Scenariusz dla Łucji YomiYu Yuuki.
- Pamiętasz,
jak się poznaliśmy? – zapytał, odgarniając czarną grzywkę z czoła.
Spojrzałam na
niego rozbawiona.
- Jak mogłabym
zapomnieć?
Posmutniał na
moment, ale zaraz się rozchmurzył. Zamachał lekko naszymi splecionymi dłońmi.
Zawsze zastanawiałam się jak to możliwe, że jego skóra zawsze jest chłodna.
Chłopak cicho westchnął.
- Coś się
stało?
- Nie, po
prostu wiem jaka pamięć jest ulotna, dlatego wolałem zapytać. – Kąciki jego ust
nieznacznie się podniosły.
Szliśmy powoli
chodnikiem, zostawiając za sobą coraz więcej ławek i drzew. Wychodziliśmy z
zielonego parku na szarą ulicę. Jednak taka zmiana była prawie niezauważalna,
gdy byliśmy razem. Z nim wszystko wydawało się być kolorowe i radosne. Zwykła
chwila, a jednak tak ważna. Tak ważna dla mnie i szczerze wierzyłam, że dla
niego również. Znaliśmy się już od pół roku i już przynajmniej od miesiąca
miałam nadzieję, że nie nasza znajomość nie skończy się na przyjaźni.
- To zabawne,
że jedno zdanie może zmienić całe życie- rzucił bardziej w przestrzeń niż do
mnie. – Gdybyś wtedy nie zapytała mnie o drogę do… dokąd ty szłaś? – zapytał
cicho, jakby wstydził się, że mu to umknęło.
- Szłam do
koleżanki, która zmieniła adres.
- Faktycznie.
Gdybyś mnie nie zapytała, to nigdy bym cię nie odnalazł.
Powiedział to z
taką czułością, że prawie ugięły się pode mną nogi. Musiałam się w końcu
ogarnąć. Z jednej strony chciałam, żebyśmy przeszli na wyższy poziom, ale z
drugiej zaś strony nie miałam odwagi powiedzieć mu, co do niego czuję i tu
nawet nie chodzi o stereotyp, że to chłopak powinien wykonać ten pierwszy krok.
Może dzisiaj?
Rozmawialiśmy przez całą drogę do jego domu.
Byłam tam zaledwie parę razy. Najczęściej spotykaliśmy się na mieście albo u
mnie, ale w moim mieszkaniu też rzadko, bo zawsze rodzice „przez przypadek” do
nas zaglądali. Chyba powinnam się już wyprowadzić. Zawsze tylko przypadki…
Czasami mam wrażenie, że całym moim życiem kierują przypadki. Szczególnie, gdy
pytam rodziców o moje dzieciństwo. Kilka razy powiedzieli coś, co zupełnie nie
zgadzało się z ich wcześniejszymi wyznaniami i to za każdym razem mnie
niepokoiło. Przypadkiem też poznałam Hakyeona, choć za pierwszym razem, gdy go
zobaczyłam, przez krótki moment wydawało mi się, że już kiedyś się spotkaliśmy,
ale to przecież całkiem możliwe. Mogłam kiedyś go gdzieś zobaczyć albo kogoś
podobnego do niego.
Siedzieliśmy w salonie i rozmawialiśmy o
wszystkim i o niczym. To o programach telewizyjnych, o muzyce, o tańcu, o
pogodzie, o życiu… Po prostu o wszystkim. Za każdym razem, gdy się na niego
spojrzałam, albo się uśmiechał, albo robił głupie miny. Co by było gdybyśmy
spotykali się codziennie? Co by było gdybyśmy bardziej się zaangażowali? Te
myśli były nie na miejscu. Zaraz… miałam prawo zadawać sobie te pytania.
Lubiłam go, nawet bardzo. Wydawało mi się, że on też mnie lubił, więc dlaczego
by nie spróbować?
- Pójdę się
czegoś napić – powiedziałam, wstając z kanapy.
- Poczekaj,
przyniosę ci – odparł i przeszedł obok mnie, ale zaraz się cofnął. – Czego się
napijesz?
- Naprawdę
mogę iść sama… - odrzekłam i nawet ruszyłam w stronę kuchni, ale zatrzymał mnie
w dość nietypowy sposób. Objął mnie w talii i przyciągnął bliżej siebie.
- Przecież
powiedziałem, że pójdę. – Przybliżył trochę swoją twarz do mojej i widząc moją
zaskoczoną minę, uśmiechnął się szeroko. – Zaraz wracam.
Odsunął się i
wyszedł z pomieszczenia. Miałam ochotę krzyknąć za nim: „Zostawisz mnie tu
teraz? Tak po prostu sobie pójdziesz?”, ale jednak ugryzłam się w język.
Cholera, a już myślałam, że mnie pocałuje…
No przecież powinien to zrobić. Jego usta były zaledwie parę centymetrów
od moich, a on jeszcze się uśmiechnął. Z westchnieniem usiadłam z powrotem na
kanapie. Co chwilę spoglądałam na zegarek, który wydawał się tykać wolniej niż
zwykle. W końcu chłopak wrócił ze szklanką w ręku. Podał mi ją spokojnie, a ja
próbowałam udawać, że wtedy wcale nie liczyłam na coś więcej.
- Co to? –
zapytałam tylko po to, aby jakoś na powrót zacząć rozmowę. Wiedziałam, co to
jest.
- Mleko
bananowe, nic innego nie mam w lodówce – odparł, wzruszając ramionami.
Tym razem nie
usiadł na fotelu tylko na kanapie obok mnie. Dopiero po chwili zorientowałam
się, że ciągle patrzę na jego usta. Natychmiast się zreflektowałam i spojrzałam
mu w oczy.
- Dlaczego nic
nie mówisz?
- Sam nie
wiem… - odparł, prawą dłonią gładząc się po karku.
Był
zestresowany, poznałam to po tym geście. Przechyliłam lekko głowę. W jego
towarzystwie ciężko było zachować powagę. Przez to, że ciągle robił głupie
miny, wybuchnęłam śmiechem, a on zrobił to samo. No,____, jak nie teraz to
kiedy?
- Chyba cię
kocham – powiedziałam opanowując śmiech.
Zamilkł
natychmiast, a pomieszczenie wypełniło się głuchą ciszą. Przygryzłam dolną
wargę i przeniosłam wzrok na podłogę. Kurcze, chyba mogłam jeszcze trochę
poczekać…
- Hakyeon… -
zaczęłam cicho, ale nie dokończyłam. Przecież nie mogłam powiedzieć, że
rzuciłam to tak w żarcie. Nie uwierzyłby mi, sama sobie nie wierzyłam.
Przeprosić też nie mogłam, bo za co niby? Miałam przepraszać za prawdę? To nie
miałoby sensu.
- ____, nie
rozumiesz – rzucił cicho.
- To mi
wytłumacz o co chodzi, proszę – powiedziałam niemal bezdźwięcznie.
- Nie mogę cię
kochać – odparł spokojnie, ale w jego głosie pobrzmiewał ból.
- Myślałam, że
dobrze się dogadujemy. - Czułam jak po moich policzkach zaczynają spływać słone
krople. – To moja wina? – zapytałam bardziej siebie niż jego.
- Co? Nie, to
przeze mnie. ____, przepraszam… - zaczął, ale załamał mu się głos. Trzęsącymi
się dłońmi starł z mojej twarzy łzy. Jego skóra tak jak zawsze była zimna.
- Wyjaśnij mi,
dlaczego nie możesz. – Spojrzałam na niego błagalnie. Przywiązałam się do niego
i myślałam, że to uczucie jest obustronne.
- To zbyt
skomplikowane – rzucił, odwracając wzrok.
- Hakyeon,
proszę…
Westchnął
ciężko i cofnął ręce. Wstał i patrzył na mnie z góry.
- Nie możesz
wiedzieć.
- Czego?
- Po prostu
nie możesz.
Jego głos
brzmiał trochę inaczej niż zwykle. Bardziej… ponuro? Nie wiem. Po chwili też
wstałam i stanęłam na palcach. Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy i wszystko
powiedział, ale przecież nie mogłam go do tego zmusić.
- Hakyeon…
Żadne z nas
się nie ruszyło, ale światło nagle zgasło. Całkiem samo. Rozejrzałam się
rozkojarzona. Czy ktoś przyszedł, a ja tego nie usłyszałam? Nie, na pewno nie.
Na powrót przeniosłam wzrok na twarz chłopaka. Nie widziałam jej zbyt wyraźnie,
ale wiedziałam, że miał zamknięte oczy. Położyłam dłoń na jego klatce
piersiowej, ale szybko ją cofnęłam. Ból był taki, jakbym dotknęła rozżarzonego
metalu. Przycisnęłam rękę do brzucha i cofnąwszy się od chłopaka, zgięłam się w
pół. Bałam się chociażby spojrzeć na swoją dłoń. Powoli przekręcił głowę i mogę
dać uciąć sobię tę cholerną rękę, że słyszałam jak z głuchym trzaskiem coś
przeskoczyło mu w szyi. To nie było najgorsze. Jego tęczówki zmieniły kolor na
bardzo jasny zielony, a może na szary, a do tego emanowały światłem. Zszokowana
zachwiałam się na bezwładnych nogach. Musiałam oprzeć się plecami o ścianę, bo
bym upadła. Hakyeon zaczął się do mnie zbliżać.
- To koniec –
powiedział beznamiętnym głosem. To bolało bardziej niż oparzenie.
- Co ci się
stało? – zapytałam, powstrzymując krzyk, który chciał się wydostać z mojego
gardła.
Miałam
wrażenie, że świat zaczął wirować. Zbliżał się do mnie powoli. Z jednej strony
coraz wyraźniej widziałam jego oczy, ale z drugiej momentami były strasznie
rozmazane.
- Powiem ci
kim jestem. Czym jestem. – Jego głos brzmiał prawie jak zmodyfikowany.
- Hakyeon, ja…
źle się czuję… - wybąkałam bez powodu.
- Wiem,
przykro mi, ale musiałem to zrobić.
- Co zrobić?
Światło
na powrót się zapaliło, a wtedy chłopak podciągnął koszulkę. To, co zobaczyłam,
zmroziło mi krew w żyłach. Setki małych, kolorowych światełek, kabelków,
przewodów, większość i tak była zakryta grubą warstwą metalu.
- Mój Boże… -
wyrwało mi się to mimowolnie. Zasłoniłam dłonią usta. Jeszcze nigdy w życiu nie
byłam tak przerażona i zszokowana. Nigdy.
- Teraz już
rozumiesz, dlaczego nie mogę cię kochać? – zapytał, a z jego oczu zaczęły
płynąć łzy. Nie takie jak moje czy twoje, one były prawie czarne i zostawiały
na jego skórze ciemne ślady. To jakiś płyn, który krążył w nim jak we mnie
krew. Paliwo.
- Hakyeon, co
tu się dzieje? – Nie pojmowałam tego, przecież on nie mógł istnieć.
- Nie mam na
imię Hakyeon. Nie mam imienia, jestem N – odparł tym robotycznym głosem.
Wstrząsnął mną
zimny dreszcz, gdy N lodowatą dłonią dotknął mojej twarzy. Chciałam coś
powiedzieć, ale nie mogłam wydobyć z
siebie żadnego dźwięku, struny głosowe odmówiły mi posłuszeństwa. Naprawdę nie
mogłam zrozumieć tej całej sytuacji.
Jego oczy gasły tak samo jak te diody, które
wcześniej widziałam. Nagle z głośnym hukiem padł na posadzkę. Pod wpływem
impulsu kucnęłam przy nim i tępo wpatrywałam się w jego twarz. W ludzką twarz.
Wyglądał jak człowiek, ale nim nie był. Jak mogłam wierzyć, że jest taki jak
cała reszta ludzkości? Jak mogłam zakochać się w robocie?
- Już
wykonałem swoje zadnie… - nie dokończył, bo przerwał mu głośny pisk, który
wydobył się z jego klatki piersiowej.
Mimowolnie
zaczęłam szlochać. Płakałam nad cyborgiem, jak to możliwe? Zamknęłam mu oczy,
jakby był człowiekiem. Przecież dla mnie nim był. Usiadłam i schowałam twarz w
dłoniach. To było niedorzeczne. W tym momencie dotarło do mnie coś jeszcze. N
sam nie mógł powstać, ktoś musiał go stworzyć. Podniosłam się jeszcze bardziej
przerażona niż przed minutą, o ile to w ogóle jest możliwe. Z drugiej zaś
strony nurtowało mnie pytanie, kto go zbudował i po co to zrobił.
Ostrożnie stawiałam każdy krok, starałam się
nie hałasować, ale panele cicho trzeszczały przy moim nawet najmniejszym ruchu.
Jakoś przebrnęłam przez salon. Na wszelki wypadek obejrzałam się za siebie, nadal
tam leżał. Chciałam stamtąd wyjść, naprawdę chciałam, ale gdy kątem oka
zauważyłam uchylone drzwi, nie mogłam się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć.
Gdy już otworzyłam na oścież drzwi, wezbrała we mnie ciekawość. Może to przez
to, że jedyne co widziałam to schody prowadzące na dół. Szłam po ciemku, bo
bałam się zapalić światło, choć wcześniej w oczy rzucił mi się przełącznik.
Parę razy prawie spadłam, bo źle postawiłam stopy. Im niżej schodziłam, tym
robiło się coraz chłodniej. Ile można mieć schodów w domu? W końcu stanęłam na
płaskiej powierzchni, ale nadal widziałam tylko mrok. Szłam przez siebie na
oślep, przez co miałam bliskie spotkanie ze ścianą. Przeklęłam w duchu i
ruszyłam dalej z rękoma wyciągniętymi przed siebie. Tutaj nie słyszałam swoich kroków.
Musiałam skręcić i wtedy gdzieś w oddali zobaczyłam jasny punkt.
Szaro-niebieskie światełko w tunelu, normalnie… Starłam z policzków resztki
maskary, która spłynęła razem ze łzami i ruszyłam w stronę tego światła. Z
każdym kolejnym krokiem czułam się coraz bardziej niepewnie. Wiele razy miałam
ochotę zawrócić, ale czy to by coś dało? Ciągle bym się zastanawiała, co tam
jest, a tak przynajmniej od razu się dowiem. Nie mogłam jednak pozbyć się
myśli, że ta wiedza nie jest warta takiego ryzyka, bo to rozumowanie było
słuszne. Jednak teraz nie mogłam się wycofać.
Tym jasnym promieniem okazało się światło,
wypadające z pokoju przez niedomknięte drzwi. Wzięłam głęboki oddech i
zajrzałam przez szparę. W pierwszej chwili musiałam zmrużyć oczy jednak już po
paru sekundach dokładnie wszystko widziałam. Na samym środku pomieszczenia
plecami do mnie stał dość wysoki mężczyzna. Nie wiem czy był taki szczupły, czy
tylko wyglądał na takiego przez ciemne ubrania. Dopiero później zauważyłam znajdujące
się tam różne maszyny i inne… cyborgi, które nie były skończone.
- Nie bój się,
przecież na ciebie czekam – powiedział cicho nieznajomy. Jego głos odbijał się
echem od ścian. Wiedziałam, skąd znam ten dźwięk, ale ciężko było mi w to
uwierzyć, zresztą dzisiaj wydarzyło się już tyle nieprawdopodobnych rzeczy. –
Chodź już, nic ci nie zrobię – rzucił całkiem spokojnie.
- Kim jesteś?
– zapytałam roztrzęsiona.
Chłopak
westchnął i drgnął, ale się nie odwrócił.
- Dobrze
wiesz, kim jestem. Po prostu tego nie pamiętasz. Chciałbym ci przypomnieć, ale
musisz tu przyjść, żebym mógł to zrobić – odparł z lekka pouczającym tonem.
- Gdyby ci tak
na tym zależało, to byś mnie tam zaprowadził nawet z użyciem siły – rzekłam już
bardziej opanowana. Nie powinnam podsuwać mu takich pomysłów. Pakuję się w
coraz większe kłopoty…
- Nie zrobię
nic wbrew twojej woli. – Brzmiał tak, jakby każde słowo zadawało mu ból.
- Czyli nie
spróbujesz mnie zatrzymać, jeśli teraz się odwrócę i odejdę?
- Nie, nic nie
zrobię… Odejdziesz? – zapytał, przesuwając się w głąb pomieszczenia, w mrok.
Powinnam to
zrobić, ale on mówił dokładnie tak jak Hakyeon… znaczy N. Intrygował mnie i w
pewien sposób do siebie przyciągał. Nie mogłam teraz tak po prostu sobie pójść.
Słowa: „Gdybyś mnie nie zapytała, to nigdy bym cię nie odnalazł.” Nabierały
innego znaczenia…
- W jaki
sposób chciałbyś mi przypomnieć kim jesteś?
- Chciałbym
przypomnieć ci o wiele więcej rzeczy…
- Ale jak?
- Nie wiem jak
to wytłumaczyć, to naprawdę skomplikowane – odparł smutnym tonem, który coraz
bardziej ginął w przestrzeni. Wydawał się być już naprawdę daleko, ale przecież
to pomieszczenie nie mogło być ogromne. – Proszę, powiedz mi co zamierzasz.
Czekałem już tak długo…
- Dlaczego
czekałeś?
- Ponieważ…
nie chciałem, żebyś się przestraszyła i uciekła. Myślałem, że może gdy
przywiążesz się do niego, to mi zaufasz…
Dziwny tok
rozumowania, ale przecież ja wcale nie byłam lepsza pod tym względem. Zeszłam
tu na własną odpowiedzialność, a przecież mogłam trafić na jakiegoś seryjnego
mordercę, a nie na chłopaka, który… właśnie, który, co? Co on planuje? Co chce
osiągnąć? Mówi w taki sposób, jakby chciał mi pomóc, ale przy okazji pomóc
również sobie. Oh moja głowa, za dużo tego wszystkiego.
- ____?
- Tak?
- Odejdziesz?
Zagryzłam
dolną wargę. Co miałam powiedzieć?
- Gdybym tylko
wiedziała…
- Daj mi
szansę.
- Nie znam
cię.
- Znasz, ale
tego nie pamiętasz… Proszę, ____ - powiedział to tak rozpaczliwie, że musiałam
zwalczyć chęć zgodzenia się na to wszystko. Cierpienie w jego głosie bolało też
mnie, bo przyzwyczaiłam się już do tego brzmienia i bardzo je lubiłam.
- Hakyeon… -
wciągnęłam powietrze z głośnym świstem. Wyrwało mi się to mimowolnie.
- Masz rację,
mam tak na imię. Możesz tak do mnie mówić, jeśli chcesz.
Odwrócił się
powoli. Czułam, jak znów kręci mi się w głowie. Nie dość, że brzmiał jak N, to
też wyglądał jak on. Różniło ich tylko to, że ten chłopak miał na prawym
policzku bliznę, długą pionową kreskę. Nawet z tej odległości, mogłam dostrzec,
że płakał. Na ten widok ścisnęło mi się serce. Ono już podjęło decyzję, zrobiło
to za mnie. Przekroczyłam próg pomieszczenia. Trochę chwiejnym krokiem ruszyłam
w jego stronę. Z trudem zatrzymywałam łzy w kącikach oczu. Nie ruszył się nawet
o centymetr do momentu, w którym stanęłam naprzeciw niego. Nieznacznie się uśmiechnął.
Mało brakowało, abym zarzuciła mu ręce na szyję. Drżącą dłonią dotknęłam
policzka Hakyeona, dokładnie tak samo jak wcześniej zrobił to N w stosunku do
mnie. Między nimi istniała jeszcze jedna znacząca różnica, skóra tego chłopaka
była ciepła, a nie lodowata.
- Przypomnij
mi to, co chciałeś.
- Usiądź tam. –
Wskazał na typowe, czarne, skórzane krzesło biurowe.
Wykonałam to
polecenie nadal nie do końca przekonana. Może byłam zbyt ufna… Może. Powoli
założył mi na głowę coś w rodzaju hełmu. Nie wiem jak to nazwać. Jakaś maszyna.
Wstrzymałam oddech i z szoku zapomniałam je wypuścić. Widziałam przeróżne
rzeczy, dziesiątki wspomnień w ciągu zaledwie paru sekund. Czułam się tak,
jakby ciśnienie zaraz miało rozsadzić mi głowę. Zamknęłam oczy i spróbowałam
jakoś to sobie poukładać. Nie było łatwo. Widziałam nas najpierw jako małe
dzieci, goniące się bez opamiętania, później oczywiście byliśmy starsi, ale
wszystko w pewnym momencie się urwało. Te przebłyski były takie wyraźne, jasne
i nasycone kolorami. Boleśnie wryły się w mój umysł. Otworzyłam oczy i
spojrzałam na chłopaka. Widziałam w jego oczach szczerą nadzieję, stres i
prawie skutecznie ukryty strach. Zanim sama spostrzegłam, już „rzuciłam się” w
jego objęcia.
- Hakyeon, nie
wiem co powiedzieć…
Na jego twarzy
pojawiła się ulga, wyraźnie się rozluźnił.
- Myślałem, że
już nigdy się nie zobaczymy.
- Tylko nie
rozumiem jednaj rzeczy – zaczęłam, trochę się od niego odsuwając – dlaczego straciliśmy
kontakt skoro, gdy byliśmy młodsi, to się przyjaźniliśmy?
- Celowo ci
tego nie pokazałem.
- Czego?
- To mógłby
być zbyt wielki szok – rzekł bardziej do siebie. Był skonsternowany, a w pewnym
stopniu nawet zagubiony.
- Ale co? –
pytałam uparcie.
Westchnął i
przeczesał palcami swoje czarne włosy. Usiadł na łóżku i spojrzał na mnie w
taki sposób, jakbym właśnie wbiła mu nóż w serce. Bezdźwięcznie zapytałam: „O
co chodzi?”. Wiedziałam, że potrafił czytać z moich ust. Wiedziałam od
niedawna. Wykorzystałam to, bo nie chciałam zakłócać tej idealnej ciszy. Coraz wyższa
i grubsza bariera, która między nami powstawała była niemal widoczna. Osobiście
wyobrażałam ją sobie jako mgłę, która z każdą kolejną chwilą stawała się
gęstsza. Miałam wrażenie, że był dalej, chociaż żadne z nas się nie poruszało.
Można powiedzieć, że nasze oczy łączyła niewidzialna nić, która nie pozwalała
odwrócić wzroku. Jego hebanowe tęczówki były z jednej strony przepełnione bólem
i poczuciem winy, a z drugiej zaś płonącym uczuciem, którego nawet nie mam
odwagi nazwać.
- Może
wyjaśnię ci to później?
Pokręciłam
przecząco głową. Musiałam to wiedzieć.
- Dobrze,
powiem ci to… Może gdy w końcu się z kimś o tym podzielę, przestanę mieć takie
wyrzuty sumienia. Dokładnie osiem lat temu… – Spojrzał na zegarek, a później
znów na mnie. – Za godzinę dokładnie osiem lat temu, mieliśmy wypadek
samochodowy… - Nie słysząc odpowiedzi z mojej strony, znów zaczął mówić. – Jechaliśmy
z moimi rodzicami na moje zawody taneczne i zderzyliśmy się z innym samochodem
osobowym, w którym jak się później okazało, jechali twoi rodzice.
Otworzyłam szeroko
oczy. To wręcz nieprawdopodobne. Poczułam jak robi mi się słabo, ale prosiłam
by kontynuował.
- I… mój tata
i twoja mama zginęli na miejscu, twój tata zmarł w drodze do szpitala, a moja
mama zmarła po dwóch dniach – powiedział, ścierając łzy z policzków. – Ty byłaś
w śpiączce, zresztą ja na początku też, ale później się obudziłem, nie do końca
jako ja.
- Nie rozumiem
– odrzekłam cicho.
- Wiesz,
lekarze mówili, że miałem zmiażdżoną prawą nogę i lewą dłoń, musieli mi je
amputować. Dostałem protezę nogi, tylko dlatego że lekarzowi było mnie żal.
Nauczyłem się żyć bez dłoni. Mieszkałem u babci, ale ona zmarła zaledwie po dwóch
latach od tego wydarzenia, trochę po moich urodzinach. Byłem już pełnoletni i
chciałem zacząć pracować, ale kto przyjmie osobę bez doświadczenia i dłoni… Na
szczęście babcia zostawiła mi spory majątek i tylko dzięki temu przeżyłem. To
jej dom. – Zawahał się, ale po chwili milczenia wrócił do opowiadania. – Nie mogłem
dowiedzieć się, co działo się z tobą, ponieważ nie jesteśmy rodziną. Przez
długi czas myślałem, że nie żyjesz. Straciłem już nawet nadzieję. – Jego głos
się załamał, schował twarz w dłoniach.
Nie potrafiłam
wyobrazić sobie jego bólu. Został sam, nie mógł realizować swoich marzeń, bo z
protezą raczej nie łatwo jest tańczyć, bez rodziny, bez zajęcia. Ja bym tego
nie wytrzymała, chyba wolałabym ze sobą skończyć.
- Też bym to
wolał, ale myśl że może żyjesz, mnie ratowała – rzucił nagle.
Zdębiałam.
Chyba nie czytał mi w myślach. Podniósł wzrok i uśmiechnął się przez pryzmat
smutku.
- Spokojnie,
nie mam, żadnych specjalnych zdolności. Po prostu przez ten czas trochę
poznałem się na ludziach i nie trudno było zgadnąć, o czym myślisz. Nawet nie
wiesz, jak się zdziwiłem, gdy cię wtedy zobaczyłem. Znaczy… nie do końca ja, N
to zrobił, ale przecież ja nim sterowałem. Gdy mnie nie poznałaś zrozumiałem
wszystko, straciłaś pamięć…
- Poczekaj,
muszę to sobie poukładać. Jeśli moi rodzice nie żyją, to… z kim ja mieszkam? –
zapytałam przestraszona.
- Z tego co
udało mi się dowiedzieć przez to pół roku, to trochę po tym jak ty trafiłaś do
szpitala, znalazła się w nim również ich córka, która zmarła. Podobno wtedy
byłaś do niej podobna. Słyszałem od pielęgniarki, że zaczęli cię odwiedzać i
postanowili, że jeśli się obudzisz, to cię adoptują. Twoja amnezja im to
ułatwiła. Nie pamiętałaś swojego wcześniejszego życia, więc nawet nie
powiedzieli ci, co się stało…
- Przecież to
nieuczciwe, nieetyczne… - przerwałam mu nadal zszokowana. Czy to wszystko w
ogóle było możliwe? Gdyby nie chodziło o mnie, to bym nie uwierzyła. – Dlaczego
do dzisiaj nawet nie wiedziałam, że kiedykolwiek straciłam pamięć?
- Pewnie twój
umysł to wymazał, czasami tak się dzieje z traumatycznymi przeżyciami. ____,
jesteś strasznie blada, chcesz wyjść na świeże powietrze? – zapytał zatroskany.
- Nie, jest
okay…
- Mówiłeś, że
nie dostałeś protezy ręki, ale ją masz.
- Stworzyłem
kogoś, kogo uznałaś za człowieka, więc tym bardziej mogłem zbudować dla siebie
dłoń i nową nogę…
Przeszłam
przez barierę i usiadłam obok niego. Wzięłam swoje dłonie jego lewą rękę, była
zimna, ale wyglądała całkiem normalnie. Rozejrzałam się jeszcze raz po
pomieszczeniu. Wiele komputerów, maszyn, kilka nieskończonych cyborgów z
ludzkimi twarzami. Wstrząsnął mną zimny dreszcz. Chłopak chwycił mój podbródek
w dwa palce i obrócił moją głowę w swoją stronę, tym samym skracając dystans,
który dzielił nasze usta. Ponownie zatopiłam wzrok w tych ciemnych oczach. Mimo
tego, że żyłam bez nich przez tak wiele lat, teraz czułam, że gdy tylko odwrócę
od nich wzrok, zacznę tęsknić.
- Pamiętasz
jak się poznaliśmy?
- Wpadłam na
ciebie w piaskownicy – odparłam lekko się rumieniąc.
- Właśnie na
taką odpowiedź czekałem dzisiaj po południu. N czekał.
Znów ta
nieznośna cisza. Musiałam ją przerwać, nawet jeśli miałam to zrobić w głupi
sposób.
- Hakyeon?
- Tak?
- Ale osiem
lat temu chyba się we mnie nie podkochiwałeś, co? – zapytałam z lekka
zadziornie i uśmiechnęłam się przekornie.
Roześmiał się
na moment.
- Osiem lat
temu, to ty miałaś dwanaście lat, a ja szesnaście, więc wiesz…
Udając
zirytowanie, przewróciłam oczami.
- A było tak…
-…romantycznie
– dokończyłam za niego. – Przepraszam, nie mogłam się powstrzymać.
Siedzieliśmy
tak chwilę nie odzywając się, a ta chwila dla mnie była wiecznością i mogłam
domyślić się, że dla niego również. Na co on tak długo czekał?
- Pocałujesz
mnie wreszcie czy ma minąć kolejne osiem lat?
Nie
odpowiedział mi, a raczej nie zrobił tego za pomocą słów. Mimowolnie się
uśmiechnęłam. To nie był koniec, choć jeszcze niedawno tak myślałam. To był
nowy początek. Postanowiłam, że na razie nie będę nic mówić moim rodzicom, a
raczej opiekunom o tym czego się dowiedziałam. Jeszcze nie czas na to. Teraz
chciałam się cieszyć obecnością mojego starego przyjaciela w nowym życiu.
- Tęskniłem –
powiedział czule, opierając swoje czoło o moje.
- Gdybym tylko
miała świadomość, co się wydarzyło, to też bym tęskniła.
- Wiem. –
Obdarzył mnie jednym ze swoich najlepszych uśmiechów. – Chodźmy gdzieś, musimy
nadrobić ten stracony czas.
Wstał i
pociągnął mnie za rękę. Tego zawsze mi brakowało.
Mówiłam sobie, że nie będzie happy endu, a tu takie coś wyszło XD Error... OneShot zaczęty w przypadkowym momencie, bo powiem szczerze, że nie chciało mi się opisywać od początku historii znajomości bohaterów. Mogłam wcześniej wpaść na pomysł napisania czegoś w pewnym stopniu związanego z tą piosenką <facepalm>, Mam nadzieję, że scenariusz może być. Taki trochę specyficzny i dziwny... Nie ma żadnych wybuchów, pościgów ani nic, a większość to dialogi. Nie wiem, co mogę jeszcze o nim napisać.
Gdybym miała zamówienie na Hongbina, to napisałabym coś w tym stylu, ale trochę inne... Nie wiem, czy jeśli kiedyś dostanę zamówienia na scenariusz z nim, to właśnie nie napiszę czegoś takiego, ale z drugiej strony nie chcę się powtarzać... Może nawet nie będę miała okazji się nad tym zastanawiać, a ja już się martwię XD
Czekam na wasze opinie...
C u d o w n e !!! ♥♥
OdpowiedzUsuńHooongBiiin!! ♥♡♥ Taaaak, już rezerwuj dla mnie! ♥
OdpowiedzUsuńA co do scenariusza..... bożyszty.... cudo... serio ♥♥♥♥
Ale bałam się troche tej końcówki, jak mi o niej mówiłaś... ale wyszło naprawde świetnie! ♥ I do tego Hakyeon ♥♡
Hwaiting~!
Piękne xD
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga:.zdrada-ma-wiele-twarzy.blogspot.com
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń