomieszczenia. Miałam ochotę krzyknąć za nim: „Zostawisz mnie tu teraz? Tak po prostu sobie pójdziesz?”, ale jednak ugryzłam się w język. Cholera, a już myślałam, że mnie pocałuje…  No przecież powinien to zrobić. Jego usta były zaledwie parę centymetrów od moich, a on jeszcze się uśmiechnął. Z westchnieniem usiadłam z powrotem na kanapie. Co chwilę spoglądałam na zegarek, który wydawał się tykać wolniej niż zwykle. W końcu chłopak wrócił ze szklanką w ręku. Podał mi ją spokojnie, a ja próbowałam udawać, że wtedy wcale nie liczyłam na coś więcej.
- Co to? – zapytałam tylko po to, aby jakoś na powrót zacząć rozmowę. Wiedziałam, co to jest.
- Mleko bananowe, nic innego nie mam w lodówce – odparł, wzruszając ramionami.
Tym razem nie usiadł na fotelu tylko na kanapie obok mnie. Dopiero po chwili zorientowałam się, że ciągle patrzę na jego usta. Natychmiast się zreflektowałam i spojrzałam mu w oczy.
- Dlaczego nic nie mówisz?
- Sam nie wiem… - odparł, prawą dłonią gładząc się po karku.
Był zestresowany, poznałam to po tym geście. Przechyliłam lekko głowę. W jego towarzystwie ciężko było zachować powagę. Przez to, że ciągle robił głupie miny, wybuchnęłam śmiechem, a on zrobił to samo. No,____, jak nie teraz to kiedy?
- Chyba cię kocham – powiedziałam opanowując śmiech.
Zamilkł natychmiast, a pomieszczenie wypełniło się głuchą ciszą. Przygryzłam dolną wargę i przeniosłam wzrok na podłogę. Kurcze, chyba mogłam jeszcze trochę poczekać…
- Hakyeon… - zaczęłam cicho, ale nie dokończyłam. Przecież nie mogłam powiedzieć, że rzuciłam to tak w żarcie. Nie uwierzyłby mi, sama sobie nie wierzyłam. Przeprosić też nie mogłam, bo za co niby? Miałam przepraszać za prawdę? To nie miałoby sensu.
- ____, nie rozumiesz – rzucił cicho.
- To mi wytłumacz o co chodzi, proszę – powiedziałam niemal bezdźwięcznie.
- Nie mogę cię kochać – odparł spokojnie, ale w jego głosie pobrzmiewał ból.
- Myślałam, że dobrze się dogadujemy. - Czułam jak po moich policzkach zaczynają spływać słone krople. – To moja wina? – zapytałam bardziej siebie niż jego.
- Co? Nie, to przeze mnie. ____, przepraszam… - zaczął, ale załamał mu się głos. Trzęsącymi się dłońmi starł z mojej twarzy łzy. Jego skóra tak jak zawsze była zimna.
- Wyjaśnij mi, dlaczego nie możesz. – Spojrzałam na niego błagalnie. Przywiązałam się do niego i myślałam, że to uczucie jest obustronne.
- To zbyt skomplikowane – rzucił, odwracając wzrok.
- Hakyeon, proszę…
Westchnął ciężko i cofnął ręce. Wstał i patrzył na mnie z góry.
- Nie możesz wiedzieć.
- Czego?
- Po prostu nie możesz.
Jego głos brzmiał trochę inaczej niż zwykle. Bardziej… ponuro? Nie wiem. Po chwili też wstałam i stanęłam na palcach. Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy i wszystko powiedział, ale przecież nie mogłam go do tego zmusić.
- Hakyeon…
Żadne z nas się nie ruszyło, ale światło nagle zgasło. Całkiem samo. Rozejrzałam się rozkojarzona. Czy ktoś przyszedł, a ja tego nie usłyszałam? Nie, na pewno nie. Na powrót przeniosłam wzrok na twarz chłopaka. Nie widziałam jej zbyt wyraźnie, ale wiedziałam, że miał zamknięte oczy. Położyłam dłoń na jego klatce piersiowej, ale szybko ją cofnęłam. Ból był taki, jakbym dotknęła rozżarzonego metalu. Przycisnęłam rękę do brzucha i cofnąwszy się od chłopaka, zgięłam się w pół. Bałam się chociażby spojrzeć na swoją dłoń. Powoli przekręcił głowę i mogę dać uciąć sobię tę cholerną rękę, że słyszałam jak z głuchym trzaskiem coś przeskoczyło mu w szyi. To nie było najgorsze. Jego tęczówki zmieniły kolor na bardzo jasny zielony, a może na szary, a do tego emanowały światłem. Zszokowana zachwiałam się na bezwładnych nogach. Musiałam oprzeć się plecami o ścianę, bo bym upadła. Hakyeon zaczął się do mnie zbliżać.
- To koniec – powiedział beznamiętnym głosem. To bolało bardziej niż oparzenie.
- Co ci się stało? – zapytałam, powstrzymując krzyk, który chciał się wydostać z mojego gardła.
Miałam wrażenie, że świat zaczął wirować. Zbliżał się do mnie powoli. Z jednej strony coraz wyraźniej widziałam jego oczy, ale z drugiej momentami były strasznie rozmazane.
- Powiem ci kim jestem. Czym jestem. – Jego głos brzmiał prawie jak zmodyfikowany.
- Hakyeon, ja… źle się czuję… - wybąkałam bez powodu.
- Wiem, przykro mi, ale musiałem to zrobić.
- Co zrobić?
Światło na powrót się zapaliło, a wtedy chłopak podciągnął koszulkę. To, co zobaczyłam, zmroziło mi krew w żyłach. Setki małych, kolorowych światełek, kabelków, przewodów, większość i tak była zakryta grubą warstwą metalu.
- Mój Boże… - wyrwało mi się to mimowolnie. Zasłoniłam dłonią usta. Jeszcze nigdy w życiu nie byłam tak przerażona i zszokowana. Nigdy.
- Teraz już rozumiesz, dlaczego nie mogę cię kochać? – zapytał, a z jego oczu zaczęły płynąć łzy. Nie takie jak moje czy twoje, one były prawie czarne i zostawiały na jego skórze ciemne ślady. To jakiś płyn, który krążył w nim jak we mnie krew. Paliwo.
- Hakyeon, co tu się dzieje? – Nie pojmowałam tego, przecież on nie mógł istnieć.
- Nie mam na imię Hakyeon. Nie mam imienia, jestem N – odparł tym robotycznym głosem.
Wstrząsnął mną zimny dreszcz, gdy N lodowatą dłonią dotknął mojej twarzy. Chciałam coś powiedzieć, ale nie mogłam wydobyć  z siebie żadnego dźwięku, struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa. Naprawdę nie mogłam zrozumieć tej całej sytuacji.
 Jego oczy gasły tak samo jak te diody, które wcześniej widziałam. Nagle z głośnym hukiem padł na posadzkę. Pod wpływem impulsu kucnęłam przy nim i tępo wpatrywałam się w jego twarz. W ludzką twarz. Wyglądał jak człowiek, ale nim nie był. Jak mogłam wierzyć, że jest taki jak cała reszta ludzkości? Jak mogłam zakochać się w robocie?
- Już wykonałem swoje zadnie… - nie dokończył, bo przerwał mu głośny pisk, który wydobył się z jego klatki piersiowej.
Mimowolnie zaczęłam szlochać. Płakałam nad cyborgiem, jak to możliwe? Zamknęłam mu oczy, jakby był człowiekiem. Przecież dla mnie nim był. Usiadłam i schowałam twarz w dłoniach. To było niedorzeczne. W tym momencie dotarło do mnie coś jeszcze. N sam nie mógł powstać, ktoś musiał go stworzyć. Podniosłam się jeszcze bardziej przerażona niż przed minutą, o ile to w ogóle jest możliwe. Z drugiej zaś strony nurtowało mnie pytanie, kto go zbudował i po co to zrobił.
 Ostrożnie stawiałam każdy krok, starałam się nie hałasować, ale panele cicho trzeszczały przy moim nawet najmniejszym ruchu. Jakoś przebrnęłam przez salon. Na wszelki wypadek obejrzałam się za siebie, nadal tam leżał. Chciałam stamtąd wyjść, naprawdę chciałam, ale gdy kątem oka zauważyłam uchylone drzwi, nie mogłam się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć. Gdy już otworzyłam na oścież drzwi, wezbrała we mnie ciekawość. Może to przez to, że jedyne co widziałam to schody prowadzące na dół. Szłam po ciemku, bo bałam się zapalić światło, choć wcześniej w oczy rzucił mi się przełącznik. Parę razy prawie spadłam, bo źle postawiłam stopy. Im niżej schodziłam, tym robiło się coraz chłodniej. Ile można mieć schodów w domu? W końcu stanęłam na płaskiej powierzchni, ale nadal widziałam tylko mrok. Szłam przez siebie na oślep, przez co miałam bliskie spotkanie ze ścianą. Przeklęłam w duchu i ruszyłam dalej z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Tutaj nie słyszałam swoich kroków. Musiałam skręcić i wtedy gdzieś w oddali zobaczyłam jasny punkt. Szaro-niebieskie światełko w tunelu, normalnie… Starłam z policzków resztki maskary, która spłynęła razem ze łzami i ruszyłam w stronę tego światła. Z każdym kolejnym krokiem czułam się coraz bardziej niepewnie. Wiele razy miałam ochotę zawrócić, ale czy to by coś dało? Ciągle bym się zastanawiała, co tam jest, a tak przynajmniej od razu się dowiem. Nie mogłam jednak pozbyć się myśli, że ta wiedza nie jest warta takiego ryzyka, bo to rozumowanie było słuszne. Jednak teraz nie mogłam się wycofać.
 Tym jasnym promieniem okazało się światło, wypadające z pokoju przez niedomknięte drzwi. Wzięłam głęboki oddech i zajrzałam przez szparę. W pierwszej chwili musiałam zmrużyć oczy jednak już po paru sekundach dokładnie wszystko widziałam. Na samym środku pomieszczenia plecami do mnie stał dość wysoki mężczyzna. Nie wiem czy był taki szczupły, czy tylko wyglądał na takiego przez ciemne ubrania. Dopiero później zauważyłam znajdujące się tam różne maszyny i inne… cyborgi, które nie były skończone.
- Nie bój się, przecież na ciebie czekam – powiedział cicho nieznajomy. Jego głos odbijał się echem od ścian. Wiedziałam, skąd znam ten dźwięk, ale ciężko było mi w to uwierzyć, zresztą dzisiaj wydarzyło się już tyle nieprawdopodobnych rzeczy. – Chodź już, nic ci nie zrobię – rzucił całkiem spokojnie.
- Kim jesteś? – zapytałam roztrzęsiona.
Chłopak westchnął i drgnął, ale się nie odwrócił.
- Dobrze wiesz, kim jestem. Po prostu tego nie pamiętasz. Chciałbym ci przypomnieć, ale musisz tu przyjść, żebym mógł to zrobić – odparł z lekka pouczającym tonem.
- Gdyby ci tak na tym zależało, to byś mnie tam zaprowadził nawet z użyciem siły – rzekłam już bardziej opanowana. Nie powinnam podsuwać mu takich pomysłów. Pakuję się w coraz większe kłopoty…
- Nie zrobię nic wbrew twojej woli. – Brzmiał tak, jakby każde słowo zadawało mu ból.
- Czyli nie spróbujesz mnie zatrzymać, jeśli teraz się odwrócę i odejdę?
- Nie, nic nie zrobię… Odejdziesz? – zapytał, przesuwając się w głąb pomieszczenia, w mrok.
Powinnam to zrobić, ale on mówił dokładnie tak jak Hakyeon… znaczy N. Intrygował mnie i w pewien sposób do siebie przyciągał. Nie mogłam teraz tak po prostu sobie pójść. Słowa: „Gdybyś mnie nie zapytała, to nigdy bym cię nie odnalazł.” Nabierały innego znaczenia…
- W jaki sposób chciałbyś mi przypomnieć kim jesteś?
- Chciałbym przypomnieć ci o wiele więcej rzeczy…
- Ale jak?
- Nie wiem jak to wytłumaczyć, to naprawdę skomplikowane – odparł smutnym tonem, który coraz bardziej ginął w przestrzeni. Wydawał się być już naprawdę daleko, ale przecież to pomieszczenie nie mogło być ogromne. – Proszę, powiedz mi co zamierzasz. Czekałem już tak długo…
- Dlaczego czekałeś?
- Ponieważ… nie chciałem, żebyś się przestraszyła i uciekła. Myślałem, że może gdy przywiążesz się do niego, to mi zaufasz…
Dziwny tok rozumowania, ale przecież ja wcale nie byłam lepsza pod tym względem. Zeszłam tu na własną odpowiedzialność, a przecież mogłam trafić na jakiegoś seryjnego mordercę, a nie na chłopaka, który… właśnie, który, co? Co on planuje? Co chce osiągnąć? Mówi w taki sposób, jakby chciał mi pomóc, ale przy okazji pomóc również sobie. Oh moja głowa, za dużo tego wszystkiego.
- ____?
- Tak?
- Odejdziesz?
Zagryzłam dolną wargę. Co miałam powiedzieć?
- Gdybym tylko wiedziała…
- Daj mi szansę.
- Nie znam cię.
- Znasz, ale tego nie pamiętasz… Proszę, ____ - powiedział to tak rozpaczliwie, że musiałam zwalczyć chęć zgodzenia się na to wszystko. Cierpienie w jego głosie bolało też mnie, bo przyzwyczaiłam się już do tego brzmienia i bardzo je lubiłam.
- Hakyeon… - wciągnęłam powietrze z głośnym świstem. Wyrwało mi się to mimowolnie.
- Masz rację, mam tak na imię. Możesz tak do mnie mówić, jeśli chcesz.
Odwrócił się powoli. Czułam, jak znów kręci mi się w głowie. Nie dość, że brzmiał jak N, to też wyglądał jak on. Różniło ich tylko to, że ten chłopak miał na prawym policzku bliznę, długą pionową kreskę. Nawet z tej odległości, mogłam dostrzec, że płakał. Na ten widok ścisnęło mi się serce. Ono już podjęło decyzję, zrobiło to za mnie. Przekroczyłam próg pomieszczenia. Trochę chwiejnym krokiem ruszyłam w jego stronę. Z trudem zatrzymywałam łzy w kącikach oczu. Nie ruszył się nawet o centymetr do momentu, w którym stanęłam naprzeciw niego. Nieznacznie się uśmiechnął. Mało brakowało, abym zarzuciła mu ręce na szyję. Drżącą dłonią dotknęłam policzka Hakyeona, dokładnie tak samo jak wcześniej zrobił to N w stosunku do mnie. Między nimi istniała jeszcze jedna znacząca różnica, skóra tego chłopaka była ciepła, a nie lodowata.
- Przypomnij mi to, co chciałeś.
- Usiądź tam. – Wskazał na typowe, czarne, skórzane krzesło biurowe.
Wykonałam to polecenie nadal nie do końca przekonana. Może byłam zbyt ufna… Może. Powoli założył mi na głowę coś w rodzaju hełmu. Nie wiem jak to nazwać. Jakaś maszyna. Wstrzymałam oddech i z szoku zapomniałam je wypuścić. Widziałam przeróżne rzeczy, dziesiątki wspomnień w ciągu zaledwie paru sekund. Czułam się tak, jakby ciśnienie zaraz miało rozsadzić mi głowę. Zamknęłam oczy i spróbowałam jakoś to sobie poukładać. Nie było łatwo. Widziałam nas najpierw jako małe dzieci, goniące się bez opamiętania, później oczywiście byliśmy starsi, ale wszystko w pewnym momencie się urwało. Te przebłyski były takie wyraźne, jasne i nasycone kolorami. Boleśnie wryły się w mój umysł. Otworzyłam oczy i spojrzałam na chłopaka. Widziałam w jego oczach szczerą nadzieję, stres i prawie skutecznie ukryty strach. Zanim sama spostrzegłam, już „rzuciłam się” w jego objęcia.
- Hakyeon, nie wiem co powiedzieć…
Na jego twarzy pojawiła się ulga, wyraźnie się rozluźnił.
- Myślałem, że już nigdy się nie zobaczymy.
- Tylko nie rozumiem jednaj rzeczy – zaczęłam, trochę się od niego odsuwając – dlaczego straciliśmy kontakt skoro, gdy byliśmy młodsi, to się przyjaźniliśmy?
- Celowo ci tego nie pokazałem.
- Czego?
- To mógłby być zbyt wielki szok – rzekł bardziej do siebie. Był skonsternowany, a w pewnym stopniu nawet zagubiony.
- Ale co? – pytałam uparcie.
Westchnął i przeczesał palcami swoje czarne włosy. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie w taki sposób, jakbym właśnie wbiła mu nóż w serce. Bezdźwięcznie zapytałam: „O co chodzi?”. Wiedziałam, że potrafił czytać z moich ust. Wiedziałam od niedawna. Wykorzystałam to, bo nie chciałam zakłócać tej idealnej ciszy. Coraz wyższa i grubsza bariera, która między nami powstawała była niemal widoczna. Osobiście wyobrażałam ją sobie jako mgłę, która z każdą kolejną chwilą stawała się gęstsza. Miałam wrażenie, że był dalej, chociaż żadne z nas się nie poruszało. Można powiedzieć, że nasze oczy łączyła niewidzialna nić, która nie pozwalała odwrócić wzroku. Jego hebanowe tęczówki były z jednej strony przepełnione bólem i poczuciem winy, a z drugiej zaś płonącym uczuciem, którego nawet nie mam odwagi nazwać.
- Może wyjaśnię ci to później?
Pokręciłam przecząco głową. Musiałam to wiedzieć.
- Dobrze, powiem ci to… Może gdy w końcu się z kimś o tym podzielę, przestanę mieć takie wyrzuty sumienia. Dokładnie osiem lat temu… – Spojrzał na zegarek, a później znów na mnie. – Za godzinę dokładnie osiem lat temu, mieliśmy wypadek samochodowy… - Nie słysząc odpowiedzi z mojej strony, znów zaczął mówić. – Jechaliśmy z moimi rodzicami na moje zawody taneczne i zderzyliśmy się z innym samochodem osobowym, w którym jak się później okazało, jechali twoi rodzice.
Otworzyłam szeroko oczy. To wręcz nieprawdopodobne. Poczułam jak robi mi się słabo, ale prosiłam by kontynuował.
- I… mój tata i twoja mama zginęli na miejscu, twój tata zmarł w drodze do szpitala, a moja mama zmarła po dwóch dniach – powiedział, ścierając łzy z policzków. – Ty byłaś w śpiączce, zresztą ja na początku też, ale później się obudziłem, nie do końca jako ja.
- Nie rozumiem – odrzekłam cicho.
- Wiesz, lekarze mówili, że miałem zmiażdżoną prawą nogę i lewą dłoń, musieli mi je amputować. Dostałem protezę nogi, tylko dlatego że lekarzowi było mnie żal. Nauczyłem się żyć bez dłoni. Mieszkałem u babci, ale ona zmarła zaledwie po dwóch latach od tego wydarzenia, trochę po moich urodzinach. Byłem już pełnoletni i chciałem zacząć pracować, ale kto przyjmie osobę bez doświadczenia i dłoni… Na szczęście babcia zostawiła mi spory majątek i tylko dzięki temu przeżyłem. To jej dom. – Zawahał się, ale po chwili milczenia wrócił do opowiadania. – Nie mogłem dowiedzieć się, co działo się z tobą, ponieważ nie jesteśmy rodziną. Przez długi czas myślałem, że nie żyjesz. Straciłem już nawet nadzieję. – Jego głos się załamał, schował twarz w dłoniach.
Nie potrafiłam wyobrazić sobie jego bólu. Został sam, nie mógł realizować swoich marzeń, bo z protezą raczej nie łatwo jest tańczyć, bez rodziny, bez zajęcia. Ja bym tego nie wytrzymała, chyba wolałabym ze sobą skończyć.
- Też bym to wolał, ale myśl że może żyjesz, mnie ratowała – rzucił nagle.
Zdębiałam. Chyba nie czytał mi w myślach. Podniósł wzrok i uśmiechnął się przez pryzmat smutku.
- Spokojnie, nie mam, żadnych specjalnych zdolności. Po prostu przez ten czas trochę poznałem się na ludziach i nie trudno było zgadnąć, o czym myślisz. Nawet nie wiesz, jak się zdziwiłem, gdy cię wtedy zobaczyłem. Znaczy… nie do końca ja, N to zrobił, ale przecież ja nim sterowałem. Gdy mnie nie poznałaś zrozumiałem wszystko, straciłaś pamięć…
- Poczekaj, muszę to sobie poukładać. Jeśli moi rodzice nie żyją, to… z kim ja mieszkam? – zapytałam przestraszona.
- Z tego co udało mi się dowiedzieć przez to pół roku, to trochę po tym jak ty trafiłaś do szpitala, znalazła się w nim również ich córka, która zmarła. Podobno wtedy byłaś do niej podobna. Słyszałem od pielęgniarki, że zaczęli cię odwiedzać i postanowili, że jeśli się obudzisz, to cię adoptują. Twoja amnezja im to ułatwiła. Nie pamiętałaś swojego wcześniejszego życia, więc nawet nie powiedzieli ci, co się stało…
- Przecież to nieuczciwe, nieetyczne… - przerwałam mu nadal zszokowana. Czy to wszystko w ogóle było możliwe? Gdyby nie chodziło o mnie, to bym nie uwierzyła. – Dlaczego do dzisiaj nawet nie wiedziałam, że kiedykolwiek straciłam pamięć?
- Pewnie twój umysł to wymazał, czasami tak się dzieje z traumatycznymi przeżyciami. ____, jesteś strasznie blada, chcesz wyjść na świeże powietrze? – zapytał zatroskany.
- Nie, jest okay…
- Mówiłeś, że nie dostałeś protezy ręki, ale ją masz.
- Stworzyłem kogoś, kogo uznałaś za człowieka, więc tym bardziej mogłem zbudować dla siebie dłoń i nową nogę…
Przeszłam przez barierę i usiadłam obok niego. Wzięłam swoje dłonie jego lewą rękę, była zimna, ale wyglądała całkiem normalnie. Rozejrzałam się jeszcze raz po pomieszczeniu. Wiele komputerów, maszyn, kilka nieskończonych cyborgów z ludzkimi twarzami. Wstrząsnął mną zimny dreszcz. Chłopak chwycił mój podbródek w dwa palce i obrócił moją głowę w swoją stronę, tym samym skracając dystans, który dzielił nasze usta. Ponownie zatopiłam wzrok w tych ciemnych oczach. Mimo tego, że żyłam bez nich przez tak wiele lat, teraz czułam, że gdy tylko odwrócę od nich wzrok, zacznę tęsknić.
- Pamiętasz jak się poznaliśmy?
- Wpadłam na ciebie w piaskownicy – odparłam lekko się rumieniąc.
- Właśnie na taką odpowiedź czekałem dzisiaj po południu. N czekał.
Znów ta nieznośna cisza. Musiałam ją przerwać, nawet jeśli miałam to zrobić w głupi sposób.
- Hakyeon?
- Tak?
- Ale osiem lat temu chyba się we mnie nie podkochiwałeś, co? – zapytałam z lekka zadziornie i uśmiechnęłam się przekornie.
Roześmiał się na moment.
- Osiem lat temu, to ty miałaś dwanaście lat, a ja szesnaście, więc wiesz…
Udając zirytowanie, przewróciłam oczami.
- A było tak…
-…romantycznie – dokończyłam za niego. – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
Siedzieliśmy tak chwilę nie odzywając się, a ta chwila dla mnie była wiecznością i mogłam domyślić się, że dla niego również. Na co on tak długo czekał?
- Pocałujesz mnie wreszcie czy ma minąć kolejne osiem lat?
Nie odpowiedział mi, a raczej nie zrobił tego za pomocą słów. Mimowolnie się uśmiechnęłam. To nie był koniec, choć jeszcze niedawno tak myślałam. To był nowy początek. Postanowiłam, że na razie nie będę nic mówić moim rodzicom, a raczej opiekunom o tym czego się dowiedziałam. Jeszcze nie czas na to. Teraz chciałam się cieszyć obecnością mojego starego przyjaciela w nowym życiu.
- Tęskniłem – powiedział czule, opierając swoje czoło o moje.
- Gdybym tylko miała świadomość, co się wydarzyło, to też bym tęskniła.
- Wiem. – Obdarzył mnie jednym ze swoich najlepszych uśmiechów. – Chodźmy gdzieś, musimy nadrobić ten stracony czas.

Wstał i pociągnął mnie za rękę. Tego zawsze mi brakowało. 


  

Mówiłam sobie, że nie będzie happy endu, a tu takie coś wyszło XD Error... OneShot zaczęty w przypadkowym momencie, bo powiem szczerze, że nie chciało mi się opisywać od początku historii znajomości bohaterów. Mogłam wcześniej wpaść na pomysł napisania czegoś w pewnym stopniu związanego z tą piosenką <facepalm>, Mam nadzieję, że scenariusz może być. Taki trochę specyficzny i dziwny... Nie ma żadnych wybuchów, pościgów ani nic, a większość to dialogi. Nie wiem, co mogę jeszcze o nim napisać.
Gdybym miała zamówienie na Hongbina, to napisałabym coś w tym stylu, ale trochę inne... Nie wiem, czy jeśli kiedyś dostanę zamówienia na scenariusz z nim, to właśnie nie napiszę czegoś takiego, ale z drugiej strony nie chcę się powtarzać... Może nawet nie będę miała okazji się nad tym zastanawiać, a ja już się martwię XD
Czekam na wasze opinie...

5 komentarzy:

  1. HooongBiiin!! ♥♡♥ Taaaak, już rezerwuj dla mnie! ♥
    A co do scenariusza..... bożyszty.... cudo... serio ♥♥♥♥
    Ale bałam się troche tej końcówki, jak mi o niej mówiłaś... ale wyszło naprawde świetnie! ♥ I do tego Hakyeon ♥♡
    Hwaiting~!

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękne xD

    Zapraszam na mojego bloga:.zdrada-ma-wiele-twarzy.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń