31.01.2015

Wu Yifan/Kris - Obiecasz mi coś?


Scenariusz dla Love Lali i Joy Tucii Clifford.

 Kolejny szary i nudny dzień. Wszystko ciągle było takie same. Nawet moje godziny wstawania do szkoły się nie zmieniały. Przeklęta rutyna. Jeszcze trochę i przestanę przekładać kartki w kalendarzu, bo i tak nic się nie zmieniało. Dzisiejszy dzień tak samo mógłby być wczorajszym jak i jutrzejszym dniem. Plan i tak zostałby taki sam. Rano do szkoły, po południu do lekcji, a jeśli wieczorem zostawał mi jakiś czas, to czytałam. Przynajmniej strony w książkach miały inne numerki.

 Wyszłam ze szkoły, wzrok miałam wbity w ziemię. Nie czułam się dzisiaj zbyt dobrze. Głowa pękała mi od kiedy wstałam. Jedyne czego teraz chciałam, to położyć się. Zostawiałam daleko za sobą to hałaśliwe miejsce, w którym jak każdy bywałam pięć dni w tygodniu. Te same klasy, te same korytarze,te same lekcje, ci sami ludzie. Powoli wypuściłam powietrze z ust i spojrzałam w górę. Gęste chmury przysłoniły słońce, całe niebo było szare. Po chwili zaczął padać deszcz. Małe krople rytmicznie uderzały o chodnik, najpierw wolno, a później coraz szybciej i mocniej. Włożyłam ręce do kieszeni bluzy.
 Po dotarciu do domu, zaczęłam się uczyć, zresztą jak zawsze. Przerwał mi dzwonek telefonu. Nie musiałam patrzeć na wyświetlacz, żeby wiedzieć kto dzwoni.
- Słucham?
- Idziemy dzisiaj na miasto! – Krzyknęła radośnie dziewczyna do słuchawki.
- Co? Po co?
- Zobaczysz.
- Ymm ----, wiesz, ja muszę się uczyć…
-____, daj w końcu spokój. Przecież jest piątek.
- Już piątek? – Zapytałam zaskoczona.
- Jasne, że jest piątek. W środku tygodnia, pewnie byś nawet nie odebrała telefonu – powiedziała z wyrzutem.
- Przepraszam, ale naprawdę nie miałam czasu – odparłam zmęczonym tonem.
- Spokojnie, już się przyzwyczaiłam. To jak? Dasz się wyciągnąć z domu?
- Niech ci będzie…
- Super, za godzinę będę pod twoimi drzwiami.
- Za godzinę?
- Widzimy się później! – Zignorowała moje pytanie.
Odłożyłam komórkę na biurko i wbiłam pusty wzrok w okno, które znajdowało się naprzeciw mnie. Faktycznie, dawno nigdzie nie byłam, ale już kompletnie straciłam rachubę czasu. Może naprawdę przestałam przerzucać kartki w kalendarzu. Po prostu zgubiłam gdzieś sens.
 Ta godzina zleciała mi nawet szybko. Najpierw zastanawiałam się, co ubrać, a później tylko czekałam. Rozległo się głośne pukanie do drzwi. Wstałam z kanapy i poszłam je otworzyć.
- Jak zwykle spóźniona – mruknęłam pod nosem. – To ja już idę – oznajmiłam po drodze rodzicom.
Ubrałam buty i wyszłam z mieszkania.
- Jesteś wreszcie –  rzuciła na powitanie.
- Mogłabym powiedzieć to samo – spojrzałam na nią krzywo.
- Oj dobra, chodźmy już.
Przez całą drogę próbowałam dowiedzieć się, gdzie właściwie idziemy, ale ona zręcznie unikała tego tematu. W końcu postanowiłam odpuścić, przecież i tak z czasem tam dojdziemy. Rozglądałam się uważnie, próbowałam zapamiętać drogę, ale tutaj wszystko wiecznie wyglądało tak samo. Próbowałam słuchać przyjaciółki, ale dzisiaj naprawdę wszystko przelatywało mi przez palce. Wszystko łącznie z czyimiś słowami i z moimi myślami.
 Szłyśmy już jakieś pół godziny. Odechciało mi się już nawet udawać, że słucham. Skupiałam się raczej na tym, żeby po drodze nie zasnąć. Skręciłyśmy w prawo, zostawiając przy tym za sobą ostatnie sklepy i bloki. Kolejne piętnaście minut drogi. Miałam ochotę zabić ----, zachciało jej się spacerować czy co?
Przed nami rozciągała się pusta przestrzeń, na pierwszy rzut oka nic tam nie było. Jednak gdy przyjrzałam się uważniej, to w oddali dostrzegłam jakichś ludzi. Po chwili też usłyszałam muzykę. Zastanawiałam się jak głośna musiała ona być u źródła. Z każdym naszym krokiem tłum ludzi robił się coraz większy.
- Już prawie jesteśmy.
- Gdzie ty mnie zabrałaś? – Zapytałam wstrzymując oddech, bo ułamek sekundy wcześniej w moje nozdrza brutalnie wdarł się zapach benzyny i tytoniowego dymu.
Teatralnie przewróciła oczami i pociągnęła mnie za ramię. Chyba próbowała mi tym przekazać, że powinnam iść szybciej. Chyba, bo z nią nigdy nic nie wiadomo. Z tej odległości już mogłam zobaczyć chłopaka, który opierał się o maskę samochodu. Miałam wrażenie, że patrzył na nas, zupełnie jakby czekał aż przyjdziemy. To przeczucie okazało się trafne. Gdy stanęłyśmy naprzeciw niego, najpierw uśmiechnął się do mojej koleżanki, a później zmierzył mnie wzrokiem.
- ____, to jest mój kuzyn. Poznajcie się – rzuciła mi naglące spojrzenie. – Ja teraz pójdę poszukać… Nieważne, pójdę się przejść. – Poklepała mnie po ramieniu, pożegnała się z chłopakiem przy okazji wymieniając z nim jeszcze spojrzenie i odeszła.
Chciałam ją zatrzymać i zaprotestować, ale oddaliła się tak szybko, że musiałabym krzyczeć, a to byłoby co najmniej dziwne.
- Czyli to ty jesteś ____? – Zapytał odrobinę zdumionym tonem. – Wyobrażałem sobie ciebie trochę inaczej.
Zaintrygowana uniosłam prawą brew.
- Czy ----, ci coś o mnie mówiła?
- Jeszcze ile. Wolisz nie wiedzieć – uśmiechnął się lekko.
- A tak na marginesie, to masz na imię…
- Yifan, ale mów mi Kris.
- Okay.
Krążyłam wzrokiem na wszystkie strony, tylko po to aby nie patrzeć mu w oczy. Niektórych rzeczy jednak wolałam unikać.
- Myślałem, że jesteś odrobinę bardziej wyluzowana – powiedział przekrzywiając głowę.
- Pewnie ----, tak twierdziła. – Wzruszyłam ramionami, średnio obchodziło mnie co myślał wcześniej i co myśli teraz.
- Co powiedziałabyś na małą przejażdżkę? – Zapytał niby swobodnie i lekko, ale gdzieś tam do jego głosu wdarła się nutka, która wyraźnie rzucała mi wyzwanie.
- Przejażdżkę z tobą?
- Widzisz tu kogoś innego? To… piszesz się?
Co ja miałam mu niby odpowiedzieć? W ogóle go nie znałam. Niby był kuzynem mojej przyjaciółki, ale co to zmieniało.
- Chyba, że się boisz.
Spiorunowałam go wzrokiem. Niby nic nie zrobił, ale jednak przesadził. Zamiast mnie przeprosić, paradoksalnie szeroko się uśmiechnął.
- Czyżbym trafił w czuły punkt?
- Możemy jechać – odparłam cicho, ale stanowczo.
Podszedł do drzwi pasażera, otworzył je i gestem zaprosił do wejścia do samochodu. Poczekał aż wsiądę i zamknął drzwi.
- Na co ja się piszę… - mruknęłam do siebie zanim zdążył zasiąść za kierownicą.
Po chwili trzasnęły drzwi. Przekręcił kluczyk w stacyjce i ruszyliśmy. Wzięłam głęboki oddech. Jeszcze mnie gdzieś wywiezie i nie będę wiedziała jak wrócić, jeśli w ogóle będę miała szansę wrócić. Gdzie teraz była ----? Mniejsza z nią, to ona mnie w to wpakowała.
 Chłopak docisnął pedał gazu. Wskaźnik prędkości powędrował w prawą stronę. Spojrzałam na niego, ale szybko odwróciłam wzrok, wolałam tego nie widzieć. Gdybyśmy jechali kabrioletem, to wiatr wbiłby nas w siedzenia i chyba oderwałby nam głowy. Kris mocno zaciskał dłonie na kierownicy, zbielały mu kostki. Podczas gdy on się uśmiechał i wyglądał nawet na odprężonego, ja czułam się tak jakby żołądek wywracał mi się do góry nogami. Jechaliśmy w ciszy. Ile czasu już minęło? Zamknęłam oczy, ale po chwili je otworzyłam, bo tak było jeszcze gorzej. Przez niewidzialną dłoń, która ściskała moje gardło, miałam problem z oddychaniem. Marzyłam tylko o tym, żeby wyjść z auta i stanąć bezpiecznie na ziemi. Chciałam powiedzieć Krisowi, żeby się zatrzymał, ale wtedy uznałby, że jestem słaba, a ja nie chciałam, żeby nadal tak myślał.Wsiadłam tu, żeby mu coś udowodnić. Musiałam wytrwać do końca. Otworzyłam szerzej oczy i jedną ręką złapałam się uchwytu nad oknem. Czułam jak szybko i nierówno bije moje serce, zupełnie jakby miało mi zaraz rozsadzić klatkę piersiową. Nigdy więcej takich przejażdżek, nigdy i jeszcze raz nigdy więcej. Po prostu nigdy i tyle. Każda sekunda dłużyła się w nieskończoność. Takie rzeczy chyba jednak nie są dla mnie, lepiej byłoby gdybym została w domu i uczyła się na lekcje.
 Moje przypuszczenia o wywiezieniu się nie sprawdziły, ale i tak najadłam się strachu. Nigdy wcześniej nie jechałam tak szybko. Wysiadłam z samochodu na drżących nogach. Mogłabym się założyć, że w tej chwili byłam strasznie blada. Gdy zobaczył jak wyglądam, prawie nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Minęła chwila nim wróciłam do siebie, a wtedy byłam już gotowa, żeby zareagować jakoś na tę jego minę.
- Uważasz, że to zabawne? – Spojrzałam na niego spode łba.
- Ja? No coś ty. Jakbym śmiał?
Zacisnęłam zęby. Naszła mnie ochota na zdzielenie mu z liścia w twarz, ale się powstrzymałam. Bez słowa odwróciłam się i zaczęłam iść w kierunku mojego mieszkania. Nie trwało długo nim poczułam silny uścisk na nadgarstku. Szarpnęłam ręką, ale nie poluźnił się ani odrobinę. Z ciężkim westchnieniem spojrzałam mu w oczy.
- Czego jeszcze ode mnie chcesz?
- Nie mów nic ----, okay?
- Bo co? – Uśmiechnęłam się z lekka złośliwie.
- Bo ona mnie udusi.
- Chyba musiałaby stanąć na krześle, żeby to zrobić – prychnęłam.
Jego oczy lśniły w dziwny sposób, widziałam w nich prośbę i… fascynację? Już szybciej drobne zainteresowanie. Spojrzał na swoją dłoń ściskającą mój nadgarstek. Zreflektował się i mnie puścił.
- Przepraszam – mruknął cicho.
- Wszędzie was szukam!
Ten znajomy głos z jednej strony przyniósł mi ulgę, ale z drugiej zasiał pewien niepokój. Dziewczyna nie wyglądała na zbyt radosną, nawet nie na zdenerwowaną, raczej na smutną i załamaną. Zupełnie jakby miała się zaraz rozkleić. Wpatrywała się w nas, jakby szukała odpowiedzi na jakiejś pytanie, które zajmowało jej myśli. Pomachałam ręką przed jej twarzą, spojrzała na mnie jak na idiotkę.
- Już się bałam, że coś ci się stało, ale widzę, że wszystko w porządku.
- Po prostu zastanawiałam się gdzie jesteście. Z nim – wskazała głową na chłopaka – to nigdy nic nie wiadomo.
- Ja tu jestem – powiedział poirytowany.
- Wiem, nie jestem ślepa.
- Wy chyba za sobą nie przepadacie, co? – Zapytał odrobinę rozbawiona ich sprzeczką.
- Czasami się nie dogadujemy. – Wzruszył ramionami.
- Możemy już iść? – Zapytałam przyjaciółki.
- Chyba żartujesz. Jeszcze nie było najlepszego.
- To ja już nie wiem, co może być lepsze od… - zaczęłam zdenerwowana.
- …od samego przebywania tutaj – dokończył chłopak z szerokim uśmiechem.
Rzuciłam mu oburzone spojrzenie, ale nic nie powiedziałam. Czasami lepiej po prostu milczeć.
 Odkąd przyszła ----, rozmowa jakoś sama się potoczyła. Ze zdziwieniem doszłam do wniosku, że Yifan potrafi mnie rozśmieszyć. W końcu dowiedziałam się, co niby było tym najlepszym. Wyścigi, ot co. Kuzyn mojej koleżanki w nich startował i to nie pierwszy raz. Zbytnio mnie to nie zdziwiło, po tej szaleńczej jeździe mogłam spodziewać się wszystkiego. Poszło mu dobrze, bo był drugi, ale przez cały czas, gdy go nie było, miałam niepokojące przeczucie, że coś może się stać, ale na szczęście nic takiego się nie zdarzyło.
 Od tego dnia spotykaliśmy się, co piątek w tym samym miejscu, ale nigdzie indziej. Szkoda, że mogłam porozmawiać z nim tylko raz w tygodniu, a gdy już do tego dochodziło, to nie potrafiłam wyrzucić z siebie nic sensownego. Jego widok sprawiał, że zapominałam jak się mówi. To głupie, bo on raczej nie wykazywał mną większego zainteresowania. Tak minął jeden miesiąc, drugi, trzeci i zaczął się pierwszy tydzień czwartego, a między nami nadal nic się nie zmieniło. Nic z jego strony, a ja raczej nie należałam do osób, które próbują nawiązywać bliższy kontakt jako pierwsze. Może nie tyle, że nie próbują, raczej nie potrafią. Wiadomo, to zależy też do kogo ma się zagadać. Kris niestety sprawiał, że zamiast czuć większą pewność siebie, doznawałam wrażenia, iż jestem mało znaczącą i zwykłą osobą. Coraz bardziej się o niego martwiłam i coraz częściej zastanawiałam się, co robi i czy chociaż czasami o mnie myśli, bo to że nie robi tego tak często jak ja wiedziałam. Tego listopadowego piątkowego wieczoru już naprawdę nie mogłam wytrzymać tej sytuacji.
 Spacerowałam nerwowo po pomieszczeniu, które służyło zawodnikom za miejsce, w którym można sobie spokojnie posiedzieć i się wyciszyć. Rzadko kiedy ktoś tego potrzebował, dlatego nie było tu nikogo prócz nas. Próbowałam go przekonać, nawet prosiłam, żeby nie startował w tych przeklętych zawodach. Na samą myśl, co mogło się stać, wstrzymywałam oddech jakby miał być moim ostatnim. Tylko, że tu nie chodziło o mnie.
- Nie rozumiesz, że się o ciebie martwię? – Zapytałam drżącym głosem.
- Po pierwsze, nie jesteśmy ze sobą zżyci, a po drugie, jestem dobrym kierowcą. Tak, nie rozumiem,  bo to bez sensu – odparł bardzo spokojnie, zupełnie jakby opowiadał o tym, co kupił w sklepie, a nie o takiej sprawie.
- Myślałam, że jesteś odrobinkę bystrzejszy.
- O co ci chodzi?
- Już ci mówiłam.
- No dobrze, ale nie wiem, dlaczego się martwisz. Prawie się nie znamy. Jesteśmy dla siebie prawie nikim, zresztą twoje zdanie średnio mnie obchodzi – uśmiechnął się kwaśno.
- Dlaczego zawsze musisz być takim nieczułym dupkiem? – Te słowa wylały się z moich ust, zanim w ogóle zdążyłam pomyśleć.
- Co? – Zapytał zaskoczony.
Co miałam zrobić? Czułam się tak, jakbym miała się za chwilę rozsypać i zniknąć. Czułam się tak, bo chciałam, żeby tak się stało. W tym momencie po prostu chciałam zniknąć. To byłoby najlepsze, co mogłoby mi się przydarzyć tego dnia. Odwróciłam wzrok od jego oczu, które w tej chwili wyrażały więcej zdziwienia niż przez te cztery miesiące razem wzięte. Najchętniej to bym stąd wyszła, ale jak by to wtedy wyglądało? Jakbym uciekała. Jego spojrzenie stało się natarczywe, zmarszczył lekko brwi i czekał na odpowiedź, której ode mnie nie otrzymał. Stchórzyłam. W miarę wolnym krokiem oddaliłam się od niego. Gdy otworzyłam drzwi, uderzył we mnie zimny podmuch wiatru. Ledwo się powstrzymałam od spojrzenia za siebie. Nabrałam do płuc dużą ilość powietrza i ruszyłam dalej przed siebie. Nie próbował mnie zatrzymać, zapewne nawet nie wstał z kanapy. Szczerze mówiąc, to nawet nie łudziłam się, że coś zrobi. Po prostu gdzieś we mnie tliła się iskierka nadziei, że może w końcu się zorientuje, ale widocznie przeceniłam jego zdolność łączenia faktów. Nie czekałam na ----, nawet nie próbowałam jej szukać. Poszłam stamtąd i nie zamierzałam wracać. Wiedziałam, że nie będzie łatwo, ale nie miałam pojęcia, że będzie aż tak ciężko.
 Minął jeden piątek, drugi i trzeci. Zaczął się grudzień. Wszystko wokół otulał miękki śnieg. Cały mój świat tonął w bieli, nie tylko ten na zewnątrz. Już parę dni temu moje myśli i uczucia, pokryła cienka warstwa białego puchu, a może to był tylko szary kurz… Zbyt cienka, żeby dało się ją utrzymać i powstrzymać się od zdmuchnięcia jej, jak płomyków świeczek na urodzinowym torcie. Zbyt cienka, żeby można było nazwać ją trwałą czy chociaż ochronną. Może gdyby nie ciągłe gadanie ----, o tych przeklętych wyścigach i osiągnięciach Yifana, to dałabym radę ją utrzymać. Może. Całe moje starania spełzły na niczym.
 Nie chciałam tu przychodzić, bo przecież „jesteśmy dla siebie prawie nikim”, ale musiałam zobaczyć jak mu pójdzie, po prostu chciałam to wiedzieć. Nadal miałam nadzieję, że nic mu się nie stanie, a najlepiej byłoby gdyby w ogóle nie startował. Był wobec mnie wredny i złośliwy, ale i tak się o niego martwiłam, choć lepiej byłoby gdybym po prostu odpuściła i dała sobie z nim spokój. W końcu to jego życie, a nie moje. Chyba jednak po części moje, bo jego życie w pewnym sensie wiąże się z moim. To właśnie on zburzył mój dotychczasowy świat, to on wyrwał mnie z rutyny i uświadomił mi jakie to życie jest kruche oraz jak łatwo je stracić.
 Przepychałam się przez tłum już bez słowa „przepraszam”, bo i tak nikt na nie nie reagował. Co chwilę ktoś boleśnie trącał mnie łokciem albo na mnie wpadał. Ciężko było tutaj utrzymać się na nogach. Zewsząd do mich uszu docierały głośne krzyki i warkot silników. Panował naprawdę wielki harmider i chaos. Jedyne, co czułam to tytoniowy dym i benzyna. Gdy w końcu znalazłam się w pierwszym rzędzie – jeśli można to tak określić – w niebo powędrował strzał i rozległ się głośny huk, a późnij zawodnicy wystartowali. Jeszcze wyraźnie widziałam jego samochód, który z każdą chwilą był coraz dalej.
- Kris… - powiedziałam sama do siebie, niemal bezgłośnie.
W końcu zdecydowałam się z nim spotkać i oczywiście musiałam się spóźnić, to naprawdę trzeba mieć szczęście. Zagubionym spojrzeniem poszukałam przyjaciółki, ale nigdzie nie mogłam jej znaleźć. Zawsze tak znikała, podejrzewałam, że z kimś się tu spotykała, ale nie chciała mi niczego powiedzieć. Westchnęłam ciężko i uwolniłam się z tłumu. Nadal otaczała mnie duża ilość ludzi, ale już nie taka, jaka znajdowała się w miejscu startu i przy okazji mety. Przeszłam trochę na bok i wolnym krokiem ruszyłam w odwrotną stronę do kierunku jego jazdy. Wzrok miałam wbity w ziemię. Dobrze, że dzisiaj nie było ślisko. Z nudów i nerwów skupiłam całą swoją uwagę, na rozgrzebywaniu czubkiem buta śniegu. Po dłuższej chwili zobaczyłam światła w oddali, które zbliżały się w zastraszającym tempie. Jeden samochód w pewnym momencie otarł się o drugi przy okazji niebezpiecznie spychając go w bok. Nie widziałam, który to dokładnie. Gdy przejechali obok, zaatakował mnie silny podmuch wiatru. Poczekałam aż zawodników przywita tłum. Stałam sama oddalona o parędziesiąt metrów od nich wszystkich, od tego chaosu.
 Kilkanaście minut później jego sylwetka w końcu wyłoniła się na tle reszty ludzi. Wyróżniał go wzrost. Najpierw szedł całkiem rozluźniony i rozbawiony, ale później stanął jak wryty. Miałam wrażenie, że patrzył w moją stronę, ale nie byłam tego pewna. Po chwili rozwiał moje wątpliwości, ruszył w moją stronę. Uderzyła we mnie myśl, że teraz najlepiej byłoby szybko stąd uciec, to chyba nie było do końca normalne. Ze świstem wciągnęłam powietrze i czekałam. Nie postawiłam żadnego kroku, ani w tył, ani w przód. Zatrzymał się parę kroków ode mnie. Stał tyłem do światła, więc nie widziałam wyrazu jego twarzy, ale mimo to czułam, że patrzy mi w oczy. Takie rzeczy po prostu się wie. Minął moment zanim się odezwał.
- Nie sądziłem, że jeszcze kiedyś przyjdziesz – powiedział nadzwyczaj spokojnie, a może nawet odrobinę radośnie.
- Tak, ja też…
- Może porozmawiamy?
Nie mogłam ukryć zaskoczenia jego pytaniem. Sądziłam, że od razu mnie spławi.
- Tutaj?
- Lepiej się przejdźmy.
Schował ręce do kieszeni spodni i powoli zaczął iść w kierunku odwrotnym do tego, z którego przyszedł. Zrównałam swoje kroki z jego. Zastanawiałam się, co mogę powiedzieć i czy będzie wypytywał o tamtą sytuację. Spojrzałam na niego ukradkiem. Patrzył prosto przed siebie, a przynajmniej tak myślałam, bo twarz miał skierowaną w tamtą stronę.
- Zastanawiałem się, czy jeszcze się zobaczymy.
- Gdybyś tylko chciał, to mógłbyś zapytać ----, o mnie – odparłam obojętnie.
- Niby tak, ale o dziwo to nie jest takie oczywiste. Na dodatek wydawało mi się, że raczej nie chcesz mnie widzieć.
- Sama nie wiem czy chcę.
- W takim razie całe szczęście, że jest już ciemno.
Uśmiechnęłam się krzywo, ale on tego nie widział i dobrze.
- Oglądałaś wyścig? – Zapytał odrobinę podenerwowany.
- Niezbyt.
- To dobrze.
- Dlaczego?
- Bo jakiś palant dzisiaj na mnie wjechał.
Zatrzymałam się jak na zawołanie. Czyli to spychane auto, było własnością Yifana. W jednym momencie ogarnęła mnie fala złości. Nigdy nie denerwowałam się tak szybko, nigdy.
- Jesteś skończonym idiotą!
- Uspokój się, okay? Nie krzycz na mnie – odparł zaskoczony moim nagłym wybuchem.
- Jak mam nie krzyczeć?! Czy ty w ogóle myślisz o tym, co robisz i jakie mogą wyniknąć z tego konsekwencje? – Zapytałam już odrobinę ciszej.
- Tak, myślę… - zaczął lekko zmieszany.
- Jakoś tego nie widać. Wiesz jak mało brakowało byś wypadł z drogi?
- Wiem i wiem, że…
- Skoro wiesz, to dlaczego nadal bierzesz udział w tych głupich wyścigach?
Akurat przejeżdżał obok nas jakiś samochód, dzięki temu mogłam zobaczyć jego twarz.
- Dasz mi w końcu dojść do słowa? – Zapytał spoglądając na mnie z góry. Nie było to zdenerwowane czy złe spojrzenie, po prostu zniecierpliwione i tyle.
- Proszę, mów – odparłam już spokojnie. Czułam się przy nim taka mała.
Samochód zniknął, a razem z nim światło. Chłopak westchnął ciężko i chwycił moją dłoń w swoją.
- Wolałbym cię widzieć, mówiąc o tym.
Skręcił w prawo, ciągnąc mnie przy tym za rękę. Przez to, że szedł strasznie szybko, potknęłam się parę razy. Szliśmy tak kilka minut. Później usłyszałam tylko szczęk zamka. Jego dłoń nadal mocno ściskała moją. Gdy zapalił światło, zobaczyłam, że jesteśmy w niezbyt dużym pomieszczeniu z… częściami do samochodu i z czymś, co znajdowało się pod płachtami. Kłamstwem byłoby gdybym powiedziała, że spodziewałam się czegoś innego. Odwróciłam się twarzą do chłopaka, był dużo bliżej mnie niż sądziłam. Przyznam, że jego obecność utrudniała mi racjonalne myślenie.
- Masz jakieś marzenia?
- Jasne, że mam – odpowiedziałam odrobinę zaskoczona jego pytaniem. – Czemu cię to interesuje?
- Bo ciągle dopytujesz, dlaczego startuję w wyścigach. Spróbuję ci to wyjaśnić – odpowiedział uśmiechając się łagodnie.
- Czyli twoje marzenia są związane z jazdą?
- Nie do końca.
- To do czego zmierzasz?
- Chodziło mi o to, czy jest coś, co po prostu lubisz robić i czujesz, że jesteś w tym dobra. Ja mam tak z wyścigami, choć nie tylko.
- Z czym jeszcze?
Nigdy wcześniej nie mówił do mnie taki tonem, był on niemal pouczający.
- Z malowaniem.
- Ty i malowanie? – Wybuchnęłam śmiechem.
- Hej, przestań. Dlaczego wszyscy tak reagują? – Zapytał oburzony.
- Bo to do ciebie nie pasuje.
Puścił moją dłoń i podszedł do jednego z obiektów przykrytych materiałem. Gdy go zdjął moim oczom ukazała się sztaluga, a na niej stał obraz.
- I co myślisz? – Zapytał z nadzieją.
Mimowolnie spojrzałam mu w oczy.
- Jest bardzo oryginalny – powiedziałam ze szczerym uśmiechem.
Cóż, oryginalny był, ale… Ciężko mi określić jaki oprócz tego, ta współczesna sztuka.
- Widzisz, pozory mylą. Nie jestem nieczułym dupkiem, jak to mnie nazwałaś.
Zakłopotana odwróciłam wzrok. Może nie aż takim jak myślałam na początku. Każdy wie swoje. Podszedł do mnie bliżej.
- I chyba mógłbym ci to udowodnić.
Podniosłam głowę, ale nie zdążyłam nawet powiedzieć „Co?”, bo wpił się w moje usta. Byłam zszokowana jego zachowaniem. Spodziewałam się wszystkiego, ale nie tego. Odwzajemniłam ten pocałunek. Miałam dziwne wrażenie, że się uśmiechał. Po chwili się od niego odsunęłam, musiałam złapać oddech.
- To ja już chyba pójdę, jest późno i w ogóle… - zaczęłam gadać tylko po to, żeby nie panowała między nami ta krępująca cisza.
- Odprowadzę cię – odparł szybko.
- Nie ma takiej potrzeby.
W odpowiedzi na to tylko przewrócił oczami, a później się uśmiechnął. Pocałował mnie w czoło, a następnie wyszliśmy z tego niedużego pomieszczenia. Na dworze było naprawdę chłodno. Lekko zadrżałam. Bez pytania objął mnie ramieniem. Po drodze nie rozmawialiśmy zbyt dużo, żadne z nas nie wiedziało jak zacząć i o czym w ogóle mówić. Pożegnaliśmy się przed drzwiami mojego domu. Nawet nie potrafiłam wymyślić czegoś na pożegnanie, powiedziałam po prostu „Cześć”, ale on wcale nie był lepszy. Mimo to jego nieśmiały uśmiech, którym mnie odprowadził, mocno zarysował się w mojej pamięci.
  Kolejny tydzień minął mi nawet szybko. Chyba nie muszę mówić, gdzie wybrałam się w piątek. Cieszyłam się, że znów go zobaczę, ale gdy już do tego doszło oczywiście musiałam palnąć, że może jednak powinien dać sobie spokój z tymi wyścigami, bo to niebezpieczne. Może faktycznie histeryzowałam. Myślałam tak do czasu, po prostu do tego jednego momentu, który na parę godzin zawiesił wszystko. Nie pamiętam tego zbyt dobrze. Najpierw usłyszałam głośny krzyk, złożony z dziesiątek, a może setek głosów. Nie wiem, w głowie mi się dwoiło i troiło. Zapanował jeszcze większy chaos i niż zawsze. Ludzie cofali się do tyłu, można powiedzieć, że szłam pod prąd. Chciałam zobaczyć, co się stało. Wypadłam przed wszystkich. Otworzyłam szerzej oczy. Dwa samochody, jeden przewrócony na dach, a drugi z rozwaloną maską. Moje nogi same poderwały się do biegu. Gdzieś po drodze zgubiłam oddech. Upadłam przy przewróconym aucie. Kris. Wyciągnęłam telefon, rozładowany.
- Niech ktoś wezwie karetkę! – Usłyszałam swój głos, ale nie w taki sposób jak zawsze. Dobiegał gdzieś z oddali.
Co mogłam zrobić? W takich momentach traci się zimną krew. Wołałam kogoś, żeby mi pomógł z wyciągnięciem Yifana stamtąd. Podbiegł jakiś chłopak, a później wszystko potoczyło się bardzo szybko. Ostatkiem sił próbowałam przywrócić jego serce do pracy. W głowie mi huczało, ledwo rozumiałam, co się wokół działo. Ktoś go zabrał, chyba ratownicy. Pamiętam tylko, że później uderzyłam plecami o śnieg. Nic więcej.
 Jasne ściany, biała podłoga i ten specyficzny zapach. Tego miejsca nie dało się pomylić z żadnym innym.
- Weź głęboki oddech, to czasami pomaga. Podobno – rzucił cicho przechodzący pielęgniarz.
Nie mogłam ustać na nogach, były jak z waty. Zbyt wiele emocji i informacji jak na jeden dzień. Z trudem odnalazłam ręką ścianę, już po chwili przywierałam do niej plecami. Czułam się jakbym tonęła. Oddech powoli uciekał ciągnąc za sobą serce, które z każdą kolejną sekundą zwalniało swój bieg. Błagam niech ktoś powie, że to żart, że to tylko głupi żart. Ból, który rozsadził moją głowę, był gorszy niż wszystko inne, co kiedykolwiek miałam szansę czuć. Chyba nieświadomie zacisnęłam pięści. Nawet nie zauważyłam, kiedy małe, cienkie strużki krwi, zaczęły wypływać z ran na dłoniach. Kończyły swój żywot na białej podłodze szpitala, łącząc się w jedną szkarłatną plamę. Osunęłam się na ziemię. Objęłam ramionami kolana. Było mi strasznie zimno, choć w pomieszczeniu temperatura wynosiła ponad dwadzieścia stopni. Niektórzy w to nie wierzą, ale chłód naprawdę można czuć od środka. Nawet w najgorętsze lato da się zmarznąć, ale nie wszyscy to rozumieją, on na pewno nie. On nic nie rozumie, a ja już po prostu nie mam siły, żeby mu cokolwiek wyjaśniać. Teraz nawet gdybym chciała, to chyba nie miałabym na to szansy. Z każdą kolejną sekundą czułam coraz mniejsze zainteresowanie oddychaniem. Wiedziałam, że niedługo z niego zrezygnuję. Szkoda, że oszukiwałam samą siebie. Nie potrafiłabym tego zrobić, mimo wszystko. Wierzchem dłoni przetarłam oczy. To wszystko było bez sensu. Między nami tak naprawdę nigdy niczego nie było, a ja zachowywałam się tak jakby przynajmniej był członkiem mojej rodziny. Może… Może po prostu chciałam coś dla niego znaczyć. Może go potrzebowałam, ponieważ diametralnie zmienił moje życie. Czy ja już tego nie mówiłam? Powtarzam się, bo jest to dla mnie naprawdę ważne. Myślę, że każdy kto wnosi coś do życia kogoś innego, jest dla tej osoby ważny, a ten kto coś posiada i wynosi dwukrotnie ważniejszy. To głupie, ale on coś wniósł i wyniósł. Czy to znaczy, że jest bardzo, ale to bardzo ważny? Czułam się jakby właśnie tak było.
 Mijały minuty, niewidzącym wzrokiem obserwowałam przechodzących ludzi. Personel, pacjenci, goście, wszyscy byli tacy sami. Sekundy z każdą kolejną chwilą płynęły coraz wolniej. Kompletnie się wyłączyłam. Nie byłam tu sama, ale czułam się zupełnie inaczej. Obecność ----, jakoś mi nie pomagała, pewnie działało to w dwie strony. Spojrzałam na zegarek, minęły niecałe dwie godziny. Opuściłam głowę, tamując szloch.
 Po jakimś czasie, usłyszałam nieznajomy głos.
 - Zrobiliśmy wszystko, co tylko mogliśmy. Jego stan jest już stabilny – powiedział życzliwie lekarz.
Całe to napięcie zaczęło ze mnie schodzić. Widziałam ulgę na twarzy jego rodziców. Reszta słów zlała się ze sobą, najważniejsze zostało już powiedziane. Wiedziałam, że powinnam iść do domu. Nie mogłam zrobić nic więcej, ale nie miałam siły by wstać. Nagle poczułam na sobie wzrok całej czwórki: doktora, ---- i rodziców Yifana. Podniosłam wzrok i spojrzałam w ich stronę.
- Gdyby nie ta reanimacja, to moglibyśmy go nie odratować.
Już prawie zdążyłam zapomnieć o tej chwili. Wspomnienia się zacierały, może to nawet dobrze. Wstałam z trudem. Gdy wszystkie te emocje zniknęły, ogarnęło mnie zmęczenia. Niezbyt pocieszające była wizja awantury w domu, która na pewno zacznie się gdy tylko przekroczę próg drzwi. Cicho pożegnałam się z przyjaciółką i jej krewnymi, w ich oczach widziałam naprawdę dużo wzruszenia. Minęłam ich odrobinę chwiejnym krokiem.
 Chciałam zadzwonić po taksówkę, ale przecież mój telefon był rozładowany. Gdy sobie to uświadomiłam, przeklęłam pod nosem i ruszyłam na piechotę. Całe szczęście, że to tylko piętnaście minut drogi szybkim krokiem. Z daleka widziałam, że w salonie pali się światło. Szkoda, że teraz nie mogłam się wyłączyć. Otworzyłam drzwi. Zaczęło się. Nieskończona ilość pytań, nawet nie dali mi szansy odpowiedzieć. Wyrzuty i wszystko inne, a ja nawet nie mogłam się wytłumaczyć. W końcu udało mi się przebić, zaczęłam wszystko opowiadać, a wtedy moi rodzice zamilkli. Nie byłam pewna, czy mi uwierzyli, choć mówiłam prawdę. W tej chwili obchodziło mnie tylko to, że dali mi spokój i mogłam się położyć.
 Pa paru dniach jego stan na tyle się poprawił, że mogłam go odwiedzić. Właśnie, mogłam. Mimo to nie poszłam tam. To głupie? Może, ale też strasznie trudne. Wolałam nie wracać do tego szpitala. Tak, to samolubne, ale dużo łatwiejsze niż oglądanie go w tych warunkach. To po prostu było dla mnie zbyt wiele.
 Cieszyłam się, gdy zobaczyłam go przed moim domem. Chodził o kulach, lewą nogę miał złamaną. Dobrze, że to tylko noga. Patrzył śmiało w moją stronę. Szłam do niego, choć wydawał się być gdzieś za płynącą wodą, za wodospadem lub pod rzeką. To tylko złudzenie, to po prostu ja tonęłam, to po prostu ja odcięłam się od świata wartkim strumieniem, płynącym z moich oczu, to po prostu ja. Tamowałam go przez cały czas, więc gdy już zaczął płynąć, to nie mogłam go powstrzymać. Od razu przytuliłam się do chłopaka, musiałam poczuć, że był tu naprawdę. Objął mnie lekko, zupełnie jakby bał się, że zaraz się rozpadnę. Tak się czułam. Chciałam coś powiedzieć, ale emocje mi na to nie pozwalały.
- Dziękuję – mruknął cicho.
Podniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Lśniły mocniej niż zawsze.
- Obiecasz mi coś? – Zapytałam.
- Jeśli ty też mi coś obiecasz.
- Dobrze… Nie będziesz już startować w tych wyścigach i zajmiesz się… malowaniem…
- To chyba dobry pomysł. Obiecuję. – Uśmiechnął się szeroko. – Za to ty nie dasz mi spokoju dopóki jakoś ci się nie odwdzięczę.
- Nie dam ci spokoju nawet jak mi się odwdzięczysz.
Zaśmiał się i mocniej mnie objął. Wtuliłam twarz w jego klatkę piersiową.
- Tak w ogóle, to chyba powinienem poprosić cię o numer telefonu, w końcu znamy się już tak długo.
- Powinieneś był zrobić to już dawno temu.
Staliśmy tak przez dłuższą chwilę i po prostu patrzyliśmy sobie w oczy. Nie potrzebowaliśmy słów.


Co by tu powiedzieć... Gdzieś ten Yifan uciekał i nie ma go zbyt wiele. Mam nadzieję, że nie ma jakichś nienaturalnych przeskoków, bo właśnie tego się obawiam. Po prostu nie było sensu, opisywać tego, co bohaterka robiła w innych dniach niż piątek, bo trwałoby to i trwało. Pisałam to, pisałam i nie mogłam napisać. Takie jakieś przerysowane w niektórych momentach. Czegoś tu brakuje, nie wiem czy nie starałam się tego za bardzo skrócić, choć i tak wyszło długie. Yhh mogło być lepiej, ale gorsze scenariusze też już mi się zdarzały.
Chciałam jeszcze podziękować Kim Jin Hee i Lili Han za wypowiedzenie się pod poprzednim postem :)
Ah i jeszcze reklama, to BLOG mojej koleżanki i tak jakoś chciałabym jej pomóc, więc was tam zapraszam. Uwaga, to yaoi. Ja osobiście za tym nie przepadam, ale jak ktoś czyta, to może wpaść i skomentować. To do następnego scenariusza.

4 komentarze:

  1. Kris ty idioto. Jak się mówi "nie rób" to masz tego nie robić, a nieee. Czy to takie trudne do zrozumienia?
    Kris artysta tak bardzo XD Na pewno zbije miliony na swoich pracach xD

    OdpowiedzUsuń
  2. Nominowałam Twój blog do Liebster Adward. Więcej informacji tutaj - http://opowiadaniahiroe.blogspot.com/2015/02/liebster-adward.html ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. O jeżuniu, wzruszyłam się ;-; Gdy Kris trafił do szpitala, to naprawdę myślałam że nie przeżyje tego wypadku. Ten frajer... Niech się cieszy, że skończyło się tylko na złamanej nodze, a nie...! KONIEC Z WYŚCIGAMI! XD
    Jak zawsze wspaniała praca, jestem zachwycona T^T Czekam na kolejne cuda, twórz, twórz i jeszcze raz twórz! Powodzenia kochana <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach, zapomniałam dodać, że nie ma za co i mam nadzieję, że w jakiś sposób Ci pomogłam! :D

      Usuń